Jej wargi drgnęły, skrzywiły się.
— … a może nasłuchałeś się czyichś zwierzeń i żalów?
— Hmm… — Jaskier chrząknął, odbiegł od niebezpiecznego tematu. - Powiedz mi, Yennefer, kiedy ty ostatni raz widziałaś Geralta?
— Dawno.
— Po wojnie?
— Po wojnie… — głos Yennefer zmienił się nieznacznie. - Nie, po wojnie go nie widziałam. Przez dłuższy czas… nie widziałam nikogo. No, ale do rzeczy, poeto. Jestem lekko zdziwiona faktem, że o niczym nie wiesz i o niczym nie słyszałeś, a pomimo to ktoś właśnie ciebie wyciąga na belce, chcąc zdobyć informacje. Nie jesteś tym zaniepokojony?
— Jestem.
— Posłuchaj mnie — powiedziała ostro, stuknąwszy kubkiem o stół. - Posłuchaj uważnie. Wykreśl tę balladę z twego repertuaru. Nie śpiewaj jej.
— Mówisz o…
— Wiesz doskonale, o czym mówię. Śpiewaj o wojnie z Nilfgaardem. Śpiewaj o Geralcie i o mnie, ani nam tym zaszkodzisz, ani pomożesz, ani niczego nie poprawisz, ani nie pogorszysz. Ale o Lwiątku z Cintry nie śpiewaj.
Rozejrzała się, sprawdzając, czy któryś z nielicznych o tej porze gości zajazdu nie przysłuchuje się, odczekała, aż sprzątająca dziewka odejdzie do kuchni.
— Staraj się też unikać spotkań sam na sam z ludźmi, których nie znasz — powiedziała cicho. - Z takimi, którzy zapominają na wstępie pozdrowić cię od wspólnych znajomych. Rozumiesz?
Spojrzał na nią, zaskoczony. Yennefer uśmiechnęła się.
— Pozdrowienia od Dijkstry, Jaskier.
Teraz bard płochliwie rozejrzał się dookoła. Jego zdumienie musiało być wyraźne, a mina zabawna, bo czarodziejka pozwoliła sobie na dość szyderczy grymas.
— Przy okazji — szepnęła, przechylając się przez stół — Dijkstra prosi o raport. Wracasz z Verden, a Dijkstrę ciekawi, o czym to mówi się na dworze króla Ervylla. Prosił, by ci przekazać, że tym razem raport ma być rzeczowy, szczegółowy i pod żadnym pozorem wierszowany. Prozą, Jaskier. Prozą.
Poeta przełknął ślinę, kiwnął głową. Milczał, zastanawiając się nad pytaniem. Ale czarodziejka uprzedziła je.
— Nadchodzą trudne czasy — powiedziała cicho. - Trudne i niebezpieczne. Nadchodzi czas zmian. Przykro byłoby starzeć się w przekonaniu, że nie uczyniło się niczego, by zmiany, które nadchodzą, były zmianami na lepsze. Prawda?
Przytaknął skinieniem głowy, odchrząknął.
— Yennefer?
— Słucham cię, poeto.
— Tamci w chlewie… Chciałoby się wiedzieć, kim byli, czego chcieli, kto ich nasłał. Zabiłaś obu, ale przecież plotka głosi, że potraficie wyciągać informacje nawet z nieboszczyków.
— A tego, że nekromancja zakazana jest edyktem Kapituły, plotka nie głosi? Daj pokój. Jaskier. Te zbiry i tak zapewne nie wiedziały wiele. Ten, który uciekł… Hmm… Z nim jest inna sprawa.
— Rience. On był czarodziejem, prawda?
— Tak. Ale niezbyt wprawnym.
— Uciekł ci jednak. Widziałem jakim sposobem. Teleportował się, czyż nie tak? Czy to o czymś nie świadczy?
— Owszem, świadczy. O tym, że ktoś mu pomógł. Ten Rience nie miał ani dość czasu, ani dość sił, by otworzyć owalny portal zawieszony w powietrzu. Taki teleport to nie w kij dmuchał. Jasnym jest, że ktoś inny go otworzył. Ktoś nieporównanie mocniejszy. Dlatego bałam się go ścigać, nie wiedząc, gdzie wyląduję. Ale posłałam w ślad za nim dość wysoką temperaturę. Będzie potrzebował wielu zaklęć i eliksirów skutecznych przeciw poparzeniom, a i tak na jakiś czas będzie naznaczony.
— Może cię zainteresuje, że to był Nilfgaardczyk.
— Tak myślisz? — Yennefer wyprostowała się, szybkim ruchem wyjęła z kieszeni motylkowy sztylet, obróciła go w dłoni. - Nilfgaardzkie noże nosi teraz wiele osób. Są wygodne i poręczne, można je ukryć nawet za dekoltem…
— Nie w nożu rzecz. Wypytując mnie, użył określeń "bitwa o Cintrę", "zdobywanie miasta", czy coś w tym duchu. Nigdy nie słyszałem, by ktoś tak nazywał te wydarzenia. Dla nas to zawsze była rzeź. Rzeź Cintry. Nikt nie mówi inaczej.
Czarodziejka uniosła dłoń, przyjrzała się paznokciom.
— Sprytnie, Jaskier. Masz czułe ucho.
— Skrzywienie zawodowe.
— Ciekawe, który zawód masz na myśli? — uśmiechnęła się zalotnie. - Ale dziękuję ci za tę informację. Była cenna.
— Niech to będzie — odpowiedział uśmiechem — mój wkład w zmiany na lepsze. Powiedz mi, Yennefer, dlaczego Nilfgaard tak interesuje się Geraltem i dziewczynką z Cintry?
— Nie pchaj w to nosa — spoważniała nagle. - Mówiłam, masz zapomnieć, że kiedykolwiek słyszałeś o wnuczce Calanthe.
— Owszem, mówiłaś. Ale ja nie szukam tematu do ballady.
— Czego więc, u diabła, szukasz? Guza?
— Załóżmy — rzeki cicho, opierając podbródek na splecionych dłoniach, spojrzał w oczy czarodziejki. - Załóżmy, że Geralt faktycznie odnalazł i uratował to dziecko. Załóżmy, że wreszcie uwierzył w siłę przeznaczenia i zabrał odnalezione dziecko ze sobą. Dokąd? Rience próbował wydusić to ze mnie torturami. A ty wiesz, Yennefer. Wiesz, gdzie wiedźmin się zaszył.
— Wiem.
— I wiesz, jak tam dotrzeć?
— I to wiem.
— Nie uważasz, że należałoby go ostrzec? Uprzedzić, że jego i dziewczynki szukają ludzie pokroju tego Rience'a? Pojechałbym tam, ale ja naprawdę nie wiem, gdzie to jest… To miejsce, którego nazwy wolę nie wypowiadać…
— Skonkluduj, Jaskier.
— Jeżeli wiesz, gdzie Geralt jest, powinnaś jechać i ostrzec go. Jesteś mu coś winna, Yennefer. Coś cię przecież z nim łączyło.
— Owszem — potwierdziła chłodno. - Coś mnie z nim łączyło. Dlatego trochę go znam. Nie lubił, by narzucać mu się z pomocą. A jeśli pomocy potrzebował, szukał jej u osób, do których miał zaufanie. Od tamtych wydarzeń minął ponad rok, a ja… nie miałam od niego żadnych wieści. A jeżeli chodzi o dług, to jestem mu winna dokładnie tyle, ile on mnie. Nie mniej i nie więcej.
— Ja zatem tam pojadę — uniósł głowę. - Powiedz mi…
— Nie powiem — przerwała. - Jesteś spalony, Jaskier. Mogą dopaść cię znowu, im mniej wiesz, tym lepiej. Znikaj stąd. Jedź do Redanii, do Dijkstry i Filippy Eilhart, przyklej się do dworu Vizimira. I jeszcze raz uprzedzam: zapomnij o Lwiątku z Cintry. O Ciri. Udawaj, że nigdy nie słyszałeś tego imienia. Zrób, o co cię proszę. Nie chciałabym, by spotkało cię coś złego. Za bardzo cię lubię, zbyt wiele ci zawdzięczam…
— Już po raz wtóry to powiedziałaś. Co ty mi zawdzięczasz, Yennefer?
Czarodziejka odwróciła głowę, milczała długo.
— Jeździłeś z nim — powiedziała wreszcie. - Dzięki tobie nie był sam. Byłeś mu przyjacielem. Byłeś z nim.
Bard spuścił wzrok.
— Niewiele miał z tego — mruknął. - Niewiele skorzystał na tej przyjaźni. Miał z mojego powodu głównie kłopoty. Wciąż musiał wyciągać mnie z jakiejś kabały… Pomagać mi…
Przechyliła się przez stół, położyła mu rękę na dłoni, ścisnęła silnie, nie mówiąc słowa. W jej oczach był żal.
— Jedź do Redanii — powtórzyła po chwili. - Do Tretogoru. Tam będziesz pod pieczą Dijkstry i Filippy. Nie próbuj odgrywać bohatera. Wplątałeś się w niebezpieczną aferę, Jaskier.
— Zauważyłem — skrzywił się, pomasował bolące ramię. - Właśnie dlatego uważam, że należy ostrzec Geralta. Ty jedna wiesz, gdzie go szukać. Znasz drogę. Domniemywam, że bywałaś tam… gościem…
Yennefer odwróciła się. Jaskier widział, jak zacisnęła wargi, jak drgnął mięsień na jej policzku.
— Owszem, zdarzało mi się niegdyś — powiedziała, a w jej głosie było coś nieuchwytnie dziwnego. - Zdarzało mi się bywać tam gościem. Ale nigdy nieproszonym.