Выбрать главу

— Nigdy nikogo nie oszukuję, nigdy nie daję nikomu złudnych nadziei — ciągnął mężczyzna. - Wiedz tedy, że na ocalenie karku od katowskiego topora możesz mieć niejakie widoki, jeśli, rzecz jasna, tym razem błędu nie popełnisz. Na pełne ułaskawienie szansę masz małe. Na moje wybaczenie i puszczenie w niepamięć… żadnych.

Młody rycerz w czarnej zbroi i tym razem nawet nie drgnął, ale Coehoorn dostrzegł błysk jego oczu. Nie wierzy mi, pomyślał. Nie wierzy i łudzi się. Popełnia wielki błąd.

— Nakazuję pełną uwagę — podjął mężczyzna zza stołu. - Również tobie, Coehoorn. Bo ciebie również będą dotyczyły rozkazy, które za chwilę wydam. Za chwilę. Muszę bowiem zastanowić się nad ich treścią i brzmieniem.

Marszałek Menno Coehoorn, namiestnik Prowincji Cintrą i przyszły głównodowodzący armią z Dol Angra, poderwał głowę, wyprężył się z ręką na głowicy miecza. Taką samą postawę przybrał rycerz w czarnej zbroi, z hełmem ozdobionym skrzydłami drapieżnego ptaka. Czekali obaj. W ciszy. Cierpliwie. Tak jak należało czekać na rozkazy, nad treścią i brzmieniem których zastanawiał się imperator Nilfgaardu, Emhyr var Emreis, Deithwen Addan yn Carn aep Morvudd, Biały Płomień Tańczący na Kurhanach Wrogów.

*****

Ciri obudziła się.

Leżała, a raczej półsiedziała z głową wysoko opartą na kilku poduszkach. Okłady, które miała na czole, były już ciepłe i tylko lekko wilgotne. Zrzuciła je, nie mogąc znieść przykrego ciężaru i pieczenia skóry. Oddychała z trudem. Gardło miała wyschnięte, nos prawie całkowicie zablokowany skrzepami krwi. Ale eliksiry i zaklęcia podziałały — ból, który przed kilkoma godzinami ćmił wzrok i rozsadzał czaszkę, zniknął, ustąpił, zostało po nim tylko tępe pulsowanie i wrażenie ucisku w skroniach.

Ostrożnie dotknęła nosa wierzchem dłoni. Nie krwawiła już.

Ależ miałam dziwny sen, pomyślała. Pierwszy sen od tylu dni. Pierwszy, w którym się nie bałam. Pierwszy, który nie dotyczył mnie. Byłam… obserwatorem. Widziałam wszystko jak gdyby z góry, z wysoka… Jak gdybym była ptakiem… Nocnym ptakiem…

Sen, w którym widziałam Geralta.

W tym śnie była noc. I deszcz, który marszczył powierzchnię kanału, szumiał na gontach dachów, na strzechach szop, lśnił na deskach pomostów i kładek, na pokładach łodzi i barek… I był tam Geralt. Nie sam. Był z nim mężczyzna w śmiesznym kapeluszu z piórkiem, oklapłym od wilgoci. I szczupła dziewczyna w zielonym płaszczu z kapturem… Wszyscy troje wolno i ostrożnie szli po mokrym pomoście… A ja widziałam ich z góry. Jak gdybym była ptakiem. Nocnym ptakiem…

Geralt zatrzymał się. Daleko jeszcze, spytał. Nie, powiedziała szczupła dziewczyna, otrząsając z wody zielony płaszcz. Już prawie jesteśmy na miejscu… Hej, Jaskier, nie zostawaj w tyle, bo zgubisz się w tych zaułkach… A gdzie, u licha, jest Filippa? Przed chwilą ją widziałem, leciała wzdłuż kanału… Ależ parszywa pogoda… Idziemy. Prowadź, Shani. A tak między nami, to skąd ty znasz tego znachora? Co cię z nim łączy?

Sprzedaję mu czasem leki wyszabrowane z pracowni w uczelni. Co się tak gapisz? Ojczym z trudem opłaca moje czesne… Bywa, że potrzebuję grosza… A znachor, mając prawdziwe lekarstwa, leczy ludzi… A przynajmniej ich nie truje… No, chodźmy już.

Dziwny sen, pomyślała Ciri. Szkoda, że się obudziłam. Chciałabym zobaczyć, co będzie dalej… Chciałabym wiedzieć, co oni tam robią. Dokąd idą…

Z komnaty obok dobiegały głosy, głosy, które ją obudziły. Matka Nenneke mówiła szybko, była najwyraźniej podniecona, zdenerwowana i gniewna. Zawiodłaś moje zaufanie, mówiła. Nie powinnam była na to zezwolić. Mogłam się domyślić, że twoja antypatia do niej doprowadzi do nieszczęścia. Nie powinnam była pozwolić ci… Bo przecież cię znam. Jesteś bezwzględna, jesteś okrutna, a na domiar złego okazało się, że jesteś też nieodpowiedzialna i nieostrożna. Bezlitośnie katujesz to dziecko, zmuszasz do wysiłków, którym ona nie jest w stanie sprostać. Nie masz serca. Naprawdę nie masz serca, Yennefer.

Ciri nadstawiła uszu, chcąc usłyszeć odpowiedź czarodziejki, jej zimny, twardy i dźwięczny głos. Chcąc usłyszeć, jak zareaguje, jak zadrwi z arcykapłanki, jak wyśmieje jej nadopiekuńczość. Jak powie to, co mówi zwykle — że być czarodziejką to nie przelewki, że to nie zajęcie dla panienek wypalonych z porcelany, dla wydmuszek z cienkiego szkiełka. Ale Yennefer odpowiedziała cicho. Tak cicho, że dziewczynka nie była w stanie nie tylko zrozumieć, ale nawet rozróżnić poszczególnych słów.

Usnę, pomyślała, ostrożnie i delikatnie obmacując nos, wciąż tkliwy i obolały, zapchany zakrzepłą krwią. Wrócę do mojego snu. Zobaczę, co robi Geralt, tam, w nocy, w deszczu, nad kanałem…

Yennefer trzymała ją za rękę. Szły obie długim ciemnym korytarzem, między kamiennymi kolumnami, a może posągami, Ciri nie mogła rozeznać kształtów w gęstym mroku. Ale w ciemnościach ktoś był, ktoś krył się tam i obserwował je, gdy szły. Słyszała szepty, ciche jak szum wiatru.

Yennefer trzymała ją za rękę, szła szybko i pewnie, pełna zdecydowania, tak że Ciri ledwie mogła za nią nadążyć. Przed nimi otwierały się drzwi. Kolejno. Jedne po drugich. Nieskończenie wiele drzwi o gigantycznych, ciężkich skrzydłach otwierało się przed nimi bez szmeru.

Mrok gęstniał. Przed sobą Ciri zobaczyła kolejne wrota. Yennefer nie zwolniła kroku, ale Ciri wiedziała nagle, że te drzwi nie otworzą się same. I miała nagłe przerażającą pewność, że tych drzwi otworzyć nie wolno. Że nie wolno jej przez nie przejść. Że za tymi drzwiami coś na nią czeka…

Zatrzymała się, spróbowała szarpnąć, ale ręka Yennefer była mocna i nieugięta, nieubłaganie wlokła ją do przodu. A Ciri zrozumiała wreszcie, że została zdradzona, oszukana, sprzedana. Że zawsze, od pierwszego spotkania, od początku, od pierwszego dnia była tylko marionetką, kukiełką na patyczku. Szarpnęła się mocniej, wydarła z uścisku. Mrok zafalował jak dym, szepty w ciemnościach ścichły raptownie. Czarodziejka postąpiła krok do przodu, zatrzymała się, odwróciła, spojrzała na nią.

Jeżeli się boisz, zawróć.

Nie wolno otworzyć tych drzwi. Ty o tym wiesz.

Wiem.

A jednak prowadzisz mnie tam.

Jeżeli się boisz, zawróć. Jeszcze jest czas, by zawrócić. Jeszcze nie jest za późno.

A ty?

Dla mnie jest.

Ciri obejrzała się. Pomimo wszechobecnego mroku widziała drzwi, które już minęły — długą, daleką perspektywę. I stamtąd, z daleka, z ciemności, usłyszała…

Stuk podków. Skrzyp czarnej zbroi. I szum skrzydeł drapieżnego ptaka. I głos. Cichy, wwiercający się w czaszkę głos…

Pomyliłaś się. Pomyliłaś niebo z gwiazdami odbitymi nocą na powierzchni stawu.

Obudziła się. Raptownie poderwała głowę, strącając okład, świeży, bo mokry i chłodny. Była zlana potem, w skroniach znowu dzwonił i pulsował tępy ból. Yennefer siedziała przy niej na łóżku. Głowę miała odwróconą, tak że Ciri nie widziała jej twarzy. Widziała tylko burzę czarnych włosów.

— Miałam sen… — szepnęła Ciri. - W tym śnie…

— Wiem — powiedziała czarodziejka dziwnym, nieswoim głosem. - Dlatego tu jestem. Jestem przy tobie.

Za oknem, w ciemnościach, deszcz szumiał na liściach drzew.

— Psiakrew — warknął Jaskier, strząsając wodę z namiękłego od deszczu ronda kapelusza. - To istna forteca, nie dom. Czego ten znachor się boi, że tak się obwarował?

Łódki i barki, przycumowane do nabrzeża, kołysały się leniwie na zmarszczonej od deszczu wodzie, zderzały się z cichym stukiem, skrzypiały, podzwaniały łańcuchami.