Cywilizowane jednostki, ukrywające się za kulturą, sztuką, polityką (…), a nawet za sprawiedliwością – to ich należy się obawiać. Noszą doskonałe przebranie. Ale to właśnie ci ludzie są najbardziej okrutni. Są najniebezpieczniejsi na świecie.
Michael Connelly, Ostatni kojot
Przekład M. Szewc-Osiecka
PROLOG
W GROBIE
Jej umysł był jednym wielkim krzykiem.
Skargą.
Wewnątrz swojej głowy wyła z rozpaczy, wykrzykując wściekłość, cierpienie, samotność – wszystko to, co miesiąc po miesiącu odzierało ją z człowieczeństwa.
A także błagając.
Litości, litości, litości, litości… Błagam, pozwólcie mi stąd wyjść!
Krzyczała, błagała i szlochała. Ale tylko w głowie: w rzeczywistości z jej gardła nie wydobywał się żaden dźwięk. Pewnego pięknego ranka obudziła się prawie niema. Niema – kobieta, która zawsze tak chętnie mówiła, a słowa przychodziły jej z tak wielką łatwością. Słowa i śmiech…
W pomieszczeniu panowała ciemność. Kobieta zmieniła pozycję, by ulżyć napiętym mięśniom. Siedziała na gołym klepisku, oparta o kamienną ścianę. Czasem się kładła. Albo przenosiła się na cuchnący materac w kącie pomieszczenia. Przez większość czasu spała, leżąc z podkulonymi nogami. Kiedy wstawała, rozciągała się albo chodziła – cztery kroki w tę, cztery z powrotem: jej więzienie miało nie więcej niż dwa na dwa metry. Panowało w nim przyjemne ciepło. Od dawna się domyślała, że za drzwiami jest kotłownia – nie tylko z powodu ciepła, ale także ze względu na dochodzące stamtąd odgłosy: szuranie, syczenie, stukot. Nie miała na sobie żadnych ubrań. Była naga jak małe zwierzę.
Tak było od wielu miesięcy, a może lat. Załatwiała się do wiadra. Dwa razy dziennie dostawała jedzenie, chyba że mężczyzny nie było. Spędzała wtedy kilka dni sama, bez jedzenia i picia, umierając z głodu, pragnienia i strachu. W drzwiach były dwa otwory: przez pierwszy, na dole, podawał
jej posiłki; przez drugi ją obserwował. Choć judasze były zamknięte, przenikały przez nie dwa promienie światła, które przecinały ciemności jej więzienia. Oczy kobiety już dawno przywykły do półmroku; na podłodze i ścianach widziała szczegóły, których nie dostrzegłby nikt inny.
Na początku badała loch, nasłuchiwała najdrobniejszych szmerów.
Szukała sposobu ucieczki, jakiejś luki w jego systemie zabezpieczeń, najdrobniejszej oznaki nieuwagi w zachowaniu mężczyzny. W końcu przestała się tym zajmować. Nie było luki, nie było nadziei. Nie pamiętała już, ile tygodni, ile miesięcy upłynęło od jej porwania. Od poprzedniego życia. Mniej więcej raz w tygodniu – może częściej, a może rzadziej – kazał
jej przełożyć rękę przez otwór i robił jej dożylny zastrzyk. Było to bolesne, ponieważ mężczyzna był niezręczny, a substancja gęsta. Kobieta niemal natychmiast traciła świadomość. Budziła się w jadalni na górze, w masywnym fotelu o wysokim oparciu, z nogami i tułowiem przywiązanymi do siedzenia. Wykąpana, wyperfumowana i ubrana. Nawet jej włosy ładnie pachniały szamponem, a obłożone zazwyczaj wnętrze ust i cuchnący oddech wypełniał zapach pasty do zębów i mentolu.
W kominku trzaskały jasne płomyki, na lśniącym jak jezioro ciemnym blacie drewnianego stołu płonęły świece, a z talerzy unosiła się smakowita woń. Z wieży stereo zawsze dochodziła muzyka poważna. Ilekroć usłyszała muzykę, ujrzała blask świec, poczuła na skórze dotyk czystej odzieży, jak zwierzę pod wpływem odruchu warunkowego dosłownie zaczynała się ślinić. Trzeba dodać, że przed uśpieniem jej i wyniesieniem z lochu mężczyzna zawsze fundował jej dwudziestoczterogodzinny post.
Po bólu brzucha poznawała, że podczas snu wykorzystywał ją seksualnie. Z początku myśl ta napełniała ją przerażeniem i obudziwszy się znowu w swoim lochu, pierwsze prawdziwe posiłki zwymiotowała do wiadra. Teraz już jej to nie wzruszało. Zdarzało się, że mężczyzna milczał, innym razem mówił bez końca, ale rzadko go słuchała: jej mózg odwykł od podążania za rozmową. Słowa „muzyka”, „symfonia”, „orkiestra” powracały jednak jak leitmotiv w jego wypowiedziach. Powtarzało się też pewne nazwisko: Mahler.
Jak długo była tak zamknięta? W jej grobie nie było dnia ani nocy.
Bo to był grób. W głębi serca kobieta zrozumiała, że nigdy nie wyjdzie z niego żywa. Już dawno opuściła ją wszelka nadzieja.
Przypominała sobie cudowny, zwyczajny czas, gdy była wolna. Kiedy po raz ostatni się śmiała, gościła u siebie przyjaciół, widziała rodziców.
Zapach grilla latem, wieczorne światło między gałęziami drzew w ogrodzie, oczy syna w blasku zachodzącego słońca. Twarze, śmiech, zabawy…
Oczyma duszy widziała siebie uprawiającą seks z mężczyznami, szczególnie z jednym… Życie, które uważała za banalne, a które w rzeczywistości było cudem. Wzbierał w niej wielki żal, że nie smakowała go pełniej. Zdawała sobie sprawę, że nawet chwile smutku lub cierpienia były niczym w porównaniu z obecnym piekłem, z tym niebytem pogrzebanym w nieistniejącym miejscu. Poza światem. Domyślała się, że zaledwie kilkumetrowa warstwa kamienia, betonu i ziemi dzieli ją od prawdziwego życia; ale setki drzwi, krat i kilometry korytarzy nie oddzielałyby jej bardziej skutecznie.
Pewnego dnia jednak życie i świat znalazły się tuż-tuż. Z nie-wiadomych przyczyn mężczyzna był zmuszony pilnie przewieźć ją w inne miejsce. Ubrał ją w pośpiechu, nadgarstki spiął na plecach plastikowymi kajdankami, na głowę włożył płócienną torbę. Następnie kazał jej wejść po schodach na górę i znalazła się na świeżym powietrzu. Świeże powietrze…
Szok był tak wielki, że omal nie postradała zmysłów.
Kiedy na nagich rękach poczuła dotyk promieni słonecznych, przez materiał torby odgadła jego światło, wciągnęła w płuca zapach wilgotnej jeszcze ziemi i pól, woń ukwieconych łąk, usłyszała świergot ptaków o wschodzie słońca, o mało nie zemdlała. Płakała tak bardzo, że łzy i cieknące z nosa smarki przemoczyły torbę na jej głowie.
Potem położył ją na metalowej podłodze i przez warstwę płótna wdychała zapach spalin i benzyny. Choć nie była w stanie krzyczeć, na wszelki wypadek wepchnął jej do ust watę i zakleił usta plastrem. Aby nie kopała w ściankę, przywiązał jej nadgarstki do kostek. Poczuła wibracje silnika. Ciężarówka telepała się na nierównościach podłoża, a następnie wjechała na asfalt. Gdy nagle przyśpieszył, a kobieta usłyszała odgłos wyprzedzających ich wielu samochodów, zrozumiała, że są na autostradzie.
Najgorzej było na bramce. Słyszała wokół siebie głosy, muzykę, warkot silników. Tak blisko, na wyciągnięcie ręki. Za ścianką. Dziesiątki ludzkich istnień. Kobiety, mężczyźni, dzieci. Zaledwie kilka metrów od niej! Słyszała ich! Zwaliła się na nią lawina emocji. Śmiali się, rozmawiali, przychodzili i odchodzili, żywi i wolni. Nie mieli pojęcia o jej istnieniu, choć była tuż obok, o jej powolnym konaniu, o jej niewolniczej egzystencji.
Potrząsała głową, aż uderzyła w metalową ściankę i z jej nosa na brudną podłogę pociekła krew.
A potem usłyszała, jak jej kat mówi „dziękuję” i ciężarówka ruszyła.