— Też się cieszę, że cię widzę, Mike — powiedziała po prostu i wyprostowała się, gdyż winda stanęła.
Henke skrzywiła się pociesznie i przybrała kamienny wyraz twarzy, nim drzwi się otworzyły. Spokojnie przeszły korytarzem do drzwi prowadzących do kwater kapitańskich, przed którymi stał wartownik z Royal Manticoran Marine Corps w czarno-zielonym galowym mundurze. Na ich widok wyprężył się w postawie zasadniczej. Honor skinęła mu uprzejmie głową, otworzyła drzwi i zaprosiła Michelle gestem, by weszła jako pierwsza. Kiedy sama znalazła się wewnątrz, stanęła jak wryta — zaskoczyła ją przestronność apartamentu.
Jej rzeczy przywieziono poprzedniego dnia, a MacGuiness kończył właśnie programować moduł ratunkowy Nimitza przytwierdzony już solidnie do ściany. Słysząc otwierające się drzwi, odwrócił się i zaczął przybierać postawę zasadniczą, gdy zobaczył, że Honor nie jest sama, ale ta machnęła ręką, dając mu znak, by nie silił się na formalności.
— Mac, poznaj komandor Henke — przedstawiła. — Mike to jest starszy steward MacGuiness, mój opiekun i strażnik od paru lat.
Henke zachichotała, a MacGuiness potrząsnął z rezygnacją głową.
— Nie przerywaj sobie, Mac — dodała Honor. — Komandor Henke i ja jesteśmy starymi przyjaciółkami.
— Naturalnie, ma’am. — MacGuiness z kamienną twarzą pochylił się nad modułem, a Nimitz przeskoczył z ramienia Honor na górną ścianę urządzenia i przyglądał się z zainteresowaniem jego poczynaniom.
Honor zaś rozejrzała się po głównej kabinie i z podziwem potrząsnęła głową — jej osobiste rzeczy dość dokładnie wypełniały ostatnią kwaterę, tutaj ledwie można je było zauważyć.
Pokład pokrywał kosztowny i gruby dywan, jedną ze ścian prawie w całości zajmował obraz przedstawiający pierwszy HMS Nike w finale bitwy pod Carson, naprzeciwko zaś wisiał oficjalny portret Elżbiety III, królowej Manticore. Gdyby nie kolor skóry portretowanej, obraz można by uznać za wizerunek nieco starszej Michelle Henke.
— Konstruktorzy chyba zaczęli rozpieszczać kapitanów krążowników liniowych — oceniła. — Tylko jakim cudem flota pozwoliła im na takie marnowanie miejsca?
— No, nie wiem. — Henke rozejrzała się krytycznie. — Powiedziałabym, że to stosowna kabina dla kogoś o pani pozycji, hrabino Harrington.
— No pewnie — burknęła Honor, podchodząc do kanapy umieszczonej pod panoramicznym oknem i wpatrując się w przestrzeń widoczną za ścianą doku. — Będę chyba musiała się przyzwyczaić…
— Nie będziesz musiała się zmuszać — oceniła Henke i podeszła do biurka, nad którym wisiała pogięta od gorąca złota plakietka bez narożnika przedstawiająca lotnię. — Basilisk czy Yeltsin?
— Basilisk. — Honor siadła w szerokim fotelu i wyciągnęła nogi. — Laser. O mały włos nie trafił w moduł Nimitza. Mieliśmy szczęście.
— Jasne, że mieliście, Umiejętności nie miały z tym nic wspólnego — uśmiechnęła się złośliwie Henke.
— Aż tak bym tego nie ujęła — zaoponowała Honor zaskoczona łatwością, z jaką przyszła jej ta szczerość. — Ale uczciwość nakazuje przyznać, że szczęścia też mieliśmy sporo.
Michelle prychnęła i delikatnie wyprostowała nieco przekrzywioną plakietkę. A Honor uśmiechnęła się do jej pleców — zbyt długo się nie widziały i ich stosunki nieco się zmieniły w wyniku zmiany ról, ale to, co było w nich najważniejsze, pozostało. I wcześniejsze obawy okazały się tyle nieuzasadnione, co głupie. Henke tymczasem zaprzestała daremnych prób równego zawieszenia nierównej plakietki i usiadła w drugim fotelu. A raczej opadła nań i rozłożyła się wygodnie, jak zwykle, z punktu widzenia Honor, tracąc na to masę zbędnego czasu i energii. A potem przekrzywiła głowę i przyjrzała się jej uważnie.
— Naprawdę miło cię widzieć, zwłaszcza w takim stanie — powiedziała cicho. — Słyszałam, że rekonwalescencja nie była ani łatwa, ani przyjemna.
— Mogło być gorzej. — Honor wzruszyła ramionami. — A biorąc pod uwagę, że straciłam, praktycznie wszystkie okręty, czasami sobie myślę, że i tak wyłgałam się tanim kosztem.
Nimitz uniósł niespokojnie łeb, położył uszy po sobie i bleeknął ostrzegawczo zaniepokojony goryczą w jej głosie.
— Skąd wiedziałam, że coś podobnego usłyszę? — zapytała retorycznie Michelle. — Niektórzy mimo ogromnego doświadczenia niewiele się zmieniają, no nie?
— Mac, mógłbyś nam przynieść po piwie? — spytała niespodziewanie Honor.
— Oczywiście, ma’am. — MacGuiness zamknął klawiaturę modułu i zniknął w kuchni.
Nimitz zaś paroma skokami znalazł się na oparciu fotela Honor.
— No dobrze, pani komandor — westchnęła Honor. — Teraz możesz mnie opieprzyć.
— Ty nie potrzebujesz, żeby ktoś cię opieprzył, Honor. Choć przyznaję, że trochę zdrowego rozsądku bezwzględnie by ci nie zaszkodziło — odparła Henke dziwnie poważnie, choć z lekkim uśmieszkiem. — Wiem, że teoretycznie rzecz biorąc, młodszy stopniem nie ma prawa nawrzucać starszemu czy powiedzieć mu, że pieprzy bez sensu, ale prawda jest prosta i trzeba, żeby ktoś ci to wreszcie powiedział: obwinianie się o śmierć podkomendnych czy admirała Courvosiera jest po prostu głupie. Przykro mi, wiem, jak byłaś z nimi zżyta, ale niech to wreszcie trafi do twojego zakutego łba, że nikt nie mógł lepiej postąpić, dysponując tymi informacjami, którymi ty dysponowałaś. Admirał Courvosier zawsze nam powtarzał, że postępowanie oficera można oceniać właściwie, tylko biorąc pod uwagę to, co wiedział on w momencie podejmowania decyzji!
Ton głosu Henke był taki sam jak podczas podobnych wykładów z czasów akademii i Honor uśmiechnęła się odruchowo. I ugryzła w język, gdyż w drzwiach kuchni pojawił się MacGuiness z piwami i szklankami. Dopiero gdy podał im napełnione naczynia i wyszedł, westchnęła i przyznała:
— Masz rację, Mike. Stary by mi dokopał, gdyby wiedział, że się obwiniam za jego śmierć. Ale ta świadomość nie pomaga: i tak nie mogę przestać myśleć w ten sposób. Coraz rzadziej, to prawda, ale jeszcze mi się to przytrafia… jedno, co jest pocieszające, to to, że jakoś sobie z tym radzę…
— To dobrze. — Henke uniosła wysoką szklanicę. — Za nieobecnych przyjaciół.
— Za nieobecnych przyjaciół — powtórzyła cicho Honor. Szkło brzęknęło, gdy trąciły się szklankami. Wypiły i odstawiły naczynia prawie równocześnie.
— Jeśli ci jeszcze tego nie mówiłam, to muszę przyznać, że do twarzy ci w kapitańskim mundurze. — Michelle zmieniła temat i ton na weselszy, wskazując cztery złote galony na rękawie uniformu.
— Chciałaś powiedzieć, że mniej się przez to rzuca w oczy moja budowa tyczki od chmielu?
— Żebyś wiedziała, jak niżsi wzrostem śmiertelnicy zazdroszczą ci tych centymetrów… Tak na marginesie, mam nadzieję, że masz świadomość, czego od ciebie oczekuję?… Nie wytrzeszczaj tak niewinnie ocząt: spodziewam się mianowicie, że uczynisz cuda dla mojej kariery.
— A to w jaki sposób?
— Spójrz na to. Obaj twoi zastępcy z poprzednich okrętów dowodzą już własnymi jednostkami, a z tego, co słyszałam, Alistair McKeon za miesiąc zostanie kapitanem. Od Alice Truman dostałam właśnie wiadomość, że objęła dowództwo ciężkiego krążownika. Myślisz może, że to przypadek, iż oboje byli jeszcze niedawno twoimi zastępcami?… Tak? To przestań myśleć bzdury. Żebyś nie miała złudzeń: nic niżej krążownika mnie nie usatysfakcjonuje, kiedy skończymy służbę na tym okręcie. No, niech już będzie moja strata: może być lekki krążownik! — Wyszczerzyła radośnie zęby i sięgnęła po piwo.
Tym razem przerwa była dłuższa, bo Henke duszkiem wypiła ponad połowę szklanicy, nim z zadowolonym sapnięciem odstawiła naczynie.
— A teraz, zanim zaczniemy grzebać w tonach papierów, które na nas czekają i o których obie dobrze wiemy, chcę usłyszeć twoją wersję wszystkiego, co się stało od naszego ostatniego spotkania.