— Gratuluję domyślności. Rzecz jasna, wiedźminowi, nie tobie, ty byś nigdy na to nie wpadł. Ale afera jest bardziej złożona, niż ci się wydaje. Otóż moi konfratrzy, ludzie z tajnej służby króla Foltesta, też, jak się okazuje, interesują się panem Rience. Oni przejrzeli plan owych, jak się wyraziłeś, cwaniaczków. To oni weszli na szkutę, oni chcieli capnąć Wiedźmina. Może jako przynętę na Rience'a, może w innym celu. Wiedźmin pod Grabową Buchtą ukatrupił temerskich agentów, Jaskier. Ich szef jest bardzo, bardzo zły. Mówisz, że Geralt wyjechał? Mam nadzieję, że nie do Temerii. Stamtąd może nie wrócić.
— I to jest ten twój hak?
— A jakże. Właśnie to. Mogę załagodzić sprawę z Temerczykami. Ale nie za darmo. Dokąd wyjechał wiedźmin, Jaskier?
— Do Novigradu — zełgał trubadur bez namysłu. - Pojechał szukać tam Rience'a.
— Błąd, błąd — uśmiechnął się szpieg, udając, że nie zauważył kłamstwa. - Widzisz, jednak szkoda, że nie pokonał wstrętu i nie skontaktował się ze mną. Zaoszczędziłbym mu fatygi. Rience'a nie ma w Novigradzie. Za to temerskich agentów jest tam bez liku. Prawdopodobnie czekają na Wiedźmina. Oni już wpadli na to, co ja wiem od dawna. Na to mianowicie, że wiedźmin Geralt z Rivii, odpowiednio zapytany, może odpowiedzieć na mnóstwo pytań. Pytań, które zaczynają zadawać sobie tajne służby wszystkich Czterech Królestw. Układ jest prosty: wiedźmin przyjdzie tu, do Katedry, i odpowie na te pytania mnie. I będzie miał spokój. Uciszę Temerczyków i zapewnię mu bezpieczeństwo.
— O jakie pytania chodzi? Może ja mógłbym na nie odpowiedzieć?
— Nie rozśmieszaj mnie, Jaskier.
— A jednak — odezwała się nagle Filippa Eilhart — może mógłby? Może zaoszczędziłby nam czasu? Nie zapominaj, Dijkstra, że nasz poeta siedzi w tej aferze po uszy, a jego tu mamy, Wiedźmina jeszcze nie. Gdzie jest dzieciak, z którym widziano Geralta w Kaedwen? Dziewczynka o szarych włosach i zielonych oczach? Ta, o którą Rience pytał cię wtedy w Temerii, gdy cię przydybał i torturował? Co, Jaskier? Co wiesz o tej dziewczynie? Gdzie wiedźmin ją ukrył? Dokąd pojechała Yennefer po otrzymaniu listu od Geralta? Gdzie ukrywa się Triss Merigold i jakie ma powody, by się ukrywać?
Dijkstra nie poruszył się, ale po jego krótkim spojrzeniu na czarodziejkę Jaskier zorientował się, że szpieg jest zaskoczony. Pytania, które zadała Filippa, najwyraźniej zostały zadane zbyt wcześnie. I niewłaściwej osobie. Pytania sprawiały wrażenie pochopnych i nieostrożnych.
Problem polegał na tym, że Filippę Eilhart można było posądzić o wszystko — poza pochopnością i nieostrożnością — Przykro mi — powiedział wolno — ale na żadne z tych pytań nie znam odpowiedzi. Pomógłbym wam, gdybym potrafił. Ale nie potrafię.
Filippa patrzyła mu prosto w oczy.
— Jaskier — wycedziła. - Jeśli wiesz, gdzie przebywa ta dziewczynka, powiedz nam to. Zaręczam ci, że i mnie, i Dijkstrze chodzi wyłącznie o jej bezpieczeństwo. O bezpieczeństwo, które jest zagrożone.
— Nie wątpię — skłamał poeta — że właśnie o to wam chodzi. Ale ja naprawdę nie wiem, o czym mówicie. W życiu nie widziałem dzieciaka, który tak was interesuje. A Geralt…
— Geralt — przerwał Dijkstra — nie dopuścił cię do konfidencji, nie pisnął ci ani słówka, choć nie wątpię, że zarzucałeś go pytaniami. Ciekawe, czemu, jak myślisz. Jaskier? Czyżby ten prostoduszny i brzydzący się szpiegami prostaczek wyczuł, kim naprawdę jesteś? Daj mu spokój, Filippa, szkoda czasu. On gówno wie, nie daj się zwieść jego przemądrzałym minom i wieloznacznym uśmieszkom. On może nam pomóc wyłącznie w jeden sposób. Gdy wiedźmin wynurzy się z ukrycia, skontaktuje się z nim, z nikim innym. Uważa go, wystaw sobie, za przyjaciela.
Jaskier wolno uniósł głowę.
— Owszem — potwierdził. - Uważa mnie za takowego. I wystaw sobie, Dijkstra, że niebezpodstawnie. Przyjmij to nareszcie do wiadomości i wyciągnij wnioski. Wyciągnąłeś? No to teraz już możesz spróbować szantażu.
— No, no — uśmiechnął się szpieg. - Aleś czuły na tym punkcie. Ale bez dąsów, poeto. Żartowałem. Szantaż między nami kamratami? I mowy o tym być nie może. A twojemu wiedźminowi, wierzaj mi, nie życzę źle i nie myślę szkodzić. Kto wie, może się nawet z nim dogadam, ku obopólnej korzyści? Ale żeby do tego doprowadzić, muszę się z nim spotkać. Gdy się ujawni, przyprowadź go do mnie. Bardzo cię o to proszę, Jaskier. Bardzo cię proszę. Czy zrozumiałeś, jak bardzo?
Trubadur parsknął.
— Zrozumiałem, jak bardzo.
— Chciałbym wierzyć, że to prawda. No, a teraz idź już. Ori, odprowadź pana trubadura do wyjścia.
— Bywaj — Jaskier wstał. - Życzę powodzenia w pracy i w życiu osobistym. Uszanowanie, Filippa. Aha, Dijkstra! Agenci, którzy za mną łażą. Odwołaj ich.
— Oczywiście — zełgał szpieg. - Odwołam. Czyżbyś mi nie wierzył?
— Skądże — skłamał poeta. - Wierzę ci.
Jaskier zabawił na terenie Akademii aż do wieczora. Cały czas rozglądał się pilnie, ale nie zauważył śledzących go szpicli. I to właśnie najbardziej go niepokoiło.
W Katedrze Truwerstwa wysłuchał wykładu o poezji klasycznej. Następnie pospał słodko na seminarium o poezji nowoczesnej. Obudzili go znajomi bakałarze, z którymi udał się do Katedry Filozofii, by wziąć udział w długotrwałej burzliwej dyspucie na temat "Istota i pochodzenie życia". Zanim jeszcze się ściemniło, połowa dyskutantów była pijana w dym, a reszta szykowała się do rękoczynów, przekrzykując nawzajem i czyniąc trudny do opisania harmider. Wszystko to było poecie na rękę.
Wymknął się niepostrzeżenie na poddasze, wylazł lufcikiem, spuścił po rynnie na dach biblioteki, przeskoczył, omal nie łamiąc nóg, na dach prosektorium. Stamtąd dostał się do ogrodu przylegającego do muru. Wśród gęstych krzaków agrestu odnalazł dziurę, którą sam poszerzał jeszcze jako student. Za dziurą było już miasteczko Oxenfurt.
Wtopił się w tłum, potem szybko przemknął się bocznymi zaułkami, klucząc jak ścigany przez ogary zając. Gdy dotarł do wozowni, czekał, ukryty w cieniu, dobre pół godziny. Nie zauważywszy niczego podejrzanego, wlazł po drabinie na strzechę, przeskoczył na dach domu znajomego piwowara, Wolfganga Amadeusza Kozibrody. Czepiając się omszałych dachówek, dobrnął wreszcie do okienka właściwej mansardy. W izdebce za okienkiem paliła się oliwna lampka. Stojąc niepewnie na rynnie. Jaskier zastukał w ołowiane ramki. Okno nie było zamknięte, ustąpiło przy lekkim pchnięciu.
— Geralt! Hej, Geralt!
— Jaskier? Zaczeka]… Nie wchodź, proszę…
— Jak to, nie wchodź? Co to znaczy, nie wchodź? - poeta pchnął okno. - Nie jesteś sam, czy co? Czy może chędożysz akuratnie?
Nie doczekawszy się odpowiedzi i nie czekając na nią, wgramolił się na parapet, strącając leżące na nim jabłka i cebule.
— Geralt… — sapnął i natychmiast umilkł. A potem zaklął półgłosem, patrząc na jasnozielony strój medyczki leżący na podłodze. Otworzył usta ze zdumienia i zaklął jeszcze raz. Wszystkiego mógł się spodziewać. Ale tego nie.
— Shani… — pokręcił głową. - A niech mnie…
— Bez komentarzy, bardzo proszę — wiedźmin usiadł na łóżku. A Shani zakryła się, podciągając prześcieradło aż po zadarty nos.
— No, wejdźże — Geralt sięgnął po spodnie. - Skoro włazisz oknem, to musi to być ważna sprawa. Bo jeśli to nie jest ważna sprawa, to zaraz cię tym oknem wyrzucę.
Jaskier zlazł z parapetu, strącając resztę cebul. Usiadł, przysunąwszy sobie nogą zydel. Wiedźmin podniósł z podłogi odzież Shani i własną. Minę miał nietęgą. Ubierał się w milczeniu. Medyczka, kryjąc się za jego plecami, mocowała się z koszulą. Poeta obserwował ją bezczelnie, w myśli szukając porównań i rymów do złotawego w świetle kaganka koloru jej skóry i kształtu malutkich piersi.
— O co chodzi, Jaskier? — wiedźmin zapiął klamry butów. - Gadaj.
— Pakuj się — odrzekł sucho. - Musisz pilnie wyjechać.
— Jak pilnie?
— Niezwykle pilnie.
— Shani… — Geralt chrząknął. - Shani powiedziała mi o szpiclach, którzy cię śledzili. Zgubiłeś ich, jak rozumiem?
— Niczego nie rozumiesz.
— Rience?
— Gorzej.
— W takim razie naprawdę nie rozumiem… Zaraz. Redańczycy? Tretogor? Dijkstra?
— Zgadłeś.
— To jeszcze nie powód…
— To już powód — przerwał Jaskier. - Im już nie chodzi o Rience'a, Geralt. Chodzi im o dziewczynkę i o Yennefer. Dijkstra chce wiedzieć, gdzie one są. Zmusi cię, byś mu to wyjawił. Teraz rozumiesz?
— Teraz tak. Wiejemy zatem. Trzeba będzie oknem?
— Bezwzględnie. Shani? Dasz sobie radę?
Medyczka obciągnęła na sobie szatę.
— To nie pierwsze okno w moim życiu.
— Byłem tego pewien — poeta spojrzał na nią uważnie, licząc, że zobaczy godny rymu i metafory rumieniec. Przeliczył się. Wesołość w piwnych oczach i bezczelny uśmiech były wszystkim, co zobaczył.
Na parapet bezszelestnie spłynęła wielka szara sowa. Shani krzyknęła cicho. Geralt sięgnął po miecz.
— Nie wygłupiaj się, Filippa — powiedział Jaskier.
Sowa znikła, w jej miejscu zjawiła się Filippa Eilhart, niezgrabnie przykucnięta. Czarodziejka natychmiast wskoczyła do izby, wygładzając włosy i ubranie.
— Dobry wieczór — powiedziała zimno. - Przedstaw mnie, Jaskier.
— Geralt z Rivii. Shani z Medycyny. A ta sowa, która tak sprytnie leciała moim śladem, to wcale nie sowa. To Filippa Eilhart z Rady Czarodziejów, obecnie w służbie króla Vizimira, ozdoba dworu w Tretogorze. Szkoda, że mamy tu tylko jedno krzesło.