— Słuch to ty masz, dziewczyno, jak świstak — uśmiechnął się szeroko. - Jesteś też nieco za bystra jak na kogoś, komu przeznaczone jest rodzić dzieci, warzyć jadło i prząść. Wydaje ci się, że wiesz wszystko? To dlatego, że jesteś smarkata. Nie rób głupich min. Miny nie przydadzą ci dorosłości, a sprawiają, że robisz się jeszcze brzydsza niż normalnie. Zręcznie, przyznaję, pojęłaś Scoia'tael, spodobały ci się hasełka. Wiesz, dlaczego ich tak dobrze rozumiesz? Bo Scoia'tael to też jest smarkateria. To gówniarze, którzy nie rozumieją, że ich podpuszczono, że ktoś wykorzystuje ich szczeniacką głupotę, karmiąc sloganami o wolności.
— Ale przecież oni naprawdę walczą o wolność — Ciri uniosła głowę, spojrzała na krasnoluda szeroko otwartymi zielonymi oczyma. - Tak jak driady w lesie Brokilon. Zabijają ludzi, bo ludzie… niektórzy ludzie ich krzywdzą. Bo to kiedyś był wasz kraj, krasnoludów i elfów, i tych… niziołków, gnomów i innych… A teraz są tu ludzie, więc elfy…
— Elfy! — parsknął Yarpen. - Jeżeli chodzi o ścisłość, one akurat są tu takimi samymi przybłędami jak i wy, ludzie, choć przybyły na swoich białych okrętach dobre tysiąc lat przed wami. Teraz to na wyprzódki pchają się z przyjaźnią, teraz to jesteśmy bracia, teraz to zęby szczerzą, gadają: "my, pobratymcy", "my, Starsze Ludy". A dawniej, kur… Hm, hm… Dawniej to świszczały nam ich strzały koło uszu, gdyśmy…
— To pierwsze na świecie były krasnoludy?
— Gnomy, jeśli idzie o ścisłość. I jeśli idzie o tę część świata. Bo świat jest niewyobrażalnie wielki, Ciri.
— Wiem. Widziałam mapę…
— Nie mogłaś widzieć. Nikt jeszcze nie narysował takiej mapy i wątpię, by prędko to nastąpiło. Nikt nie wie, co jest tam, za Ognistymi Górami i Wielkim Morzem. Nawet elfy, chociaż te chwalą się, że wszystko wiedzą. Gówno wiedzą, powiadam ci.
— Hmm… Ale teraz… Ludzi jest przecież dużo więcej niż… Niż was.
— Bo mnożycie się jak króliki — zgrzytnął zębami krasnolud. - Nic, tylko byście się chędożyli, w kółko, bez wyboru, z kim popadło i gdzie popadło. A waszym kobietom wystarczy byle siąść na męskich portkach, by im brzuch urósł… Czegoś tak pokraśniała, myślałby kto: maczek polny? Chciałaś rozumieć, tak czy nie? To i masz szczerą prawdę i wierną historię świata, którym włada ten, kto sprawniej rozłupuje innym czaszki i w szybszym tempie nadmuchuje baby. A z wami, ludźmi, trudno konkurować, zarówno w mordowaniu, jak i w chędożeniu…
— Yarpen — rzekł zimno Geralt, podjeżdżając do nich na Płotce. - Powściągnij się nieco, jeśli łaska, w doborze słów. A ty, Ciri, przestań zabawiać się w woźnicę, zajrzyj do Triss, sprawdź, czy się nie obudziła i czy czegoś nie potrzebuje.
— Obudziłam się już dawno — odezwała się słabym głosem czarodziejka z głębi wozu. - Ale nie chciałam… przerywać tej ciekawej konwersacji. Nie przeszkadzaj, Geralt. Chciałabym… dowiedzieć się czegoś więcej o wpływie chędożenia na rozwój społeczeństw.
— Czy mogę zagrzać trochę wody? Triss chce się umyć.
— Grzej — zgodził się Yarpen Zigrin. - Xavier, zdejmij rożen z ognia, nasz zajączek ma już dość. Daj kociołek, Ciri. O żeż ty, pełny po brzegi! Sama przytaszczyłaś ze strumienia taki ciężar?
— Jestem silna.
Starszy z braci Dahlbergów parsknął śmiechem.
— Nie sądź wedle pozorów, Paulie — powiedział poważnie Yarpen, sprawnie rozdzielając upieczonego szaraka na porcje. - Tu się nie ma z czego śmiać. Szczuplaczek to, ale ja widzę, że krzepka i wytrzymała z niej dziewusia. Ona jest jak skórzany pasek: niby cienki, a w rękach nie rozerwiesz. A jakbyś się na nim powiesił, to też wytrzyma.
Nikt się nie zaśmiał. Ciri przykucnęła obok rozwalonych wokół ogniska krasnoludów. Tym razem Yarpen Zigrin i czwórka jego "chłopaków" rozpaliła na biwaku własne ognisko, bo zającem, którego ustrzelił Xavier Moran, nie zamierzali się dzielić. Dla nich samych jadła starczyło na jedno, góra dwa kłapnięcia szczęk.
— Dorzućcie do ognia — rzekł Yarpen, oblizując palce. - Woda szybciej się zagrzeje.
— Z tą wodą to głupota — zawyrokował Regan Dahlberg, wypluwszy kość. - Mycie może choremu tylko zaszkodzić. Zdrowemu zresztą też. Pamiętacie starego Schradera? Żona mu się raz kazała umyć i Schraderowi zmarło się wkrótce po tym.
— Bo go wściekły pies pokąsał.
— Jakby się nie umył, toby go pies nie pokąsał.
— Ja też myślę — odezwała się Ciri, sprawdzając palcem temperaturę wody w kociołku — że to przesada myć się codziennie. Ale Triss prosi, a raz się nawet popłakała… Więc Geralt i ja…
— Wiemy — kiwnął głową starszy Dahlberg. - Ale że wiedźmin… Z podziwu wyjść nie mogę. Hej, Zigrin, gdybyś ty miał babę, myłbyś ją i czesał? Nosiłbyś ją na rękach w krzaki, gdyby musiała…
— Zamknij się, Paulie — przerwał mu Yarpen. - Nie mów nic na Wiedźmina, bo to porządny chłop.
— Albo to ja mówię co? Dziwię się tylko…
— Triss — wtrąciła zadziornie Ciri — wcale nie jest jego babą.
— Tym mocniej się dziwię.
— Tym większy z ciebie bałwan, znaczy się — podsumował Yarpen. - Ciri, odlej trochę wody na wrzątek, naparzymy czarodziejce jeszcze szafranu z makownikiem. Dzisiaj chyba było jej już lepiej, hę?
— Chyba — mruknął Yannick Brass. - Musieliśmy zatrzymywać dla niej konwój tylko sześć razy. Ja wiem, że nie lza było odmówić pomocy na szlaku, kiep ten, kto myśli inaczej. A kto by odmówił, ten arcykiep byłby i podły skurwiel. Ale za długo my w tych lasach tkwimy, za długo, powiadam wam. Kusimy los, cholera, zanadto my los kusimy, chłopaki. Tu nie jest bezpiecznie. Scoia'tael…
— Wypluj to słowo, Yannick.
— Tfu, tfu. Yarpen, mnie bitka niestraszna, a krew nie pierwszyzna, ale… Gdyby przyszło bić się ze swoimi… Psiamać! Dlaczego to na nas wypadło? Ten zasrany ładunek powinna konwojować zasrana secina konnych, nie my! Niech diabli porwą tych mądrali z Ard Carraigh, niech ich…
— Zamknij się, powiedziałem. Dawaj lepiej garnek z kaszą. Zajączkiem, taka jego mać, zakąsiliśmy, a teraz trzeba coś zjeść. Ciri, zjesz z nami?
— No pewnie.
Przez dłuższą chwilę słychać było wyłącznie mlaskanie, ciamkanie i chrobot zderzających się w garnku drewnianych łyżek.
— Zaraza — powiedział Paulie Dahlberg i beknął przeciągle. - Jeszcze bym coś zjadł.
— Ja też — oznajmiła Ciri i również beknęła, zachwycona bezpretensjonalnymi manierami krasnoludów.
— Byle nie kaszy — rzekł Xavier Moran. - W gębie mi już rosną te jagły. Solone mięso też mi obrzydło.
— To się trawy nażryj, jak masz taki delikatny smak.
— Albo brzozę okoruj zębami. Bobry tak robią i żyją.
— Bobra tobym zjadł.
— A ja rybę — rozmarzył się Paulie, z trzaskiem rozgryzając dobyty zza pazuchy suchar. - Na rybę mam chętkę, mówię wam.
— To nałapmy ryb.
— Gdzie? — warknął Yannick Brass. - W krzakach?
— W strumieniu.
— Też mi strumień. Na drugi brzeg naszczać można. Jaka tam może być ryba?
— Są tam ryby — Ciri oblizała łyżkę i wsunęła ją do cholewki. - Widziałam, gdy chodziłam po wodę. Ale to są jakieś chore ryby. Mają wysypkę. Czarne i czerwone plamy…
— Pstrągi! — ryknął Paulie, plując okruchami suchara. - Ano, chłopaki, w dyrdy do strumienia! Regan! Ściągaj portki! Zrobimy sak z twoich portek.
— Dlaczego z moich?
- Ściągaj, migiem, bo ci po karku nakładę, gówniarzu! Mówiła matka, że masz mnie słuchać?
— Pospieszcie się, jeśli chcecie rybaczyć, bo zmierzch tuż tuż — powiedział Yarpen. - Ciri, woda się zagrzała? Zostaw, zostaw, poparzysz się i usmolisz kotłem. Wiem, że jesteś silna, ale pozwól, ja zaniosę.
Geralt czekał już na nich, z daleka dostrzegli jego białe włosy między rozchylonymi płachtami wozu. Krasnolud przelał wodę do cebrzyka.
— Potrzebujesz pomocy, wiedźminie?
— Nie, dziękuję, Yarpen. Ciri mi pomoże.
Triss nie miała już wysokiej gorączki, ale była potwornie osłabiona. Geralt i Ciri nabrali już wprawy w rozbieraniu jej i myciu, nauczyli się też hamować jej ambitne, ale niewykonalne na razie zapędy do samodzielności. Szło im nad wyraz sprawnie — on trzymał czarodziejkę w ramionach, ona myła i wycierała. Jedno tylko zaczynało Ciri dziwić i drażnić — Triss za mocno, jej zdaniem, tuliła się do Geralta. Tym razem próbowała go nawet całować.
Geralt ruchem głowy wskazał juki czarodziejki. Ciri pojęła w lot, bo to również należało do rytuału — Triss zawsze domagała się, by ją czesać. Odnalazła grzebień, uklękła obok. Triss, pochylając głowę w jej stronę, objęła Wiedźmina. Zdaniem Ciri, zdecydowanie zbyt mocno.
— Och, Geralt — załkała. - Tak mi żal… Tak bardzo żałuję, że to, co było między nami…
— Triss, proszę cię.
— … to powinno stać się… teraz. Gdy wyzdrowieję… Byłoby zupełnie inaczej… Mogłabym… Mogłabym nawet…
— Triss.
— Zazdroszczę Yennefer… Zazdroszczę jej ciebie…
— Ciri, wyjdź.
— Ale…
— Wyjdź, proszę.
Zeskoczyła z wozu, wpadając prosto na Yarpena, który czekał oparty o koło, gryząc w zamyśleniu długie źdźbło trawy. Krasnolud objął ją ramieniem. Nie musiał przy tym schylać się jak Geralt. Nie był od niej wcale wyższy.
— Nigdy nie popełnij podobnej pomyłki, mała wiedźminko — mruknął, pokazując oczami wóz. - Jeśli ktoś objawi ci współczucie, sympatię i poświęcenie, jeśli zadziwi cię prawością charakteru, ceń to, ale nie pomyl tego z… czymś innym.