Выбрать главу

– Gdyby to mogło pomóc, powtarzałbym jeszcze tysiąc razy.

– Ale nie mnie – Szamaszerib wstał z fotela na znak, że audiencja zakończona.

– Niech cię Marduk oświeci – Sillaja nisko się pokłonił przed władcą Esagili…

– Idź w pokoju. Nie próbuj tylko, ostrzegam, przeszkadzać nam, bo zostaniesz zgnieciony jak garstka gliny.

– Bądź spokojny, Szamaszeribie. Wiem, że nic nie znaczę wobec waszej potęgi.

– Niech ci także nie przyjdzie do głowy iść z tym do Persów. I tak by ci nie uwierzyli, nie będziesz miał żadnych dowodów. Zresztą nie doszedłbyś do nich. Bóg Marduk na zawsze zatrzymałby twoje kroki.

– Tego także się nie obawiaj, arcykapłanie, nie pójdę do Persów. A śmiercią mi nie groź. Zbyt często patrzyłem jej w twarz; aby na starość się jej lękać.

– Odejdź więc w pokoju.

– Dzisiaj każę napisać tabliczkę, wypalić ją i wysłać do Sippar, do satrapy. Będę go prosił, aby ze względu na mój stan zdrowia zechciał mnie zwolnić z obowiązków dowódcy Straży. Mam za miastem kawałek ziemi. Osiądę tam i będę siał jęczmień…

– To najmądrzejsze, co możesz uczynić. Pamiętaj także, że nie chcę cię więcej oglądać w Esagili. Chyba jako pielgrzyma przychodzącego pomodlić się przed posągiem boga Marduka i złożyć mu ofiarę.

– Marduk zawsze otrzymywał i będzie otrzymywał ode mnie należne mu ofiary.

– Mówisz o tych dwóch darejkach – zadrwił Szamaszerib – pożyczonych od braci Egibi?

Sillaja ponownie nisko pokłonił się arcykapłanowi i wyszedł z sali. Szyderstwa i drwiny Szamaszeriba nie dotknęły go. Przeraziła go jednak treść rozmowy z arcykapłanem. Ten człowiek prostą drogą podążał ku nieuchronnej katastrofie!

Wolnym krokiem, z opuszczoną głową szedł Sillaja ulicą Której Oby Nigdy Nie Deptał Wróg. Niestety, dobrze wiedział, że jeśli garstka szaleńców i fanatyków nie zawróci z drogi, wkrótce tą ulicą wróg będzie maszerował.

Po przybyciu do Pałacu Północnego, gdzie wciąż stacjonowała Straż Miejska, Sillaja natychmiast wysłał tabliczkę do Sippar z prośbą o dymisję.

Grom z jasnego nieba

Nikt tak dobrze nie wiedział, jak Sillaja, że łaska perska podobna jest znakom klinowym odciskanym nie w glinie, lecz na wodzie. W czasie długich lat służby wojskowej ten początkowo prosty żołnierz, a później dowódca Straży Miejskiej widział, jak wielcy i sławni wodzowie perscy z dnia na dzień tracili łaskę króla i byli szczęśliwi, kiedy zabrano im wszystko, pozostawiając życie.

Gdy więc szczęście uśmiechnęło się do dawnego dziesiętnika, Sillaja liczył się jednak z tym, że każdego dnia jego nagła kariera może się skończyć. Zresztą sam Azardad, który uczynił go dowódcą Straży Miejskiej, uprzedzał, jak niepewne są losy ich obu.

Za namową życzliwych Sillaja zaczął rozglądać się za czymś, co mogłoby mu zabezpieczyć przyszłość. Okazja trafiła się wkrótce. Jeden z kupców babilońskich organizował wyprawę handlową aż do Kraju Punt w Afryce. Kupiec ten miał ładny kawałek ziemi z domem nad jednym z kanałów pomiędzy miastami Babilon i Sippar. Sprzedał więc dość tanio swą posiadłość, aby uzyskać środki na podróż. Wprawdzie Sillaja nie rozporządzał’ taką sumą, ale bankierzy, bracia Egibi, którzy zawsze starali się żyć w zgodzie z ludźmi coś znaczącymi, ofiarowali mu nisko oprocentowany kredyt.

W ciągu kilku lat Sillaja spłacił pożyczkę, a nawet jeszcze dokupił trochę ziemi. Na folwarku osadził starego towarzysza broni, Ubartu, z którym przez wiele łat ramię w ramię walczył w Syrii i Egipcie. Wybór okazał się udany: folwarczek’ szybko zaczął przynosić dochody.

Po odejściu ze służby wojskowej Sillaja wraz z synem przeniósł się na wieś i sam zaczął gospodarować na własnej ziemi. W Babilonie bywał rzadkim gościem. Czasami odwiedzali go dawni przyjaciele i donosili, że w mieście niepokoje coraz bardziej narastają. Wielu bogatych kupców przezornie likwidowało swoje interesy i przenosiło się do innych miast uważając, że. tak będzie bezpieczniej i dla ich majątku, i dla ich życia. Natomiast Persowie jak gdyby nie orientowali się w sytuacji. Król Kserkses znowu wycofał z Babilonu i jego okolic kilka jednostek wojskowych.

Na miejsce Sillai dowódcą Straży Miejskiej mianowano byłego setnika Belszimaniego, który podobno za tę nominację zapłacił ogromną kwotę dwóch talentów dobrego srebra.

– Ciekawe, skąd Belszimani wziął taką sumę? – nie mógł się nadziwić Ubartu… – Znam go przecież dobrze. Wprawdzie chwalił się nieraz, że pochodzi ze starożytnego rodu, ale nie posiadał żadnego majątku. Dwa talenty srebra! Nie mieści mi się w głowie.

– Nikt przecież nie widział, że Belszimani płacił satrapie – roześmiał się Sillaja. – O mnie także opowiadano najrozmaitsze głupstwa.

– To nie głupstwa. Wiem dobrze, że bankierzy Muraszu z Nippur przekazali darejkami równowartość dwóch talentów srebra rodzinie satrapy w Ekbatany.

– Widocznie Belszimani uważa, że to się opłaca. Dowodząc Strażą Miejską, przez kilka lat odbije sobie ten wydatek.

Minęły dwa lata spokojnego życia na wsi. Przez ten czas Sillaja uczył syna, jak władać wszystkimi rodzajami broni. Zwłaszcza cieszyły starego wojownika postępy, jakie poczynił Zukatan w strzelaniu z łuku – nie chybiał prawie nigdy, strącał ptaki w locie. Stary kapłan boga Sina pomagał chłopcu doskonalić się w trudnej sztuce pisania i czytania – na tabliczkach glinianych i drewnianych, na zwojach papirusu. Ten bowiem sposób pisania rozpowszechniał się coraz bardziej w państwie perskim.

Sillaja poważnie myślał, że czas byłoby rozejrzeć się za odpowiednią żoną dla syna. Przecież siedemnaście lat to już pora na założenie własnej rodziny.

Czasami, bardzo rzadko, przynoszono mu list z daleka. Książę Azardad nadal pozostawał w niełasce u króla, siedział cicho jak mysz pod miotłą w swojej odległej satrapii. Natomiast żona Azardada, księżna Meherbanu, na wyraźny rozkaz wielkiego króla przebywała wraz z dziećmi w Ekbatanie. Oficjalnie jako jedna z towarzyszek królowej, a tak naprawdę jako zakładniczka. Królowie perscy w ten sposób zapewniali sobie lojalność satrapów i władców podległych im okolicznych państewek.

Było to w lipcu, w czwartym roku panowania wielkiego króla Kserksesa, kiedy to Sillaja otrzymał wiadomość, że jeden z wielkich kupców babilońskich chce się z nim zobaczyć w sprawie kontraktacji pszenicy. Cena oferowana przez nabywcę była korzystna, a zboże pięknie obrodziło. Sillaja musiał jednak udać się do Babilonu dla sfinalizowania transakcji. Nie miał na to wielkiej ochoty, bo lipiec jest najgorętszym miesiącem w Babilonie. Upały są tak wielkie, że jajek nie trzeba gotować, bo wystarczy włożyć je do gorącego piasku, aby się natychmiast ścięły. Podróżowanie w spiekotę nie należy do przyjemności. Ale interes jest interesem i Sillaja z wiernym Ubartu wyruszył w drogę.

Tego samego dnia wieczorem do domu Sillai wpadł na spienionym koniu Ubartu, już w progu zwiastując Zukatanowi tragiczną wiadomość:

– Ojciec nie żyje! Musimy natychmiast uciekać!

– Co… Co ty mówisz?! – wykrztusił chłopak.

– W Babilonie na karum dwóch perskich żołnierzy rzuciło się na tartanu Sillaję. Jeden z nich ugodził go sztyletem w samo serce – mówił szybko Ubartu.

Zukatan przerażony milczał.

– Sam widziałem śmierć twojego ojca!

– A ci żołnierze?!… – wyszeptał Zukatan.

– Zbiegli. Nie było nikogo, kto by się ośmielił ich zatrzymać!

– Muszę jechać do Babilonu!

– Co ty mówisz?

– Muszę pomścić śmierć ojca! – krzyczał chłopak.

– Nie bądź szalony! – powstrzymał go Ubartu. – Na zemstę przyjdzie czas. Teraz musisz ratować życie. I to natychmiast! Ten kto zabił Sillaję, nie pozostawi przy życiu jego syna!