Prawie podskoczyła, gdy Nimitz bleeknął cicho prosto w jej ucho. Spojrzała na niego zaskoczona — ziewnął, pokazując kły w rozleniwionym i pewnym siebie uśmiechu drapieżnika. Honor uśmiechnęła się, podrapała go za uszami i ruszyła ku śluzie. MacGuinnes pomaszerował w ślad za nią.
Pokład hangarowy znajdował się na obrzeżu stacji kosmicznej, która za każdym razem wydawała się Honor większa, najprawdopodobniej dlatego, że w istocie tak właśnie było. Hephaestus rozbudowywał się ciągle, toteż za każdym jej przylotem wyglądał nieco inaczej. Stacja Hephaestus była główną stocznią Royal Manticoran Navy i stały wzrost Królewskiej Marynarki powodował jej rozbudowę. Obecnie liczyła ponad czterdzieści kilometrów długości. Nie była ładna, stanowiła bowiem dziwaczny zlepek obiektów dobudowywanych w różnym czasie, jednak całość była niezwykle funkcjonalna; składała się z segmentów mieszkalnych, biur, suchych doków, odlewni i walcowni próżniowych oraz innych zakładów produkcyjnych, w których żyły i pracowały tysiące ludzi.
Honor prawie stanęła przed panoramicznym oknem z armoplastu, gdy wraz z MacGuinnesem szła korytarzem widokowym stacji, kierując się ku temu prowadzącemu na pokład jej okrętu. Resztką woli zmusiła się do spokojnego marszu, mając ochotę przytknąć nos do szyby niczym midszypmen przed pierwszym przydziałem i gapić się w niemym zachwycie na smukły, stalowy kształt okrętu, którego budowę kończono właśnie w mijanym doku. HMS Nike był daleki od gotowości bojowej — stoczniowcy uwijali się po jego kadłubie niczym kolonia pracowitych mrówek. Kadłub miał głównie stalową barwę, choć miejscami był łaciaty, bowiem nie wszystkie płyty poszycia znajdowały się już na miejscu i nie pokryto go wtapianą w pancerz białą farbą. Ponieważ nie wszystkie ambrazury zostały już zamontowane, widać było wyraźnie rury wyrzutni rakietowych, lufy dział laserowych i graserów, ponieważ całe uzbrojenie znajdowało się już na miejscu. Kończono właśnie montaż płyt poszycia osłaniających ostatni węzeł napędu. Jeszcze co najmniej dwa, a prawdopodobnie trzy tygodnie dzieliły okręt od prób odbiorczych.
Jakieś dwadzieścia standardowych lat temu najpierw przeprowadzono by próby testowe stoczni, potem próby wstępne, a dopiero później przekazano jednostkę flocie. Ta rozpoczęłaby własne testy, zakończone dziewiczym rejsem. Teraz nie było czasu na takie ceregiele — tempo, w jakim budowano nowe okręty, przyprawiało o zawrót głowy, ale jeśli wzięło się pod uwagę powody, dla których tak postępowano, ów zawrót przechodził w dreszcze.
Honor minęła zakręt korytarza i znalazła się u wylotu innego, prowadzącego na pokład krążownika. Pilnujący go Marines wyprężyli się na jej widok, oddając honory. Odsalutowała i wręczyła dowodzącemu wartą sierżantowi swoje dokumenty. Podoficer obejrzał je szybko, lecz dokładnie, nim zwrócił je z kolejnym salutem i słowami:
— Dziękuję, milady.
Honor prawie przygryzła wargę — nadal nie mogła się przyzwyczaić do faktu bycia parem królestwa i związanych z tym tytułów. Zresztą, prawdę mówiąc, nie została nim jeszcze do końca legalnie. Zdołała stłumić uśmiech i z należną powagą odebrała dokumenty.
— Dziękuję, sierżancie — powiedziała, zrobiła krok ku czerwonej linii, gdy zobaczyła kątem oka, jak dłoń podoficera przesuwa się ku komunikatorowi, i przystanęła.
Dłoń zamarła, podobnie jak cała postać sierżanta; tym razem Honor pozwoliła sobie na uśmiech.
— W porządku, sierżancie — uspokoiła go prawie wesoło. — Może ich pan zawiadomić.
— Uh… tak jest, milady. — Podoficer zaczerwienił się, ale i uśmiechnął lekko.
Niektórzy kapitanowie woleli pojawiać się po raz pierwszy na pokładzie z zaskoczenia, ale Honor uważała to za bezsensowną dziecinadę. Jeśli pierwszy oficer nie zdołał całkowicie zrazić do siebie załogi, warta i tak zdoła przekazać ostrzeżenie, ledwie kapitan odwróci się do niej plecami. A fizyczną niemożliwością było, by pierwszy oficer HMS Nike miał poważniejsze problemy z załogą. Ta myśl wywołała szelmowski uśmieszek i z nim na ustach Honor przekroczyła czerwony pas oznaczający granicę pola grawitacyjnego stacji, i w stanie nieważkości popłynęła przez korytarz.
Przy śluzie okrętowej oczekiwała pełna warta okrętowa. Wszyscy wyprężyli się jak struny na jej widok, rozległ się elektroniczny świst trapowy na gwizdkach bosmańskich, a nienagannie ubrana komandor stojąca na czele czekających oficerów oddała honory z precyzją, z której dumny byłby instruktor musztry w akademii.
Honor odsalutowała równie idealnie, z zadowoleniem czując, że Nimitz siedzi całkowicie nieruchomo na jej ramieniu. Co prawda wystarczająco długo tłumaczyła mu, jak ma się zachować, ale i tak ulgę przyniosło jej to, że posłuchał. Nimitz był strasznie wybredny, jeśli chodziło o zaprzyjaźnianie się z ludźmi, za to demonstracyjnie witał tych, których wybrał do grona przyjaciół.
— Proszę o pozwolenie wejścia na pokład, ma’am — powiedziała formalnie, opuszczając dłoń.
— Pozwolenia udzielam, milady — odparła miękkim, gardłowym kontraltem komandor, dając krok w tył i otwierając tym samym przejście w głąb okrętu.
Zrobiła to z rzadko spotykaną gracją i Honor stłumiła odruchowy tym razem uśmiech. Była o dokładnie czternaście centymetrów wyższa od tamtej, ale nigdy nie zdołała osiągnąć tego, co u niej wydawało się wrodzone — zdolności zdominowania otaczającej ją przestrzeni. Prawdę mówiąc, wątpiła, czy jej się to kiedykolwiek uda.
Pierwotni koloniści zasiedlający układ Manticore wywodzili się z zachodniej półkuli Ziemi, a pięćset standardowych lat osamotnienia znacznie oczyściło ich spuściznę genetyczną. Dopiero potem zaczęli napływać emigranci z innych światów, tacy na przykład jak matka Honor, pochodząca z Beowulfa i będąca prawie czystej azjatyckiej krwi, jeśli brać pod uwagę geografię ziemską. Doprowadziło to do sytuacji, w której trudno było wnioskować o pochodzeniu na podstawie wyglądu danej osoby.
Pierwszy oficer HMS Nike była wyjątkiem — dzięki jakiemuś genetycznemu przypadkowi komandor Michelle Henke wyglądała dokładnie tak jak jej przodkowie przybyli niegdyś na Manticore. Gdyby nie czarna skóra i kędzierzawe włosy podobieństwo byłoby wręcz uderzające. I to nie tylko do przodków: rysy jej twarzy nie pozostawiały cienia wątpliwości co do tego, że należy do rodu Winton.
Henke nie odezwała się słowem, eskortując Honor na mostek. Zachowała też przez cały czas poważne oblicze, ale w jej oczach tańczyły diabelskie ogniki. Honor odetchnęła z ulgą. Kiedy widziały się ostatni raz, a było to ponad sześć standardowych lat temu, Henke miała wyższą rangę. Teraz nie dość, że była o dwa stopnie niżej, to jako pierwszy oficer była też zastępcą kapitana, podlegała więc bezpośrednio Honor. Nie można było całkowicie wykluczyć możliwości, że taka zmiana sytuacji wywoła niechęć komandor Henke.
W milczeniu dotarły na mostek i Honor rozejrzała się z uznaniem. Poprzedni okręt także obejmowała jeszcze w stoczni i zdawała sobie sprawę, że miała niesamowite szczęście — nawet w tak gwałtownie rozrastającej się flocie jak RMN niewielu oficerów miało okazję dowodzić dwoma nowymi okrętami pod rząd. Ciężki krążownik Fearless był cudem techniki wojskowej, ale jego mostek był niczym w porównaniu z mostkiem HMS Nike, głównie dzięki niezwykle rozbudowanej sekcji taktycznej tego ostatniego, choć różnic było więcej. Krążowniki liniowe od ponad czterystu lat świetlnych stanowiły ulubioną klasę okrętów Królewskiej Marynarki, jako że idealnie nadawały się do szybkich, solidnych uderzeń stanowiących podstawę jej strategii. Na tym mostku dosłownie czuło się gotowość do akcji tej śmiertelnie groźnej w doświadczonych rękach broni.