Obecnie poeta miał jednak inne powody do niepokoju.
— Jaskier — rzekł sennie Dijkstra, krzyżując kaszaloty na wielorybie. - Ty pało zakuta. Ty głupku patentowany. Czy ty zawsze musisz popsuć wszystko, czego byś się tylko podjął? Czy choć jeden jedyny raz w życiu nie mógłbyś zrobić czegoś tak, jak należy? Wiadomym jest mi, że samodzielnie myśleć nie potrafisz. Wiadomym jest mi, że masz lat blisko czterdzieści, wyglądasz na blisko trzydzieści, wyobrażasz sobie, że masz nieco ponad dwadzieścia, a postępujesz tak, jakbyś miał niecałe dziesięć. Będąc świadomym powyższego, zwykle udzielam ci precyzyjnych wskazówek. Mówię ci, co masz zrobić, kiedy masz coś zrobić, i w jaki sposób. I regularnie odnoszę wrażenie, że mówiłem do ściany.
— Ja zaś — odpowiedział poeta, pozorując zuchwałość — regularnie mam wrażenie, że mówisz, by gimnastykować wargi i język. Przejdź zatem do konkretów, eliminując z wypowiedzi figury retoryczne i chybione krasomówstwo. O co ci tym razem chodzi?
Siedzieli przy dużym dębowym stole wśród zastawionych księgami i zawalonych rulonami pergaminu regałów, na najwyższym piętrze rektoratu, w dzierżawionych pomieszczeniach, które Dijkstra dowcipnie nazywał Katedrą Historii Najnowszej, a Jaskier Katedrą Szpiegostwa Porównawczego i Dywersji Stosowanej. Było ich, wliczając poetę, czworo — oprócz Dijkstry w rozmowie uczestniczyły jeszcze dwie osoby. Jedną z tych osób był, jak zwykle, Ori Reuven, sędziwy i wiecznie zakatarzony sekretarz szefa redańskich szpiegów. Druga osoba nie była osobą zwykłą.
— Dobrze wiesz, o co mi chodzi — odpowiedział zimno Dijkstra. - Ponieważ jednak udawanie idioty bawi cię najwyraźniej, nie będę ci zabawy psuł i wytłumaczę w przystępnych słowach. A może ty chciałabyś skorzystać z tego przywileju, Filippa?
Jaskier rzucił okiem na milczącą do tej pory, czwartą uczestniczącą w spotkaniu osobę. Filippa Eilhart musiała przybyć do Oxenfurtu niedawno, względnie zamierzała zaraz wyjechać, nie miała bowiem na sobie sukni i nie nosiła ani ulubionej biżuterii z czarnych agatów, ani ostrego makijażu. Nosiła krótką męską kurtkę, legginsy i wysokie buty — strój, który poeta nazywał «polowym».
Ciemne włosy czarodziejki, zwykle rozpuszczone i noszone w malowniczym nieładzie, były sczesane do tyłu i związane tasiemką na karku.
— Szkoda czasu — powiedziała, unosząc regularne brwi. - Jaskier ma rację. Możemy darować sobie krasomówstwo i efekciarską elokwencję prowadzącą donikąd, podczas gdy sprawa, którą mamy załatwić, jest prosta i banalna.
— Och, tak — uśmiechnął się Dijkstra. - Banalna. Niebezpieczny nilfgaardzki agent, który mógłby już banalnie siedzieć w moim najgłębszym lochu w Tretogorze, banalnie zwiał, banalnie ostrzeżony i spłoszony banalną głupotą panów Jaskra i Geralta. Widziałem ludzi, którzy wędrowali na szafot za mniejsze banały. Dlaczego nie powiadomiłeś mnie o waszej zasadzce. Jaskier? Czy nie poleciłem, byś informował mnie o wszystkich zamiarach Wiedźmina?
— Nic nie wiedziałem o planach Geralta — skłamał z przekonaniem Jaskier. - O tym, że wyprawił się do Temerii i Sodden, by szukać tego Rience'a, mówiłem ci przecież. Powiadomiłem cię również, że wrócił. Byłem pewien, że dał za wygraną. Rience dosłownie rozpłynął się w powietrzu, wiedźmin nie znalazł najmniejszego tropu, o tym, jeśli sobie przypominasz, mówiłem ci także…
- Łgałeś — stwierdził zimno szpieg. - Wiedźmin znalazł ślady Rience'a. W postaci trupów. Wtedy postanowił zmienić taktykę. Zamiast uganiać się za Rience'em, postanowił czekać, aż Rience znajdzie jego. Zaciągnął się na szkuty Kompanii Malatiusa i Grocka, jako eskorta. Zrobił to z rozmysłem. Wiedział, że Kompania szeroko to rozgłosi, a wówczas Rience dowie się i coś przedsięweźmie. I pan Rience przedsięwziął. Dziwny, nieuchwytny pan Rience. Bezczelny, pewny siebie pan Rience, któremu nawet nie chce się używać aliasów ani fałszywych imion. Pan Rience, który na milę śmierdzi dymem z nilfgaardzkiego komina. I czarodziejem renegatem. Prawda, Filippa?
Czarodziejka nie potwierdziła ani nie zaprzeczyła. Milczała, patrząc na Jaskra badawczo i przenikliwie. Poeta spuścił wzrok, chrząknął niepewnie. Nie lubił takich spojrzeń.
Jaskier dzielił atrakcyjne kobiety, w tej liczbie i czarodziejki, na przemiłe, miłe, niemiłe i bardzo niemiłe. Przemiłe na propozycję pójścia do łóżka reagowały radosną zgodą, miłe wesołym śmiechem. Niemiłe reagowały w sposób trudny do przewidzenia. Do bardzo niemiłych trubadur zaliczał zaś te, wobec których sama myśl o złożeniu propozycji wywoływała dziwne zimno na plecach i drżenie kolan.
Filippa Eilhart, choć bardzo atrakcyjna, była zdecydowanie bardzo niemiła.
Oprócz tego Filippa Eilhart była ważną osobą w Radzie Czarodziejów i zaufaną nadworną magiczką króla Vizimira. Była bardzo zdolną magiczką. Wieść głosiła, że była jedną z niewielu, które posiadły sztukę polimorfii.
Wyglądała na trzydzieści lat. Prawdopodobnie miała nie mniej niż trzysta.
Dijkstra, splótłszy pulchne dłonie na brzuchu, kręcił młynka kciukami. Filippa nadal milczała. Ori Reuven kasłał, pociągał nosem i wiercił się, bezustannie poprawiając swą obszerną togę. Toga przypominała profesorską, ale nie wyglądała na otrzymaną od senatu. Wyglądała na znalezioną na wysypisku śmieci.
— Twój wiedźmin — warknął nagle szpieg — nie docenił jednak pana Rience'a. Zastawił zasadzkę, ale wykazując kompletny brak rozsądku założył, że Rience pofatyguje się do niego osobiście. Rience, zgodnie z planem Wiedźmina, miał czuć się bezpieczny. Rience nie mógł nigdzie wywęszyć zasadzki, nigdzie nie mógł wypatrzeć czatujących na niego podkomendnych pana Dijkstry. Bo na polecenie Wiedźmina pan Jaskier nie pisnął panu Dijkstrze o zaplanowanej pułapce. A stosownie do otrzymanych poleceń pan Jaskier obowiązany był to uczynić. Pan Jaskier miał w tej sprawie wyraźne, jednoznaczne rozkazy, które uznał za celowe zlekceważyć.
— Nie jestem twoim podwładnym — nadął się poeta. - I nie muszę stosować się do twoich poleceń i rozkazów. Pomagam ci czasem, ale robię to z własnej woli, z patriotycznego obowiązku, by nie pozostawać bezczynnym wobec nadchodzących zmian…
— Szpiegujesz dla wszystkich, którzy ci płacą — przerwał zimno Dijkstra. - Donosisz wszystkim, którzy mają na ciebie haki. A ja mam na ciebie parę niezłych haków, Jaskier. Więc się nie stawiaj.
— Nie ulęknę się szantażu!
— A może się założymy?
— Panowie — Filippa Eilhart uniosła dłoń. - Więcej powagi, jeśli mogę prosić. Nie odbijajmy od tematu.
— Słusznie — szpieg rozparł się w fotelu. - Posłuchaj, poeto. Co się stało, to się nie odstanie. Rience został ostrzeżony i powtórnie nabrać się nie da. Ale nie mogę dopuścić, by coś podobnego przydarzyło się w przyszłości. Dlatego chcę się zobaczyć z wiedźminem. Przyprowadź go do mnie. Przestań kluczyć po mieście i próbować gubić moich agentów. Idź prosto do Geralta i sprowadź go tu, do Katedry. Muszę z nim porozmawiać. Osobiście i bez świadków. Bez hałasu i rozgłosu, które powstałyby, gdybym Wiedźmina aresztował. Przyprowadź go do mnie, Jaskier. To wszystko, czego od ciebie na razie wymagam.
— Geralt wyjechał — zełgał spokojnie bard. Dijkstra rzucił okiem na czarodziejkę. Jaskier sprężył się w oczekiwaniu sondującego mózg impulsu, ale niczego nie poczuł. Filippa patrzyła na niego, mrużąc oczy, ale nic nie wskazywało, by próbowała czarami sprawdzać prawdomówność.
— Zaczekam na jego powrót — westchnął Dijkstra, udając, że wierzy. - Sprawa, którą do niego mam, jest ważna, dokonam więc zmian w moim rozkładzie zajęć i zaczekam na Wiedźmina. Gdy wróci, przyprowadź go. Im szybciej to nastąpi, tym lepiej. Dla wielu osób będzie lepiej.
— Mogą być trudności — skrzywił się Jaskier — z przekonaniem Geralta, by zechciał tu przyjść. On, wystaw sobie, żywi niewytłumaczalny wstręt do szpiegów. Choć zdaje się rozumieć, że to praca jak każda inna, brzydzi się tymi, którzy ją wykonują. Pobudki patriotyczne, zwykł mawiać, to jedno, ale do szpiegowskiego fachu zaciągają się wyłącznie skończeni łajdacy i ostatnie…
— Dosyć, dosyć — Dijkstra niedbale machnął ręką. - Bez frazesów, proszę, frazesy mnie nudzą. Są takie prostackie.
— Też tak uważam — parsknął trubadur. - Ale wiedźmin to prostoduszny, prostolinijny w sądach poczciwiec, gdzie mu tam do nas, światowców. On po prostu gardzi szpiegami i za nic nie zechce z tobą rozmawiać, a o tym, by zechciał pomagać tajnym służbom, i mowy być nie może. A haka na niego nie masz.
— Mylisz się — powiedział szpieg. - Mam. I to niejeden. Ale na razie wystarczy mi ta rozróba na szkucie pod Grabową Buchtą. Wiesz, kim byli ci, którzy weszli na pokład? To nie byli ludzie Rience'a.
— Nic dla mnie nowego — rzekł swobodnie poeta. - Jestem pewien, że było to kilku łotrów, jakich nie brak w temerskiej Straży. Rience wypytywał o Wiedźmina, prawdopodobnie za wieści o nim obiecywał ładne sumki. Było jasne, że bardzo mu na wiedźminie zależy. Kilku cwaniaczków spróbowało więc capnąć Geralta, zadołować go w jakiejś jamie, a potem sprzedać Rience'owi, dyktując warunki, wytargowawszy ile się da. Bo za samą informację dostaliby mało albo wręcz nic.