Milczała długo.
— Zostanę do wiosny — oznajmiła wreszcie, walcząc z drżeniem głosu. - Będę przy Ciri… Będę czuwać. Dzień i noc. Będę przy niej w dzień i w nocy. A wiosną… Wiosną zabierzemy ją do świątyni Melitele w Ellander. To, co chce nad nią zapanować, w świątyni może nie będzie miało do niej przystępu. A ty wówczas zwrócisz się o pomoc do Yennefer.
— Dobrze, Triss. Dziękuję ci.
— Geralt?
— Słucham.
— Ciri powiedziała coś jeszcze, prawda? Coś, co tylko ty słyszałeś. Powiedz mi, co to było.
— Nie — zaprotestował, a głos mu drgnął. - Nie, Triss.
— Proszę cię.
— Ona nie mówiła do mnie.
— Wiem. Mówiła do mnie. Powiedz, proszę.
— Już po przebudzeniu… Gdy ją podniosłem… Wyszeptała: "Zapomnij o nim. Nie torturuj go."
— Nie będę — powiedziała cicho. - Ale zapomnieć nie mogę. Wybacz mi.
— To ja ciebie powinienem prosić o wybaczenie. I nie tylko ciebie.
— Aż tak ją kochasz — stwierdziła, nie zapytała.
— Aż tak — przyznał półgłosem po długiej chwili milczenia.
— Geralt.
— Słucham, Triss.
— Bądź przy mnie dziś w nocy.
— Triss…
— Tylko bądź.
— Dobrze.
Wkrótce po Midinvaerne śnieg przesta! padać. Nastał mróz.
Triss była przy Ciri w dzień i w nocy. Czuwała. Roztaczała opiekę. Widzialną i niewidzialną.
Dziewczynka prawie co noc budziła się z krzykiem. Majaczyła, trzymając się za policzek, płakała z bólu. Czarodziejka uspokajała ją zaklęciami i eliksirami, usypiała, tuląc i kołysząc w ramionach. A potem sama długo nie mogła zasnąć, myśląc o tym, co Ciri mówiła przez sen i po przebudzeniu. I czuła rosnący strach. Va'esse deireadh aep eigean… Coś się kończy…
Tak było przez dziesięć dni i nocy. I wreszcie przeszło. Skończyło się, znikło bez śladu. Ciri uspokoiła się, spała spokojnie, bez majaczeń, bez snów.
Ale Triss czuwała nieustannie. Nie odstępowała dziewczynki na krok. Roztaczała opiekę. Widzialną i niewidzialną.
— Szybciej, Ciri! Wykrok, atak, odskok! Półpiruet, cios, odskok! Równoważ, równoważ lewą ręką, bo spadniesz z grzebienia! I potłuczesz sobie… kobiece atrybuty!
— Co?
— Nic. Nie jesteś zmęczona? Jeśli chcesz, odpoczniemy.
— Nie, Lambert! Mogę jeszcze. Nie jestem taka słaba, nie myśl sobie. Może spróbuję skakać przez co drugi słupek?
— Ani mi się waż! Upadniesz, a wtedy Merigold urwie mi… głowę.
— Nie upadnę!
— Powiedziałem raz, powtarzał nie będę. Bez popisów! Pewnie na nogach! I oddech, Ciri, oddech! Sapiesz jak zdychający mamut!
— Nieprawda!
— Nie piszcz, ćwicz! Atak, odskok! Parada! Półpiruet! Parada, pełny piruet! Pewniej na słupkach, do cholery! Nie chwiej się! Wykrok, cios! Szybciej! Półpiruet! Skacz i tnij! Tak jest! Bardzo dobrze!
— Naprawdę? Naprawdę było dobrze, Lambert?
— Kto tak powiedział?
— Ty! Przed chwilą!
— Musiałem się przejęzyczyć. Atak! Półpiruet! Odskok! I jeszcze raz! Ciri, a gdzie była parada? Ile razy mam powtarzać? Po odskoku zawsze ma następować parada, wyrzut klingi chroniący głowę i kark! Zawsze!
— Nawet wtedy, gdy walczę tylko z jednym przeciwnikiem?
— Nigdy nie wiesz, z czym walczysz. Nigdy nie wiesz, co jest z tyłu, za tobą. Musisz się zawsze zasłaniać. Praca nóg i miecz! To ma być odruch. Odruch, rozumiesz? Nie wolno ci o tym zapominać. Zapomnisz w prawdziwej walce i już po tobie. Jeszcze raz! No! Właśnie tak! Widzisz, jak ładnie cię ustawia taka parada? Możesz z niej wyprowadzić każde uderzenie. Możesz z niej ciąć w tył, jeśli będziesz musiała. No, pokaż piruet i cios w tył.
— Haaa!
— Bardzo ładnie. Wiesz już, w czym rzecz? Dotarło do ciebie?
— Nie jestem głupia!
— Jesteś dziewczyną. Dziewczyny rozumu nie mają.
— Ech, Lambert, gdyby to Triss usłyszała!
— Gdyby babcia miała wąsy, toby została wojewodą. No, wystarczy. Zejdź. Odpoczniemy.
— Nie jestem zmęczona!
— Ale ja jestem. Powiedziałem, odpoczynek. Zejdź z grzebienia.
— Saltem?
— A jak byś chciała? Jak kura z grzędy? Jazda, skacz. Nie bój się, ubezpieczam cię.
— Haaaa!
- Ładnie. Jak na dziewczynę, bardzo ładnie. Możesz już zdjąć opaskę z oczu.
— Triss, może już dosyć na dzisiaj? Co? Może weźmiemy sanki i pozjeżdżamy z górki? Słonce świeci, śnieg skrzy się, aż oczy bolą! Piękna pogoda!
— Nie wychylaj się, bo wypadniesz z okna.
— Chodźmy na sanki, Triss!
— Zaproponuj mi to w Starszej Mowie. Na tym zakończymy lekcję. Odejdź od okna, wróć do stołu… Ciri, ile razy mam prosić? Odłóż ten miecz, przestań nim wywijać.
— Ta mój nowy miecz! Prawdziwy, wiedźmiński! Zrobiony ze stali, która spadła z nieba! Naprawdę! Geralt tak powiedział, a on nie kłamie nigdy, przecież wiesz!
— O, tak. Wiem.
— Muszę się do tego miecza wprawiać. Wuj Vesemir dopasował go akurat do mojej wagi, wzrostu i długości ręki. Mam układać do niego dłoń i nadgarstek!
— Układaj sobie na zdrowie, ale na podwórku. Nie tu. No, słucham. Zdaje się, że chciałaś mi zaproponować pójście na sanki. W Starszej Mowie. Zaproponuj więc.
— Hmmm… Jak będą "sanki"?
— Sledd jako przedmiot. Aesledde, jako czynność.
— Aha… Już wiem. Va'en aesledde, ell'ea?
— Nie kończ pytania w ten sposób, to niegrzeczna forma. Pytanie tworzy się intonacją.
— Ale dzieci z Wysp…
— Nie uczysz się żargonu ze Skellige, lecz klasycznej Starszej Mowy.
— A po co ja się właściwie tej Mowy uczę, co?
— Po to, by ją poznać. Tego, czego się nie zna, wypada się uczyć. Ten, kto nie zna języków, jest kaleką.
— Wszyscy i tak mówią tylko wspólnym!
— Fakt. Ale niektórzy nie tylko. Zaręczam ci, Ciri, że lepiej zaliczać się do niektórych niż do wszystkich. No, słucham. Pełnym zdaniem: "Pogodę mamy dziś piękną, pójdźmy zatem na sanki."
— Elaine… Hmmm… Elaine tedd a'taeghane, a ya'en aesledde?
— Bardzo dobrze.
— Ha! No to chodźmy na sanki.
— Pójdziemy. Ale pozwól mi dokończyć makijażu.
— A dla kogo ty się tak malujesz, hę?
— Dla siebie. Kobieta podkreśla urodę dla własnego samopoczucia.
— Hmmm… Wiesz, co? Ja też coś marnie się czuję. Nie śmiej się, Triss!
— Chodź tu. Siadaj mi na kolana. Odłóż miecz, prosiłam! Dziękuję. Teraz weź ten duży pędzelek, popudruj twarz. Nie tyle, dziewczyno, nie tyle! Spójrz w zwierciadło. Widzisz, jaka jesteś ładna?
— Nie widzę żadnej różnicy. Umaluję sobie oczy, dobrze? Z czego się śmiejesz? Ty zawsze malujesz sobie oczy. Ja też chcę!
— Dobrze. Masz, pocieniuj sobie tym powieki. Ciri, nie zamykaj obojga oczu, nic nie widzisz, mażesz się po całej buzi. Weź odrobinkę i tylko muśnij powieki. Muśnij, mówiłam! Pozwól, trochę rozetrę. Zamknij oczy. A teraz otwórz.
— Ooooo!
— Jest różnica? Odrobina cienia nie zaszkodzi nawet tak ładnym oczom jak twoje. Elfki wiedziały, co robią, wymyślając cienie do powiek.