Выбрать главу

— Rozumiem, sir.

— I jeszcze jedno: proszę poinstruować admirała Coatswortha, by przed odlotem wysłał kuriera do Rollinsa. Wiem, że powinien to zrobić, ale lepiej mu to oficjalnie polecić. Rollins musi z wyprzedzeniem wiedzieć, kiedy dostanie posiłki i jaki będzie ich skład, by mógł zaplanować i skoordynować swoje posunięcia. Nie wolno nam pozwolić na przypadkowy błąd, skoro w ostatnim momencie tak dalece zmieniamy plany.

— Zajmę się tym, sir.

— No a potem musimy zawiadomić prezydenta. Nagram wiadomość, kiedy pan będzie się zajmował tym, co już uzgodniliśmy. Proszę tylko dopilnować, by kolejny kurier był gotów do drogi. Jego celem będzie naturalnie Haven.

Tym razem Perot jedynie skinął głową, nadal zapisując polecenia w notesie.

— Sądzę, że powinienem wymyślić coś stosownie dramatycznego i nadającego się na cytat dla celów propagandowych. — Parnell uśmiechnął się kwaśno. — I historycznych. Ale nic mi, cholera, do głowy nie przychodzi, a wyznanie prawdy nie brzmiałoby zbyt dobrze.

— Prawdy, sir? — zdziwił się Perot.

— Ano prawdy. Że napadamy niewinnego sąsiada i że jestem tym przerażony. Wątpię, by nawet nasza propaganda była w stanie zrobić z tego oświadczenia stosowny użytek.

— Może i nie, sir… ale oddał pan dokładnie także i moje odczucia. Z drugiej strony…

— Z drugiej strony, jeśli nasze informacje są prawdziwe, ci w Yeltsinie już przegrali, tylko jeszcze o tym nie wiedzą. A jeśli nie są, powinniśmy zdążyć uciec w nadprzestrzeń, gdy tylko się o tym przekonamy na własne oczy. Wszystkiego dowiemy się wkrótce.

I admirał Parnell wstał, kończąc spotkanie.

ROZDZIAŁ XXV

Niewysoki, nierzucający się w oczy mężczyzna siedzący w biurze Roberta Pierre’a w niczym nie przypominał potwora. Oscar Saint-Just zachowywał się zawsze uprzejmie, nigdy nie podnosił głosu, nie klął i nie pił. Miał żonę i dwoje dzieci i ubierał się niczym podrzędny biurokrata. Był pierwszym podsekretarzem bezpieczeństwa wewnętrznego, czyli zastępcą Constance Palmer-Levy, i wysłał na śmierć więcej ludzi, niż zdołał zapamiętać.

— Zakładam, że nikt nie wie o twojej tu obecności? — Pierre odchylił się na oparcie fotela i uniósł pytająco brwi.

— Powinieneś mieć do mnie więcej zaufania, Rob — odparł z naganą w głosie zapytany.

— Chwilowo moje zaufanie i wiara w ludzi zdecydowanie ustępują rosnącej manii prześladowczej — poinformował go rzeczowo rozmówca.

Saint-Just uśmiechnął się nieznacznie.

— Jest to całkowicie zrozumiałe — ocenił, zakładając nogę na nogę. — Jak sądzę, zaprosiłeś mnie, by poinformować, że mieścimy się mniej więcej w planie czasowym?

— Na szczęście więcej niż mniej. Komodor Danton dostarczył broń i promy na czas.

— Doskonale! — Saint-Just pozwolił sobie na szeroki uśmiech i spytał: — A ludzie?

— Cordelia Ransom wybrała właściwych z szeregów Unii i odcięła ich od kontaktów z resztą organizacji. Teraz ćwiczą na symulatorach, bo nie mam zamiaru dawać im broni, dopóki nie będzie to naprawdę niezbędne.

— Czy ona rozumie konieczność zastosowania jednostek sprzątających? Jej akta wskazują, że jest zaangażowana ideologicznie. Ją także zamierzamy sprzątnąć?

— Nie. — Rob zacisnął usta, niezadowolony z tej części planu, ale świadomy, że nic na to nie poradzi. — Rozumie konieczność pewnych działań, a ponieważ przyłączyła się rzeczywiście ze względów ideologicznych, gotowa jest do sporych poświęceń, byle się udało. Podejrzewam, że potem będziemy musieli oddać jej finanse.

— Przeżyję.

— Ja też. Jak długo będzie rzeczywiście rozumiała konieczność stopniowania. A sądzę, że to akurat rozumie doskonale.

— Skoro jesteś z niej zadowolony, nie będę się czepiał. — Saint-Just potarł górną wargę. — A Constance?

— Ta część planu jest gotowa do realizacji dzięki Cordelii. I nie musiała tym razem specjalnie się starać. Centralny Komitet Unii przytaknął pomysłowi natychmiast, niezależnie od kryzysu. Obawiam się, że po zabójstwie Frankela Constance znacznie straciła na popularności dzięki własnemu postępowaniu.

— Też mi się tak wydawało. Mam nadzieję, że ogarnięci entuzjazmem, nie mają ochoty na podwójne uderzenie?

— Gdybym sądził, że istnieje choćby cień szansy, interweniowałbym osobiście. — Pierre potrząsnął głową. — Sama Cordelia podkreśla konieczność nadania bezpiecznikom niższego szczebla czasu, by zastanowili się nad „wolą Ludu”. To o ciebie chodzi. Tak w ogóle to ona przejawia coraz większą smykałkę do zgrabnych frazesów agitacyjnych, może przekonać ją, żeby wzięła propagandę zamiast finansów…

— Polityczne kombinacje to twoja specjalność. Znam się na zasadach bezpieczeństwa, na polityce zaś… — Saint-Just wzruszył wymownie ramionami i bezradnie uniósł ręce.

— Polityka zmieni się raczej drastycznie w stosunku do tej, którą się u nas praktykowało. — Pierre uśmiechnął się złowieszczo. — Wydaje mi się, Oscar, że zasady tej, która będzie obowiązywała w przewidywalnej przyszłości, zrozumiesz lepiej od prezydenta Harrisa.

Kevin Usher przemknął cicho przez dach Rochelle Tower, wykorzystując naturalne osłony i klnąc w duchu hałas wywoływany przez resztę zespołu. Noktowizyjne gogle nadawały otoczeniu nieco surrealistyczny wygląd, ale trenował w nich wystarczająco długo, by nie stanowiło to przeszkody. Największy problem stanowiło obecnie zamieszanie spowodowane przez pozostałych.

Wyjrzał ostrożnie zza osłony wentylatora — przed nim, aż do skraju dachu rozciągała się otwarta, pozbawiona osłony przestrzeń, po której hulał radośnie wiatr. Wiatr także go niepokoił — pierwsza faza ucieczki polegała na swobodnym opadaniu wzdłuż ścian wieży przy użyciu osobistych antygrawitatorów. Przy takim wietrze mogli skończyć rozmazani na ścianie…

Przestał o tym myśleć i wyciągnął pistolet pulsacyjny z podramiennej kabury. W czasie służby w Ludowym Korpusie Marines wyszkolono go dobrze i choć „strzelca wyborowego” wystrzelał sobie z karabinu pulsacyjnego, uważał, że pulser to pulser — znał i lubił tę broń.

Dachu miał pilnować tylko jeden bezpieczniak, a ponieważ nie mogło być świadków, miał po prostu pecha. Kevin zauważył swój cel bez trudu — mężczyzna nie krył się, bo nie miał przed czym. Kevin przyklęknął, oparł lufę broni na zgiętym przedramieniu niczym na ćwiczeniach dziesięć lat wcześniej i nacisnął spust pięć razy. Pięć nieeksplodujących strzałek trafiło wartownika w plecy i w fontannach krwi wyleciało piersiami tak szybko, że nie miał nawet czasu krzyknąć. Nim jego martwe ciało dotknęło dachu, Usher już był w ruchu, rozglądając się szybko i metodycznie. Broń trzymał oburącz i wodził nią tak, by zawsze była wymierzona tam, gdzie spoglądał. Teoria głosiła, że wartownik był sam, ale widział w życiu zbyt wiele operacji zakończonych fiaskiem z powodu złych danych wywiadu, by wierzyć w teorie.

Tym razem wyszło na to, że wyjątkowo teoria była zgodna z praktyką, toteż dał znak pozostałym, że droga wolna, i podszedł bliżej skraju dachu, by sprawdzić pole widzenia. Było doskonałe, więc zadowolony odwrócił się i obserwował resztę zespołu przy pracy.

Dwaj operatorzy Vipera wbili w dach trójnóg, używając pneumatycznych młotków, dwaj inni umieścili na nim rurę wyrzutni wraz z modułem naprowadzania, dowódca zaś zabrał się za sprawdzanie rakiety. Wynik autotestu odbiegał nieco od normy — wykryto niewielkie uszkodzenie, wobec czego załadowano zapasowy pocisk. Ten okazał się w pełni sprawny, co dowodząca zespołem skwitowała lekkim uśmiechem. Teraz pozostało już tylko czekać.