— Ooo, wiem!
— Nie wolno ci osłabić koncentracji i pozwolić, by energia wyrywała się z ciebie sama. Moja Mistrzyni zwykła była mawiać, że wydawanie mocy musi odbywać się tak, jakbyś puszczała bąka na sali balowej: delikatnie, oszczędnie i pod kontrolą. I tak, by postronni nie połapali się, że to ty. Rozumiesz?
— Rozumiem!
— Wyprostuj się. Przestań chichotać. Przypominam, zaklęcia to sprawa poważna. Rzuca się je w postawie pełnej gracji, ale i dumnej. Gesty wykonuje się płynnie, ale powściągliwie. Z godnością. Nie robi się głupich min, nie krzywi, nie wysuwa języka. Operujesz siłą natury, okaż naturze szacunek.
— Dobrze, pani Yennefer.
— Uważaj, tym razem nie ekranuję cię. Jesteś samodzielną czarodziejką. To twój debiut, brzydulko. Widziałaś tamten gąsiorek wina na komodzie? Jeśli twój debiut wypadnie dobrze, twoja mistrzyni wypije go dziś wieczorem.
— Sama?
— Uczniom zezwala się na picie wina dopiero po wyzwoleniu na czeladników. Musisz zaczekać. Jesteś pojętna, więc jeszcze jakieś dziesięć lat, nie dłużej. No, zaczynamy. Składaj palce. A lewa ręka? Nie machaj nią! Opuść luźno lub oprzyj o biodro. Palce! Dobrze. No, wydaj.
— Aaach…
— Nie prosiłam, byś wydawała dźwięki. Wydaj energię. W ciszy.
— Haa, ha! Podskoczył! Koszyk podskoczył! Widziałaś?
— Zaledwie drgnął. Ciri, oszczędnie nie znaczy słabo. Psychokinezy używa się w określonym celu. Nawet wiedźmini stosują Znak Aard, by zwalić przeciwnika z nóg. Energia, którą wydałaś, nie strąciłaby przeciwnikowi kapelusza. Jeszcze raz, trochę mocniej. Śmiało!
— Ha! Ale pofrunął! Teraz było dobrze? Prawda? Pani Yennefer?
— Hmmm… Pobiegniesz potem do kuchni i zwędzisz trochę sera do naszego wina… Było prawie dobrze. Prawie. Jeszcze mocniej, brzydulko, nie bój się. Poderwij kosz z ziemi i porządnie walnij nim w ścianę tamtej szopki, tak żeby pierze poleciało. Nie garb się! Głowa do góry! Z gracją, ale dumnie! Śmiało, śmiało! O, jasna cholera!
— Ojej… Przepraszam, pani Yennefer… Chyba… wydałam trochę za dużo…
— Odrobinkę. Nie denerwuj się. Chodź tu do mnie. No, malutka.
— A… A szopka?
— To się zdarza. Nie ma się czym przejmować. Debiut, generalnie rzecz biorąc, należy ocenić pozytywnie. A szopka? To nie była wcale piękna szopka. Nie sądzę, żeby komuś bardzo brakowało jej w krajobrazie. Hola, moje panie! Spokojnie, spokojnie, po co ten gwałt i szum, nic się nie stało! Bez nerwów, Nenneke! Nic się nie stało, powtarzam. Trzeba po prostu uprzątnąć te deski. Przydadzą się na opał!
Podczas ciepłych, bezwietrznych popołudni powietrze gęstniało od zapachu kwiatów i traw, tętniło spokojem i ciszą, przerywaną brzęczeniem pszczół i wielkich żuków. W takie popołudnia Yennefer wynosiła do ogrodu wiklinowy fotel Nenneke, siadała w nim, daleko wyciągając przed siebie nogi. Czasami studiowała księgi, czasami czytała listy, które otrzymywała za pośrednictwem dziwnych posłańców, przeważnie ptaków. Niekiedy tylko siedziała zapatrzona w dal. Jedną ręką burzyła w zamyśleniu swe czarne lśniące loki, drugą głaskała po głowie Ciri siedzącą na trawie, przytuloną do ciepłego, twardego uda czarodziejki.
— Pani Yennefer?
— Jestem tu, brzydulko.
— Powiedz mi, czy za pomocą magii można zrobić wszystko?
— Nie.
— Ale można wiele, prawda?
— Prawda — czarodziejka zamknęła na chwilę oczy, dotknęła palcami powiek. - Bardzo wiele.
— Coś naprawdę wielkiego… Coś strasznego! Bardzo strasznego?
— Niekiedy bardziej, niż by się chciało.
— Hmm… A czy ja… Kiedy ja będę umiała zrobić coś takiego?
— Nie wiem. Może nigdy. Obyś nigdy nie musiała. Cisza. Milczenie. Gorąco. Zapach kwiatów i ziół.
— Pani Yennefer?
— Co znowu, brzydulko?
— Ile miałaś lat, gdy zostałaś czarodziejką?
— Hmm… Gdy zdałam wstępne egzaminy? Trzynaście.
— Ha! To tak, jak ja teraz! A ile… Ile miałaś lat, gdy… Nie, o to nie zapytam…
— Szesnaście.
— Aha… — Ciri zarumieniła się lekko, udała nagłe zainteresowanie chmurą o dziwnym kształcie, wiszącą wysoko nad wieżami świątyni. - A ile miałaś lat… gdy poznałaś Geralta?
— Więcej, brzydulko. Trochę więcej.
— Wciąż nazywasz mnie brzydulką! Wiesz, jak bardzo tego nie lubię. Dlaczego to robisz?
— Bo jestem złośliwa. Czarodziejki zawsze są złośliwe.
— A ja nie chcę… nie chcę być brzydulką. Chcę być ładna. Naprawdę ładna, tak jak ty, pani Yennefer. Czy dzięki magii będę mogła być kiedyś tak piękna jak ty?
— Ty… Na szczęście nie musisz… Nie potrzebujesz do tego magii. Sama nie wiesz, jakie to szczęście.
— Ale ja chcę być naprawdę ładna!
— Jesteś naprawdę ładna. Naprawdę ładna brzydulka. Moja ładna brzydulka…
— Och, pani Yennefer!
— Ciri, posiniaczysz mi udo.
— Pani Yennefer?
— Słucham.
— Na co ty tak patrzysz?
— Na tamto drzewo. To lipa.
— A co w niej jest takiego ciekawego?
— Nic. Po prostu cieszę oczy jej widokiem. Cieszę się, że… mogę ją widzieć.
— Nie rozumiem.
— To dobrze.
Cisza. Milczenie. Parno.
— Pani Yennefer!
— Co znowu?
— Pająk idzie w kierunku twojej nogi! Spójrz, jaki obrzydliwy!
— Pająk jak pająk.
— Zabij go!
— Nie chce mi się schylać.
— To zabij go zaklęciem!
— Na terenie świątyni Melitele? Żeby Nenneke wypędziła nas obie na zbity łeb? Nie, dziękuję. A teraz bądź cicho. Chcę pomyśleć.
— A nad czym ty tak rozmyślasz? Hmm. Już dobrze, już milczę.
— Nie posiadam się z radości. Już się obawiałam, że zadasz mi któreś z twoich niezrównanych pytań.
— Czemu nie? Lubię twoje niezrównane odpowiedzi!
— Robisz się bezczelna, brzydulko.
— Jestem czarodziejką. Czarodziejki są złośliwe i bezczelne.
Milczenie. Cisza. W powietrzu bezruch. Parno jak przed burzą. I cisza, tym razem przerwana odległym krakaniem kruków i wron.
— Coraz ich więcej — Ciri zadarła głowę. - Lecą i lecą… Jak jesienią… Paskudne ptaszyska… Kapłanki mówią, że to zły znak… Omen, albo jakoś tak. Co to jest omen, pani Yennefer?
— Przeczytaj w Dhu Dwimmermorc. Jest tam cały rozdział na ten temat.
Milczenie.
— Pani Yennefer…
— Do licha. Co znowu?
— Czemu Geralt tak długo… Czemu nie przyjeżdża?
— Pewnie o tobie zapomniał, brzydulko. Znalazł sobie ładniejszą dziewczynkę.
— Och, nie! Wiem, że nie zapomniał! Nie mógł! Wiem to, wiem to na pewno, pani Yennefer!
— Dobrze, że to wiesz. Szczęśliwa z ciebie brzydulka.
— Nie lubiłam cię — powtórzyła.
Yennefer nie spojrzała na nią, nadał stała obrócona plecami, przy oknie, patrząc w stronę czerniejących na wschodzie wzgórz. Nad wzgórzami niebo ciemniało od stad kruków i wron.
Zaraz spyta, dlaczego jej nie lubiłam, pomyślała Ciri. Nie, jest za mądra na takie pytanie. Sucho zwróci uwagę na formę gramatyczną i zapyta, od kiedy zaczęłam stosować czas przeszły. A ja powiem jej to. Będę równie oschła jak ona, sparodiuję jej ton, niech wie, że też umiem udawać zimną, nieczułą i obojętną, wstydzącą się uczuć i emocji. Wszystko jej powiem. Chcę, muszę jej wszystko powiedzieć. Chcę, by o wszystkim wiedziała, zanim jeszcze opuścimy świątynię Melitele. Zanim wyjedziemy, by nareszcie spotkać się z tym, do którego tęsknię. Z tym, do którego ona tęskni. Z tym, który pewnie tęskni do nas obu. Chcę jej powiedzieć, że…
Powiem jej to. Wystarczy, że zapyta.
Czarodziejka odwróciła się od okna, uśmiechnęła. Nie zapytała o nic.
Wyjechały nazajutrz, wczesnym rankiem. Obie w męskich strojach podróżnych, w płaszczach, w czapkach i kapturach kryjących włosy. Obie uzbrojone.
Żegnała ich tylko Nenneke. Długo i cicho rozmawiała z Yennefer, potem obie, czarodziejka i kapłanka, mocno, po męsku uścisnęły sobie dłonie. Ciri, trzymając wodze swej jabłkowitej klaczy, chciała pożegnać się w taki sam sposób, ale Nenneke nie pozwoliła na to. Objęła ją, przytuliła, pocałowała. Miała łzy w oczach. Ciri też.
— No — rzekła wreszcie kapłanka, ocierając oko rękawem szaty. - Jedźcie już. Niech Wielka Melitele strzeże was w drodze, moje kochane. Ale bogini ma na głowie mnóstwo spraw, więc same też się strzeżcie. Pilnuj jej, Yennefer. Chroń jej jak źrenicy oka.
— Mam nadzieję — uśmiechnęła się nieznacznie czarodziejka — że zdołam chronić ją lepiej.
Po niebie, w kierunku Doliny Pontaru, leciały stada wron, kracząc donośnie. Nenneke nie patrzyła na nie.
— Uważajcie na siebie — powtórzyła. - Nadchodzą złe czasy. Może okazać się, że Ithlinne aep Aevenien wiedziała, co przepowiada. Nadchodzi Czas Miecza i Topora. Czas Pogardy i Wilczej Zamieci. Uważaj na nią, Yennefer. Nie pozwól nikomu jej skrzywdzić.
— Wrócę tu. Matko — powiedziała Ciri, wskoczywszy na siodło. - Wrócę tu na pewno! Niedługo! Nie wiedziała, jak bardzo się myliła.