— Tak jest, sir.
— Admirał Chin, chcę, by pani eskadra jako pierwsza wleciała do systemu Hancock — dodał Rollins.
Chin przytaknęła, ale widać było, że jest zaskoczona — dowodziła najsłabszą i najmniejszą liczebnie eskadrą ze wszystkich stacjonujących w Seaford 9.
— Jeszcze nie zwariowałem — uspokoił ją z uśmiechem Rollins. — Pani okręty są lżejsze, ale i tak powinny bez trudu poradzić sobie z krążownikami liniowymi, a chcę dostać ich jak najwięcej, nim uciekną. Poza tym, jeśli czeka tam na nas jakaś nieprzyjemna niespodzianka, pani dreadnaughty są w stanie osiągnąć większe przyspieszenie niż pozostałe okręty liniowe, którymi dowodzę.
Chin skinęła głową ze zrozumieniem — mówiąc po prostu, Rollinsowi chodziło o to, że gdyby jednak wpadli w zasadzkę, jej okręty najszybciej uciekną.
— A krążowniki liniowe admirała Westa? — spytała.
— Zostaną dołączone do pani eskadry, ale proszę nie pozwolić mu zbytnio wysuwać się do przodu. Nie chcę, żeby nadział się na przeciwnika, gdy pani jednostki będą zbyt daleko z tyłu, by włączyć się do walki.
— Rozumiem, sir.
— To dobrze. — Rollins znowu wsadził ręce w kieszenie i zakołysał się na piętach, spoglądając na holoprojekcję. — To bardzo dobrze. W takim razie do roboty: przed wyruszeniem mamy do ustalenia sporo szczegółów.
I cała trójka wyszła, zostawiając włączoną holoprojekcję przedstawiającą cichy i pusty system Hancock.
ROZDZIAŁ XXVII
— Nadal nic, sir.
Sir Yancey Parks kolejny raz przemaszerował przez pomost flagowy, toteż wszyscy członkowie jego sztabu pospiesznie wrócili do rutynowych zajęć, byle tylko zejść mu z drogi. Jedynie komodor Capra obserwował go z twarzą niemal boleśnie pozbawioną wyrazu.
— Nienawidzę takiego czekania w nieświadomości! — prychnął Parks.
— Może właśnie dlatego to robią, sir — powiedział cicho Capra.
— Oczywiście że dlatego, ale niestety nijak nie zmniejsza to skuteczności takiego postępowania — warknął Parks, przyglądając się nieżyczliwie holoprojekcji przestawionej na tryb astrogacyjny i przedstawiającej sferę obejmującą sektor i jego okolicę wraz z informacjami o położeniu sił własnych i przeciwnika. — Ten s… — przerwał, opanował się i po chwili ciągnął dalej: — On siedzi sobie w Seaford i dokładnie wie, co zamierza zrobić. Wie, kiedy chce uderzy i jakimi siłami. A wszystko, co ja wiem, to to, że nie wiem nic z tych rzeczy.
Ostatnie zdania powiedział znacznie ciszej, by tylko szef sztabu mógł go usłyszeć, po czym zamilkł, czując, jak w żołądku wydzielają mu się kwasy. Właśnie odkrył, że manewry i gry wojenne były czymś zupełnie innym niż operacje bojowe, bowiem w tym pierwszym przypadku w grę wchodziły jedynie reputacja i kariera, w tym drugim zaś stawką było życie. Los nie tylko jego, ale i podległych mu załóg, a być może także całego Królestwa.
Nie było to miłe odkrycie… a na dodatek spowodowało, iż zaczął wątpić we własne kompetencje.
Westchnął, rozluźnił mięśnie i spojrzał prosto w oczy komodorowi.
— Czy Sarnow miał rację? — spytał cicho. Capra wzruszył lekko ramionami.
— Zna pan moją opinię, sir. Nigdy nie podobało mi się pozostawienie bazy bez ochrony, ale czy powinniśmy zachować się bardziej agresywnie, czy bardziej defensywnie… — Wzruszył ponownie ramionami, tym razem w geście bezsilności. — Po prostu nie wiem, sir. Sądzę, że to czekanie wszystkim działa na nerwy, mnie również.
— Ale zaczynasz myśleć, że on miał rację, prawda? — Capra spojrzał w bok, odetchnął głęboko i przytaknął. Parks stłumił przekleństwo i odwrócił się plecami do holoprojekcji.
— Jeżeli ktoś będzie mnie potrzebował, jestem u siebie, Vincent — powiedział cicho. I wyszedł ciężkim krokiem.
Lekki krążownik Ludowej Marynarki Haven Alexander leciał kursem balistycznym przez zewnętrzne rejony systemu Yorik. Jego celem były przekaźniki sieci „Argus” i przelot powinien być rutyną, bo zadanie to załoga wykonywała już wielokrotnie. Tym razem jednak zamiast lekkich sił osłonowych, jakie Royal Manticoran Navy utrzymywała dotąd w tym systemie planetarnym, wokół było mnóstwo ciężkich jednostek przeciwnika — ekran taktyczny wręcz jarzył się od czerwonych źródeł napędu.
— Co to jest do cholery, Leo? — zdziwiła się komandor Trent dowodząca Alexandrem.
— Nie mam bladego pojęcia, ma’am — przyznał szczerze oficer taktyczny, do którego skierowane było pytanie.
— Wygląda na klasyczną formację wyczekującą ale jest tu tyle okrętów liniowych, ile spodziewałbym się ujrzeć w Hancock.
— Ja też — przyznała kwaśno, spoglądając na trzymającego wachtę pierwszego oficera.
Komandor porucznik Raven siedział co prawda w fotelu kapitańskim, lecz jego uwaga była skupiona na dowódcy, nie na ekranach otaczających fotel.
— A co ty sądzisz, Yasir? — spytała. Wzruszył niechętnie ramionami, ale odpowiedział szczerze:
— Najchętniej natychmiast przerwałbym wykonywanie zadania, ma’am. W systemie jest za duży ruch, a jednostki przeciwnika operują agresywnie. Wystarczy żeby jedna znalazła się w niewłaściwym miejscu…
Skrzywił się wymownie i umilkł.
Trent przytaknęła — sądząc po głosie, Yasir doskonale zdawał sobie sprawę, co takie postępowanie oznaczałoby dla kariery zarówno jego własnej, jak i jej, ale miał rację. Problem polegał na tym, że obecność tak wielkiej ilości okrętów RMN świadczyła, iż coś niezwykłego dzieje się w układzie Yorik, a więc dane zebrane przez boje stały się jeszcze ważniejsze niż zwykle. I taki też będzie ostatni wniosek każdego dochodzenia czy sądu wojennego.
Oparła się ramieniem o bok ekranu taktycznego i przymknęła oczy, intensywnie myśląc. Ryzyko dla okrętu i załogi praktycznie nie istniało — w każdej chwili mogła uruchomić napęd, co zajęłoby ze dwie minuty, i dysponowałaby ekranem, a po dalszych kilku weszłaby w nadprzestrzeń. Okręt znajdował się nadal blisko granicy i w zasadzie doleciałby do niej prędzej niż w pełni gotowe byłyby generatory, jako że ich emisji energetycznej nawet w stanie oczekiwania nie dałoby się wytłumić i musiały zostać całkowicie wyłączone. Nie zmieniało to faktu, że Alexander mógł bezpiecznie odlecieć na długo przedtem, nim w pobliżu znalazłaby się jakakolwiek jednostka mogąca mu zagrozić. Istniało natomiast poważne ryzyko ujawnienia w takiej sytuacji sieci „Argus”. Gdyby Alexander został wykryty, Królewska Marynarka zaczęłaby zachodzić w głowę, co też tu porabiał, przekradając się z wyłączonym napędem. A kiedy raz rozpoczęto by poszukiwania, nawet technika Ligi Solarnej nie pozostałaby zbyt długo niezauważona.
— Kontynuujemy zadanie — zdecydowała w końcu. — Nie możemy uruchomić napędu, tak żeby nas przy tym nie wykryli, więc spróbujmy dokończyć misję. Chcę natomiast, żeby operatorzy sensorów naprawdę się postarali: jeśli w okolicy pokaże się choćby ślad czegokolwiek mają natychmiast meldować. W tym wypadku nie zgrywamy danych, tylko lecimy do następnego przekaźnika.
Komandor Tribeca rozsiadła się wygodnie w kapitańskim fotelu i z pełną satysfakcją obserwowała na ekranach poczynania kapitana sir Rolanda T. Edwardsa. Resztka przyzwoitości powstrzymała ją przed zagraniem mu na nosie w obecności dyżurnej obsady mostka.