— Jiiii… Jiiiiik… yyyy…
— Przestań jęczeć! Opanuj się! To skurcz! To zaraz ustąpi! Szerzej palce, wygaś, oddaj, oddaj to z siebie! Wolniej, cholera, bo znowu polecą ci naczynia krwionośne!
— Jiiiiyyyyk!
— Za gwałtownie, brzydulko, wciąż za gwałtownie. Wiem, moc wyrywa się na zewnątrz, ale musisz się nauczyć ją kontrolować. Nie wolno ci dopuszczać do takich wybuchów jak przed chwilą. Gdybym cię nie izolowała, narobiłabyś tu nielichego zamieszania. No, jeszcze raz. Zaczynamy od samego początku. Gest i formuła.
— Nie! Już nie! Już nie mogę!
— Oddychaj powoli, przestań się trząść. Tym razem to zwykła histeria, nie oszukasz mnie. Opanuj się, skoncentruj i zaczynaj.
— Nie, proszę, pani Yennefer… Boli mnie… Niedobrze mi…
— Tylko bez łez, Ciri. Nie ma paskudniejszego widoku niż płacząca czarodziejka. Nic nie budzi większego politowania. Zapamiętaj to sobie. Nigdy o tym nie zapominaj. Jeszcze raz, od początku. Zaklęcie i gest. Nie, nie, tym razem bez naśladowania. Zrobisz to sama. No, wysil pamięć!
— Aine verseos… Aine aen aenye… Oooooch!
- Źle! Za szybko!
Magia, jak żelazny grot z zadziorem, utkwiła w niej. Zraniła głęboko. Bolała. Bolała tym dziwnym rodzajem bólu, który dziwnie kojarzy się z rozkoszą.
Dla odprężenia znowu biegały po parku. Yennefer wymogła na Nenneke wydanie z depozytu miecza Ciri, umożliwiła dziewczynce ćwiczenie kroków, uników i ataków, oczywiście tak, by inne kapłanki i adeptki tego nie widziały. Ale magia była wszechobecna. Ciri uczyła się, jak prostymi zaklęciami i koncentracją woli rozprężać mięśnie, zwalczać skurcze, kontrolować adrenalinę, panować nad błędnikiem i nerwem błędnym, jak zwalniać lub przyspieszać tętno, jak na krótkie chwile uniezależniać się od tlenu.
Czarodziejka wiedziała niespodziewanie wiele o mieczu i Wiedźmińskim "tańcu". Wiedziała mnóstwo o sekretach Kaer Morhen, niewątpliwie bywała w Warowni. Znała Vesemira i Eskela. Lamberta i Coena nie znała.
Yennefer bywała w Kaer Morhen. Ciri domyślała się przyczyn, dla których podczas rozmów o Warowni oczy czarodziejki nabierały ciepła, traciły zły poblask i zimną, obojętną, mądrą głębię. Gdyby słowa te pasowały do osoby Yennefer, Ciri nazwałaby ją wtedy rozmarzoną, zasłuchaną we wspomnienia.
Ciri domyślała się przyczyn.
Był temat, którego poruszania dziewczynka instynktownie i starannie unikała. Ale któregoś razu rozpędziła się i wygadała. O Triss Merigold. Yennefer, pozornie od niechcenia, pozornie obojętnie, pozornie banalnymi, dawkowanymi pytaniami wyciągnęła z niej resztę. Oczy miała twarde i nieprzeniknione.
Ciri domyślała się przyczyn. I o dziwo, nie czuła już rozdrażnienia.
Magia uspokajała.
— Tak zwany Znak Aard, Ciri, to bardzo proste zaklęcie z grupy czarów psychokinetycznych, polegające na pchnięciu energii w żądanym kierunku. Siła pchnięcia zależy od koncentracji woli rzucającego i wydanej mocy. Może być znaczna. Wiedźmini zaadaptowali to zaklęcie, korzystając z faktu, że nie wymaga ono znajomości magicznej formuły — wystarcza koncentracja i gest. Dlatego nazwali to Znakiem. Skąd wzięli nazwę, nie wiem, być może ze Starszej Mowy, słowo «ard» znaczy, jak wiesz, "góra", "górny" lub "najwyższy". Jeżeli tak, to nazwa jest bardzo myląca, bo trudno o łatwiejszy czar psychokinetyczny. My, rzecz jasna, nie będziemy marnować czasu i energii na coś tak prymitywnego, jak wiedźmiński Znak. Będziemy ćwiczyć prawdziwą psychokinezę. Przećwiczymy to… O, na tym koszu, który leży pod jabłonią. Skoncentruj się.
— Już.
— Szybko się koncentrujesz. Przypominam: kontroluj wydawanie mocy. Wydać możesz tylko tyle, ile wzięłaś. Jeśli wydasz choćby odrobinę więcej, robisz to kosztem własnego organizmu. Taki wysiłek może pozbawić cię przytomności, a w krańcowym przypadku nawet zabić. Jeśli natomiast wydasz wszystko, co wzięłaś, tracisz możliwość powtórzenia, będziesz musiała czerpać jeszcze raz, a wiesz, że to niełatwe i bolesne.
— Ooo, wiem!
— Nie wolno ci osłabić koncentracji i pozwolić, by energia wyrywała się z ciebie sama. Moja Mistrzyni zwykła była mawiać, że wydawanie mocy musi odbywać się tak, jakbyś puszczała bąka na sali balowej: delikatnie, oszczędnie i pod kontrolą. I tak, by postronni nie połapali się, że to ty. Rozumiesz?
— Rozumiem!
— Wyprostuj się. Przestań chichotać. Przypominam, zaklęcia to sprawa poważna. Rzuca się je w postawie pełnej gracji, ale i dumnej. Gesty wykonuje się płynnie, ale powściągliwie. Z godnością. Nie robi się głupich min, nie krzywi, nie wysuwa języka. Operujesz siłą natury, okaż naturze szacunek.
— Dobrze, pani Yennefer.
— Uważaj, tym razem nie ekranuję cię. Jesteś samodzielną czarodziejką. To twój debiut, brzydulko. Widziałaś tamten gąsiorek wina na komodzie? Jeśli twój debiut wypadnie dobrze, twoja mistrzyni wypije go dziś wieczorem.
— Sama?
— Uczniom zezwala się na picie wina dopiero po wyzwoleniu na czeladników. Musisz zaczekać. Jesteś pojętna, więc jeszcze jakieś dziesięć lat, nie dłużej. No, zaczynamy. Składaj palce. A lewa ręka? Nie machaj nią! Opuść luźno lub oprzyj o biodro. Palce! Dobrze. No, wydaj.
— Aaach…
— Nie prosiłam, byś wydawała dźwięki. Wydaj energię. W ciszy.
— Haa, ha! Podskoczył! Koszyk podskoczył! Widziałaś?
— Zaledwie drgnął. Ciri, oszczędnie nie znaczy słabo. Psychokinezy używa się w określonym celu. Nawet wiedźmini stosują Znak Aard, by zwalić przeciwnika z nóg. Energia, którą wydałaś, nie strąciłaby przeciwnikowi kapelusza. Jeszcze raz, trochę mocniej. Śmiało!
— Ha! Ale pofrunął! Teraz było dobrze? Prawda? Pani Yennefer?
— Hmmm… Pobiegniesz potem do kuchni i zwędzisz trochę sera do naszego wina… Było prawie dobrze. Prawie. Jeszcze mocniej, brzydulko, nie bój się. Poderwij kosz z ziemi i porządnie walnij nim w ścianę tamtej szopki, tak żeby pierze poleciało. Nie garb się! Głowa do góry! Z gracją, ale dumnie! Śmiało, śmiało! O, jasna cholera!
— Ojej… Przepraszam, pani Yennefer… Chyba… wydałam trochę za dużo…
— Odrobinkę. Nie denerwuj się. Chodź tu do mnie. No, malutka.
— A… A szopka?
— To się zdarza. Nie ma się czym przejmować. Debiut, generalnie rzecz biorąc, należy ocenić pozytywnie. A szopka? To nie była wcale piękna szopka. Nie sądzę, żeby komuś bardzo brakowało jej w krajobrazie. Hola, moje panie! Spokojnie, spokojnie, po co ten gwałt i szum, nic się nie stało! Bez nerwów, Nenneke! Nic się nie stało, powtarzam. Trzeba po prostu uprzątnąć te deski. Przydadzą się na opał!
Podczas ciepłych, bezwietrznych popołudni powietrze gęstniało od zapachu kwiatów i traw, tętniło spokojem i ciszą, przerywaną brzęczeniem pszczół i wielkich żuków. W takie popołudnia Yennefer wynosiła do ogrodu wiklinowy fotel Nenneke, siadała w nim, daleko wyciągając przed siebie nogi. Czasami studiowała księgi, czasami czytała listy, które otrzymywała za pośrednictwem dziwnych posłańców, przeważnie ptaków. Niekiedy tylko siedziała zapatrzona w dal. Jedną ręką burzyła w zamyśleniu swe czarne lśniące loki, drugą głaskała po głowie Ciri siedzącą na trawie, przytuloną do ciepłego, twardego uda czarodziejki.
— Pani Yennefer?
— Jestem tu, brzydulko.