Wrócili, rozprawiając z ożywieniem. Z ich rozmowy wynikało, że się z kimś spotkali, choć żaden z diakonów nie chciał potwierdzić przypuszczeń Fernanda. Było widać, że przekazali skarb w dobre ręce i że kamień spadł im z serca.
Jechali dalej przed siebie, omijając wojskowe patrole. Fernando wiódł ich pewnie przez lasy i zarośla, z dala od osad i obozowisk. Nocami czuwał nad spokojnym snem swych podopiecznych, wiedząc, że obserwujący go z ukrycia towarzysze nie pozwolą nikomu się do nich zbliżyć. Kilkakrotnie zawisło nad nimi niebezpieczeństwo, ale dzięki zręczności templariusza wyszli cało z opresji. Dwaj diakoni czuli się pewnie pod opieką Fernanda, bo któż odważyłby się zadzierać z członkiem Zakonu Rycerzy Świątyni?
Teresa była wyczerpana. Przez ostatnie dni nie zatrzymywali się, póki nie zjechali na niziny, gdzie hrabia Rajmund przebywał ze swym dworem. Fernando wolał nie odprowadzać siostry na zamek. Pożegnał się z nią, każąc jej przyrzec, że będzie słuchała starszej siostry i jej męża.
Następnie pożegnał się z parfaits, powierzając im Teresę:
– Zostawiam ją pod waszą opieką. Mój szwagier, Bertrand d’Amis, hojnie was wynagrodzi.
– Nie chcemy żadnej nagrody – rzucił Pierre Bonet wyraźnie rozdrażniony słowami templariusza.
– Nie chciałem was urazić – przeprosił Fernando.
– Nie oczekujemy nagrody w doczesnym życiu – pouczył go diakon. – Wasza siostra przyjęła consolamentum, jest więc teraz również naszą siostrą.
Fernando uściskał Teresę, po czym wskoczył na konia i spiął go mocno ostrogami. Jego towarzysze czekali. Uratował siostrę od śmierci na stosie, a teraz jedzie odebrać karę. Czy aby zasłużoną? – zapytał się w duszy.
10
Sytuacja w Montsegur pogorszyła się i seneszal był przekonany, że poddanie się pana z Pereille jest tylko kwestią czasu.
Pod dowództwem energicznego biskupa Albi machiny bojowe nie dawały oblężonym ani chwili wytchnienia. Krzyżowcy byli już kilka metrów od zamku i katapulty zburzyły znaczną część wschodniego muru.
Julian zamknął się w sobie i poświęcił temu, co zleciła mu Maria – pisaniu kroniki. Przysłała ona znajomego pasterza z wiadomością, że Teresa jest już bezpieczna pod opieką siostry na dworze hrabiego Rajmunda. Od tamtej pory upłynęło jednak dużo czasu – minęło Boże Narodzenie, styczeń zbliżał się ku końcowi, a dominikanin nie miał nowych wiadomości od Marii.
Zresztą o Fernandzie również nic nie wiedział. Rzec by można, że jego brat zapadł się pod ziemię. Juliana kusiło, by wypytać o niego w komturii oddalonej od obozu o kilka dni jazdy konnej, ale bał się, że swą ciekawością tylko Fernandowi zaszkodzi i, co gorsza, obudzi czujność ich wrogów. Dlatego dniami i nocami spisywał dzieje Montsegur i heretyków, by pewnego dnia przekazać je swej przyrodniej siostrze Marian.
Chował skwapliwie zapisane stronice, aby gościom zaglądającym do jego namiotu nie przyszło do głowy ich czytać.
Czasami miał wrażenie, że brat Ferrer przygląda mu się nieufnie. Czuł niechęć swego przełożonego, tłumaczył sobie jednak, że ponury inkwizytor do nikogo nie pała sympatią. Nawet brata Pierre’a oblatywał w jego obecności strach.
Do namiotu wdarł się podmuch chłodu, poprzedzając wejście poczciwego dominikanina.
– Jak się dzisiaj czujecie, Julianie? – spytał brat Pierre…- Lepiej, znacznie lepiej.
– Nic, tylko pracujecie i pracujecie!
– Przygotowuję się do sądu nad heretykami.
– Ale co piszecie z takim zapałem?
– Porządkuję wyroki wydane podczas podobnych sądów i decyzje podjęte na soborach. Błahostki te pomagają mi się czymś zająć w słotne dni, kiedy tylko szaleniec wysunąłby nos z namiotu.
– Święte słowa. Wyznam, że od tej wszędobylskiej wilgoci łupie mnie w kościach. Czasami ból jest tak dokuczliwy, że ledwie mogę się ruszyć. Medyk seneszala upuścił mi krew, ale na niewiele się to zdało.
– Medyk seneszala nie ma zielonego pojęcia o leczeniu.
– Ależ bracie Julianie!
– Ten rzeźnik potrafi tylko wykrwawiać chorego bez względu na to, czy skarży się on na ból brzucha, czy przeziębienie.
Brat Pierre nie odpowiedział – jego milczenie było oczywistym potwierdzeniem słów Juliana. Przez chwilę rozmawiali o plotkach krążących po obozie, choć nic ciekawego się tam ostatnio nie wydarzyło.
Niedługo po wyjściu brata Pierre’a do namiotu Juliana wszedł sługa z wiadomością, że pasterz kóz prosi o widzenie. Pastuch miał przewieszony przez ramię wianuszek serów.
– Przynoszę sery dla seneszala – powiedział na powitanie.
Julianowi zrobiło się czarno przed oczami. Niecierpliwie wyczekiwał wieści od Marii, ale jednocześnie się ich obawiał. Od dawna zastanawiał się, jaki los przypadł w udziale jego pani.
– Pani Maria chce się z wami widzieć. Niebawem po was przyjdę, choć nie wiem jeszcze której nocy. Sytuacja uległa zmianie i dostęp do zamku jest teraz znacznie bardziej utrudniony. W każdym razie bądźcie gotowi.
Julian znów zaczął źle sypiać, mimo że zioła templariuszowskiego medyka pomagały mu zasnąć. Jego noce zaroiły się od koszmarów, w których Maria wydawała mu najrozmaitsze rozkazy, narażając go na śmiertelne niebezpieczeństwo. Budził się nagle zlany zimnym potem spływającym mu po kręgosłupie. Znów stracił apetyt. Brat Pierre uważał go za świętego męża, przekonany, że jego chudość jest skutkiem umartwień i wyrzeczenia się wszystkiego co materialne, włącznie ze smakowitą strawą, której można było jeszcze posmakować w obozowisku.
Pasterz przyszedł po Juliana pewnej nocy, wkrótce po wypiciu przez niego nasennego naparu.
– Pospieszcie się, mamy dzisiaj niezbyt jasną noc, musimy to wykorzystać i jak najszybciej dotrzeć na miejsce.
Julian podążył za nim, obawiając się, że sen zmorzy go w drodze, choć jeszcze bardziej bał się wpaść w ręce krzyżowców, bo nijak nie mógłby im wyjaśnić, dlaczego wraz z pasterzem kóz wspina się po skałach w kierunku przeklętego zamku.
I tym razem stracił poczucie czasu: nie wiedział, jak długo idą, choć wydawało mu się, że znacznie dłużej niż poprzednio. Bolały go nogi.
Nie od razu rozpoznał Marię, która stanęła im na drodze niby zjawa.
Trudy życia w oblężonym zamku jeszcze bardziej wyostrzyły jej rysy, a sine kręgi otaczały jej przygaszone teraz oczy. Prócz kwitnącego wyglądu Maria utraciła również całą charakteryzującą ją do niedawna energię. Była wyraźnie u kresu sił.
Uściskała Juliana czule, pierwszy raz od bardzo dawna.
– Chodź, siadaj, nie mamy wiele czasu – rzuciła, wskazując mu miejsce obok siebie na kamiennym występie.
– Pani, wyglądacie na zmęczoną.
– Bo jestem zmęczona, wasze katapulty nie dają nam ani chwili spokoju. Ach, ten diabelski biskup i jego piekielne maszyny… No, ale niebawem wszystko się skończy… Lecz chcę z tobą rozmawiać nie o wojnie, ale o moim synu.
– O Fernandzie? Pani, ja… wybaczcie, nic o nim nie wiem.
– Tak myślałam. Bałeś się pytać.
– Pani, niełatwo wybadać, co dzieje się w komturii templariuszy, rycerze świątyni są podporządkowani bezpośrednio papieżowi.
– Ale przecież mogłeś odwiedzić Fernanda.
– Wiesz, pani, że templariusze nie przyjmują gości. Nie mogą, zabrania im tego reguła zakonna.
– Doskonale, skoro ty nie chcesz, sama pójdę.
– Wy, pani!? Nie możecie.
– Oczywiście, że mogę. Coś ci powiem: nie tylko diabelskie machiny tego twojego biskupa nie pozwalają mi zmrużyć oka, sen z powiek spędza mi również los Fernanda, obawiam się bowiem, że sprowadziłam na niego nieszczęście. Pogodziłam się już z myślą, że może zginąć, walcząc z Saracenami, ale obawa, że gnije w lochu, gnębi mnie straszliwie i jest nie do zniesienia.