Gdy po dwóch dniach dziesiętnik Sillaja zgłosił się na służbę, kazano mu się zameldować u dowódcy Straży Miejskiej, tartanu Tirdacha.
– Czego on może ode mnie chcieć? – przestraszył się Sillaja. Stawanie przed zwierzchnikiem rzadko kończyło się pochwałą. Dużo częściej kijami, którymi karano najdrobniejsze nawet przewinienie.
– Sam go o to zapytaj – odpowiedział setnik.
– Nie przypominam sobie żadnego uchybienia… – bronił się Sillaja.
– Niczego też ci nie zarzucam. Naprawdę nie wiem, czego chce tartanu Tirdach.
Sillaja udał się więc do dowódcy Straży Miejskiej, Meda o imieniu Tirdach, który mieszkał i urzędował w Pałacu Północnym. Pałac ten, choć położony w pobliżu Pałacu Głównego, w obrębie cytadeli, gdzie kwaterował oddział „nieśmiertelnych”, wyglądał dość opłakanie. Od lat go nie odnawiano, bo król Dariusz wybudował sobie nową siedzibę – Pałac Południowy, zaś niepotrzebny już wtedy budynek Pałacu Północnego oddano Straży Miejskiej.
Wartownicy czuwający przed drzwiami tartanu musieli już być uprzedzeni, bo Sillaję przepuszczono bez słowa. Tirdach siedział w wygodnym fotelu o wysokim oparciu i nogach o kształcie szyszek odlanych z brązu, co, jak wiadomo, doskonale odpędza złe demony. Po prawej stronie stał jeden z oficerów, po lewej przykucnął pisarz wyposażony w tabliczkę z miękkiej, dobrze wyrobionej gliny i kilka ostro zakończonych rylców trzcinowych.
Każdy rozkaz tartanu był spisywany na takiej tabliczce, po czym Tirdach przykładał do niej swą pieczęć, przyboczny oficer zaś zabierał gotową tabliczkę i odsyłał, gdzie potrzeba.
– Bądź pozdrowiony, dostojny panie – Sillaja zgiął się do ziemi.
– Witaj, Sillajo – łaskawie odpowiedział Med.
– Kazałeś mi, tartanu, przyjść, więc jestem.
– Mam ci tylko powtórzyć rozkaz dowódcy Gwardii Królewskiej: jutro w drugiej godzinie – rannej warty masz się u niego stawić, wraz z synem.
– U kogo, panie?
– Przecież mówię, że u dowódcy Gwardii Królewskiej, czcigodnego księcia Azardada. Masz pójść do Pałacu Głównego.
– Ja, do pałacu?! Do samego Azardada?!
– Przecież mówię wyraźnie.
– Dostojny panie, ja nic złego nie zrobiłem!
– Nie wiem, po co wzywa cię książę Azardad.
– A dlaczego z synem?
– Może on coś zbroił? – odpowiedział pytaniem na pytanie tartanu Tirdach.
– Przed dwoma dniami przyniósł do domu kiść bananów – przypomniał sobie Sillaja. – Mówił, że mu je dała jakaś można pani… A może ukradł gdzieś!
Tartanu Tirdach najwidoczniej był w dobrym humorze, bo uśmiechnął się i zauważył:.
– Może chłopak rzeczywiście ukradł te banany jakiejś Pergjance i teraz książę Azardad sam chce ukarać złodzieja?
– Oby nie to! – przestraszył się Sillaja. – Każdy banan sam odcisnę kijem na plecach chłopaka!
– Wiesz, jak się karze złodziejów według starych praw Hammurabiego? Za złodziejstwo śmierć. A Persowie wbijają złodziei jia pal.
Dziesiętnik zbladł z przerażenia:
– Przecież nie będą tak karać małego chłopca!
– Chłopca może nie – Med bawił się przestrachem żołnierza – ale mogą to zrobić z ojcem. Wielki król Dariusz mówi o tym w wydanych przez siebie nowych „Rozporządzeniach o słusznych
przepisach”, które zastąpiły dawny kodeks waszego starego króla Hammurabiego i późniejsze przepisy…
– Panie, ratuj! – Sillaja padł na kolana przed swym dowódcą.
– Nie bój się, dziesiętniku. Może tę wizytę w pałacu błogosławić będziesz do końca życia.
– Ale dlaczego mam tam iść z synem?
– Wszystkiego jutro się dowiesz z ust samego księcia Azardada. A teraz wracaj na służbę.
Sillaja znowu pokłonił się nisko i – bynajmniej nie uspokojony – tyłem zaczął wycofywać się z wielkiej sali.
– Zaczekaj jeszcze – zatrzymał go Tirdach – masz tu tabliczkę, idź z nią do magazynu. Tam ci wydadzą nową szatę, abyś w tych starych łachach nie stawał przed księciem. Wstydu byś mi narobił.
– Już od trzech lat nie otrzymałem nowej – tłumaczył się Sillaja.
Po wypowiedzeniu tych zuchwałych słów znowu się przestraszył. Przecież wiadomo wszystkim, że tartanu Tirdach co roku pobiera znaczne sumy na umundurowanie i wyżywienie Straży Miejskiej. Jednakże zaledwie drobna część tego srebra bywała zużyta zgodnie ze swoim przeznaczeniem. Reszta ginęła bez śladu w przepastnych kieszeniach dowódcy. Dlatego żołnierze nawet co trzy lata nie otrzymywali nowych szat, chociaż powinno się im je wydawać co drugi rok.
Ale tartanu Tirdach puścił mimo uszu tę przymówkę. Odcisnął pieczęć na leżącej przed nim tabliczce i podał stojącemu obok oficerowi, ten zaś wręczył ją Sillai, którego następnie odprawił ruchem ręki.
Ku swemu wielkiemu zdumieniu Sillaja otrzymał z magazynu zupełnie nową szatę. Była – koloru żółtego, a do tego ozdobiona u dołu „babilońską robotą” – płaskim wielobarwnym haftem. Takiej szaty nie miał nikt ze Straży Miejskiej. Nawet „nieśmiertelni” nie nosili piękniejszych.
Co to wszystko może znaczyć? Sillaję coraz bardziej przerażała czekająca go wizyta w Pałacu Głównym. Księcia Azardada widywał rzadko i z daleka. Nigdy nie zamienił słowa nie tylko z nim, ale z żadnym z „nieśmiertelnych”. Nawet prości żołnierza Gwardii Królewskiej z góry traktowali inne wojskowe formacje, a cóż dopiero tych najniższych ze Straży Miejskiej.
Po powrocie do domu Sillaja znowu przeprowadził surowe śledztwo. Ale Zukatan przysięgał na wszystkie świętości,. z bogiem Mardukiem na czele, że owoce naprawdę dostał od bogatej pani, której ręce były obwieszone pierścieniami i bransoletami. A poza tym nie zwędził z maty ani jednej śliwki i nie napraszał się sprzedawców choćby o kawałek słodkiego ciastka z ziaren sezamowych zmieszanych z miodem i pachnącymi korzeniami.
Wieść o wezwaniu dziesiętnika do Pałacu Głównego szybko rozeszła się wśród sąsiadów zamieszkujących równie skromne domki w labiryncie wąskich uliczek Nowego Miasta. Wspaniałe pałace dygnitarzy, wysokiej rangi kapłanów i bogatych kupców pobudowano przy szerokich, głównych ulicach Starego Miasta. Na Nowym Mieście znajdował się wielki bazar, dzielnica handlowa Merkes oraz – wzdłuż karum – składy i magazyny z towarami. Całą resztę zachodniej części miasta zamieszkiwali drobni rzemieślnicy, robotnicy i ci, którzy żyli z uprawy drobnych zagonów roli przy kanałach, tuż za murami Babilonu.
Oni to właśnie szczerze podziwiali strojną szatę Sillai, ale jak i dziesiętnik, nie dowierzali perskiej łasce. Ich zdaniem Sillaja i jego syn powinni być przygotowani na wszystko. Jedna z kobiet, żona nieco zamożniejszego garbarza wyrabiającego wygodne sandały z oślej skóry, pożyczyła Zukafanowi nowe ubranie własnego syna. Chłopak miał bowiem tylko jedną, dość zniszczoną szatę, ‘ z której tak wyrósł, że nie sięgała mu kolan.
Nazajutrz, gdy wychodzili z domu, Sillaja spostrzegł, że syn jest bosy.
– Gdzie twoje sandały? Przecież niedawno kupiłem ci nowe!
– One są takie niewygodne! Najlepiej lubię chodzić boso.
– Włóż zaraz! Do czego to podobne? Idziemy do pałacu, do samego księcia Azardada, a ty na bosaka! Jak jakiś żebrak, co siedzi na stopniach Etemenanki.
– Będę niósł je w ręku, a włożę dopiero na ulicy Której Oby Nigdy Nie Deptał Wróg.
– No, dobrze – zgodził się ojciec – masz je włożyć, jak tylko przejdziemy przez most.
Niektórzy sąsiedzi odprowadzili ich aż do szerokiej ulicy Ada-da, boga i władcy burz i huraganów, prowadzącej do mostu. Tutaj pożegnano dziesiętnika: