— Pamiętam, pamiętam!
— Ta inteligentny i bystry chłopak. Jedno, drugie nieopatrzne słowo może go naprowadzić na właściwy trop, na sprawy, o których wiedzieć nie powinien. O których nikt nie powinien wiedzieć. Nikt, absolutnie nikt nie może się dowiedzieć, kim jesteś.
— Pamiętam — powtórzyła Ciri. - Nikomu nie pisnęłam słówka, możesz być pewna. Powiedz mi, czy to dlatego musimy tak nagle wyjechać? Boisz się, że ktoś mógł się dowiedzieć, że tu jestem? Dlatego?
— Nie. Z innych powodów.
— Czy dlatego… że może być wojna? Wszyscy mówią o nowej wojnie! Wszyscy o tym mówią, pani Yennefer.
— Owszem — potwierdziła chłodno czarodziejka, szczękając nożycami nad uchem Ciri. - To temat z grupy tak zwanych nieustających. Mówiło się o wojnach, mówi o nich i będzie się mówić. I nie bez kozery — wojny były i będą. Pochyl głowę.
— Jarre mówił… że wojny z Nilfgaardem nie będzie. Opowiadał o jakichś analogiach… Pokazywał mi mapę. Sama już nie wiem, co o tym sądzić. Nie wiem, co to są te analogie, to pewnie coś strasznie mądrego… Jarre czyta różne uczone księgi i wymądrza się, ale ja myślę…
— Ciekawi mnie, co myślisz, Ciri.
— W Cintrze… Wtedy… Pani Yennefer, moja babka była dużo mądrzejsza niż Jarre. Król Eist też był mądry, pływał po morzach, widział wszystko, nawet narwala i morskiego węża, założę się, że i analogię niejedną widział. I co z tego? Nagle przyszli oni, Nilfgaardczycy…
Ciri uniosła głowę, głos uwiązł jej w krtani. Yennefer objęła ją, przytuliła mocno.
— Niestety — powiedziała cicho. - Niestety, masz rację, brzydulko. Gdyby umiejętność korzystania z doświadczeń i wyciągania wniosków decydowały, dawno już zapomnielibyśmy, czym jest wojna. Ale tych, którzy do wojny dążą, nigdy nie powstrzymywały i nie powstrzymają doświadczenia ani analogie.
— A więc jednak… Jednak to prawda. Będzie wojna. Czy to dlatego musimy wyjechać?
— Nie mówmy o tym. Nie martwmy się na zapas.
Ciri pociągnęła nosem.
— Ja już widziałam wojnę — szepnęła. - Nie chcę jej już oglądać. Nigdy. Nie chcę znowu być sama. Nie chcę się bać. Nie chcę znowu stracić wszystkiego, jak wtedy. Nie chcę stracić Geralta… i ciebie, pani Yennefer. Nie chcę cię stracić. Chcę być z tobą. I z nim. Zawsze.
— Będziesz — głos czarodziejki drgnął lekko. - I ja będę z tobą, Ciri. Zawsze. Obiecuję ci.
Ciri znowu pociągnęła nosem. Yennefer kaszlnęła cicho, odłożyła nożyce i grzebień, wstała, podeszła do okna. Kruki wciąż krakały, lecąc w kierunku gór.
— Gdy tu przyjechałam — odezwała się nagle czarodziejka swym zwykłym dźwięcznym, lekko drwiącym głosem. - Gdy spotkałyśmy się po raz pierwszy… Nie lubiłaś mnie.
Ciri milczała. Nasze pierwsze spotkanie, pomyślała. Pamiętam. Byłam z innym dziewczętami w Grocie, Zarzyczka pokazywała nam rośliny i zioła. Wtedy weszła Iola Pierwsza, szepnęła coś do ucha Zarzyczce. Kapłanka skrzywiła się niechętnie. A Iola Pierwsza podeszła do mnie z dziwną miną. Zbieraj się, Ciri, powiedziała, idź prędko do refektarza. Matka Nenneke cię wzywa. Ktoś przyjechał.
Dziwne, znaczące spojrzenia, podniecenie w oczach. I szept. Yennefer. Czarodziejka Yennefer. Prędzej, Ciri, pospiesz się. Matka Nenneke czeka. I ona czeka.
Od razu wiedziałam wtedy, pomyślała Ciri, że to ona. Bo widziałam ją. Widziałam ją poprzedniej nocy. W moim śnie.
Ona.
Nie znałam wtedy jej imienia. W moim śnie milczała. Patrzyła na mnie tylko, a za nią w ciemności widziałam zamknięte drzwi…
Ciri westchnęła. Yennefer odwróciła się, obsydianowa gwiazda na jej szyi zaskrzyła się tysiącem refleksów.
— Masz rację — przyznała poważnie dziewczynka, patrząc wprost we fiołkowe oczy czarodziejki. - Nie lubiłam Cię.
— Ciri — powiedziała Nenneke. - Podejdź tu do nas. To jest pani Yennefer z Vengerbergu, Mistrzyni Magii. Nie obawiaj się. Pani Yennefer wie, kim jesteś. Można jej zaufać.
Dziewczynka ukłoniła się, składając dłonie w pełen szacunku gest. Czarodziejka, szeleszcząc długą czarną suknią, zbliżyła się, ujęta ją pod brodę, dość bezceremonialnie uniosła jej głowę, obróciła w lewo, w prawo. Ciri poczuła złość i rodzący się bunt — nie przywykła, by ktoś traktował ją w taki sposób. A jednocześnie doznała ukłucia palącej zazdrości. Yennefer była bardzo piękna. W porównaniu z delikatną, bladą i raczej pospolitą urodą kapłanek i adeptek, które Ciri oglądała co dnia, czarodziejka jaśniała urodą świadomą, wręcz demonstracyjną, zaakcentowaną, podkreśloną w każdym szczególe. Jej kruczoczarne loki, kaskadą opadające na ramiona, lśniły, odbijały światło jak pawie pióra, wijąc się i falując przy każdym poruszeniu. Ciri zawstydziła się nagle, zawstydziła swych podrapanych łokci, spierzchniętych dłoni, połamanych paznokci, włosów zbitych w szare strączki. Nagle przemożnie zapragnęła mieć to, co miała Yennefer — piękną, odsłoniętą głęboko szyję, a na niej śliczną czarną aksamitkę i śliczną skrzącą się gwiazdę. Wyrównane, podkreślone węgielkiem brwi i długie rzęsy. Dumne usta. I te dwie okrągłości, unoszące się przy każdym oddechu, opięte czarną tkaniną i białą koronką…
— A więc to jest słynna Niespodzianka — czarodziejka lekko skrzywiła wargi. - Spójrz no mi w oczy, dziewczyno.
Ciri drgnęła i wtuliła głowę w ramiona. Nie, tego jednego nie zazdrościła Yennefer, tego jednego nie pragnęła mieć i nawet nie życzyła sobie oglądać. Tych oczu, fiołkowych, głębokich jak bezdenne jeziora, dziwacznie błyszczących, beznamiętnych i złych. Strasznych.
Czarodziejka odwróciła się w stronę tęgiej arcykapłanki. Gwiazda na jej szyi zapłonęła refleksem słońca wpadającego przez okna refektarza.
— Tak, Nenneke — powiedziała. - Nie ma wątpliwości. Wystarczy zajrzeć w te zielone oczęta, by wiedzieć, że coś w niej jest. Wysokie czoło, regularne łuki brwiowe, ładny rozstaw oczu. Cienkie skrzydełka nosa. Długie palce. Rzadki pigment włosów. Ewidentna krew elfów, choć niedużo w niej tej krwi. Elfi pradziadek lub prababka. Trafiłam?
— Nie znam jej rodowodu — odrzekła spokojnie arcykapłanka. - Nie interesowało mnie to.
— Wysoka, jak na jej wiek — kontynuowała czarodziejka, wciąż taksując Ciri wzrokiem. Dziewczynka gotowała się ze złości i zdenerwowania, walczyła z przemożnym pragnieniem, by wrzasnąć wyzywająco, wrzasnąć, ile mocy w płucach, zatupać nogami i uciec do parku, po drodze zwalając wazon ze stołu i trzaskając drzwiami tak, by tynk posypał się z powały.
— Nieźle rozwinięta — Yennefer nie spuszczała z niej oczu. - Przechodziła w dzieciństwie jakieś zakaźne choroby? Ha, o to pewne też jej nie pytałaś. U ciebie nie chorowała?
— Nie.
— Migreny? Omdlenia? Skłonność do przeziębień? Bolesne menstruacje?
— Nie. Tylko te sny.
— Wiem — Yennefer odgarnęła włosy z policzka. - Pisał o tym. Z jego listu wynikało, że w Kaer Morhen nie próbowano z nią żadnych… eksperymentów. Chciałabym wierzyć, że to prawda.
— To prawda. Dawali jej wyłącznie naturalne stymulanty.
— Stymulanty nigdy nie są naturalne! — podniosła głos czarodziejka. - Nigdy! To właśnie stymulanty mogły nasilić u niej objawy… Cholera, nie posądzałam go o aż taki brak odpowiedzialności!
— Uspokój się — Nenneke spojrzała na nią zimno i nagle jakoś dziwnie bez szacunku. - Mówiłam, to były naturalne, absolutnie bezpieczne środki. Wybacz, kochana, ale w tej dziedzinie jestem większym niż ty autorytetem. Wiem, że niezmiernie trudno przychodzi ci akceptować czyjś autorytet, ale w tym przypadku jestem zmuszona ci go narzucić. I nie mówmy już o tym.