Выбрать главу

Tym razem obudziły ją podniesione głosy. Dokładniej, głos Yarpena, który wręcz krzyczał.

— A tak! A żebyś wiedział! Tak postanowiłem!

— Ciszej — rzekł spokojnie wiedźmin. - Na wozie leży chora kobieta. Zrozum, ja nie krytykuję twoich decyzji ani postanowień…

— Nie, oczywiście — przerwał z przekąsem krasnolud. - Ty tylko znacząco się uśmiechasz.

— Yarpen, ja cię po przyjacielsku ostrzegam. Takich, którzy siedzą okrakiem na palisadzie, obie strony nienawidzą, w najlepszym zaś wypadku traktują nieufnie.

— Ja nie siedzę okrakiem. Deklaruję się jednoznacznie po jednej ze stron.

— Dla strony tej zaś zawsze pozostaniesz krasnoludem. Kimś innym. Obcym. A dla strony przeciwnej… Urwał.

— No! — warknął Yarpen, odwracając się. - No, zaczynaj, na co czekasz? Powiedz, żem jest zdrajca i pies na ludzkiej smyczy, gotowy za garść srebra i michę podłej strawy dać się poszczuć na pobratymców, którzy powstali i walczą o wolność. No, dalej, wypluj to z siebie. Nie lubię niedomówień.

— Nie, Yarpen — powiedział cicho Geralt. - Nie. Nie będę niczego z siebie wypluwał.

— Ach, nie będziesz? — krasnolud smagnął konie. - Nie chce ci się? Wolisz patrzeć i uśmiechać się? Do mnie ani słowa, tak? Ale Wenckowi mogłeś to powiedzieć! "Proszę nie liczyć na mój miecz". Ach, jak wyniośle, szlachetnie i dumnie! Do psiej rzyci z twoją wyniosłością! I z twoją pieprzoną dumą!

— Chciałem być po prostu uczciwy. Nie chcę wplątywać się w ten konflikt. Chcę zachować neutralność.

— Nie da się! - wrzasnął Yarpen. - Nie da się jej zachować, rozumiesz? Nie, ty niczego nie rozumiesz. Ach, zjeżdżaj z mojego wozu, wsiądź na konia. Zejdź mi z oczu, neutralny pyszałku. Denerwujesz mnie.

Geralt odwrócił się. Ciri wstrzymała oddech w oczekiwaniu. Ale wiedźmin nie powiedział ani słowa. Wstał i zeskoczył z wozu, szybko, miękko, zwinnie. Yarpen odczekał, aż odtroczy klacz od drabinki, po czym znowu smagnął konie, warcząc w brodę jakieś niezrozumiałe, ale przerażające swym brzmieniem słowa.

Wstała, by również zeskoczyć, odnaleźć kasztana. Krasnolud obrócił się, zmierzył ją niechętnym spojrzeniem.

— Z tobą też tylko utrapienie, pannico — prychnął gniewnie. - Potrzebne nam tu damy i dzieweczki, cholera, nawet wysikać się z kozła nie mogę, muszę zaprzęg zatrzymywać i w krzaki łazić!

Ciri oparła pięści o biodra, potrząsnęła popielatą grzywką i zadarła nos.

— Tak? — zapiała, rozzłoszczona. - Piwa mniej pijcie, panie Zigrin, to się wam będzie rzadziej chciało!

- Łajno ci do mego piwa, smarkulo!

— Nie wrzeszczcie, Triss dopiero co zasnęła!

— To mój wóz! Będę wrzeszczał, jeśli taka moja wola!

— Pień!

— Co? Ach, ty bezczelna kozo!

— Pień!!!

— Ja ci zaraz pokażę pień… O, psiakrew! Tpprrr!!!

Krasnolud odchylił się mocno, ściągnął lejce w ostatniej chwili, w momencie, gdy dwójka koni już zabierała się do przestąpienia tarasującego drogę pniaka. Yarpen wstał na koźle, bluźniąc po ludzku i po krasnoludzku, gwiżdżąc i rycząc wstrzymywał zaprzęg. Krasnoludy i ludzie, zeskoczywszy z wozów podbiegli, pomogli sprowadzić konie na wolną drogę, ciągnąc za uździenice i szory.

— Przydrzemało się, co, Yarpen? — warknął, podchodząc, Paulie Dahlberg. - Cholera, gdybyś na to najechał, poszłaby oś, koła w diabły by potrzaskały. Co ty, u licha…

— Spieprzaj, Paulie! — ryknął Yarpen Zigrin i ze złością chlasnął lejcami po końskich zadach.

— Mieliście szczęście — rzekła słodziutko Ciri, pakując się na kozioł obok krasnoluda. - Lepiej, jak sami widzicie, mieć na wozie wiedźminkę niż jechać samemu. W samą porę was ostrzegłam. A gdybyście akurat sikali z kozła i najechali na ten pień, no, no. Strach pomyśleć, co by się wam wtedy mogło stać…

— Będziesz ty cicho?

— Już nic nie mówię. Ani słóweczka.

Wytrzymała niecałą minutę.

— Panie Zigrin?

— Nie jestem żaden pan — krasnolud szturchnął ją łokciem, wyszczerzył zęby. - Jestem Yarpen. Jasne? Powozimy wspólnie zaprzęgiem, no nie?

— Jasne. Mogę potrzymać lejce?

— Jasne. Zaraz, nie tak. Nałóż na palec wskazujący, przyciśnij kciukiem, o, w ten sposób. Lewy tak samo. Nie szarp, nie ściągaj za mocno.

— Tak dobrze?

— Dobrze.

— Yarpen?

— Hę?

— Co to znaczy "zachować neutralność"?

— Być obojętnym — mruknął niechętnie. - Nie pozwalaj lejcom zwisać. Lewy bardziej do siebie!

— Jak to, obojętnym? Obojętnym na co?

Krasnolud wychylił się mocno i splunął pod wóz.

— Gdyby Scoia'tael napadli nas, twój Geralt zamierza stać i spokojnie przyglądać się, jak podrzynają nam gardła. Ty prawdopodobnie będziesz stać obok niego, bo będzie to lekcja poglądowa. Temat zajęć: zachowanie się Wiedźmina wobec konfliktu rozumnych ras.

— Nie rozumiem.

— Temu akurat nie dziwię się ani trochę.

— Czy dlatego się z nim kłóciłeś i złościłeś się? Kto to są właściwie ci Scoia'tael? Te… Wiewiórki?

— Ciri — Yarpen gwałtownie poczochrał brodę. - To nie są sprawy na rozum małych niedorosłych dziewczynek.

— Oho, teraz na mnie się złościsz. Wcale nie jestem mała. Słyszałam, co o Wiewiórkach mówili żołnierze w strażnicy. Widziałam… Widziałam dwa zabite elfy. A rycerz mówił, że oni… też zabijają. I że są wśród nich nie tylko elfy. Krasnoludy też są.

— Wiem — rzekł sucho Yarpen.

— A ty też jesteś krasnolud.

— To kwestii nie ulega.

— Dlaczego więc boisz się Wiewiórek? Podobno walczą tylko z ludźmi.

— To nie jest takie proste — zasępił się. - Niestety.

Ciri milczała długo, gryząc dolną wargę i marszcząc nos.

— Już wiem — powiedziała nagle. - Wiewiórki walczą o wolność. A ty, choć krasnolud, jesteś służba specjalnie sekretna u króla Henselta na ludzkiej smyczy.

Yarpen parsknął, otarł nos rękawem i wychylił się z kozła, sprawdzając, czy Wenck nie podjechał zbyt blisko. Ale komisarz był daleko, zajęty rozmową z Geraltem.

— Słuch to ty masz, dziewczyno, jak świstak — uśmiechnął się szeroko. - Jesteś też nieco za bystra jak na kogoś, komu przeznaczone jest rodzić dzieci, warzyć jadło i prząść. Wydaje ci się, że wiesz wszystko? To dlatego, że jesteś smarkata. Nie rób głupich min. Miny nie przydadzą ci dorosłości, a sprawiają, że robisz się jeszcze brzydsza niż normalnie. Zręcznie, przyznaję, pojęłaś Scoia'tael, spodobały ci się hasełka. Wiesz, dlaczego ich tak dobrze rozumiesz? Bo Scoia'tael to też jest smarkateria. To gówniarze, którzy nie rozumieją, że ich podpuszczono, że ktoś wykorzystuje ich szczeniacką głupotę, karmiąc sloganami o wolności.

— Ale przecież oni naprawdę walczą o wolność — Ciri uniosła głowę, spojrzała na krasnoluda szeroko otwartymi zielonymi oczyma. - Tak jak driady w lesie Brokilon. Zabijają ludzi, bo ludzie… niektórzy ludzie ich krzywdzą. Bo to kiedyś był wasz kraj, krasnoludów i elfów, i tych… niziołków, gnomów i innych… A teraz są tu ludzie, więc elfy…

— Elfy! — parsknął Yarpen. - Jeżeli chodzi o ścisłość, one akurat są tu takimi samymi przybłędami jak i wy, ludzie, choć przybyły na swoich białych okrętach dobre tysiąc lat przed wami. Teraz to na wyprzódki pchają się z przyjaźnią, teraz to jesteśmy bracia, teraz to zęby szczerzą, gadają: "my, pobratymcy", "my, Starsze Ludy". A dawniej, kur… Hm, hm… Dawniej to świszczały nam ich strzały koło uszu, gdyśmy…