Выбрать главу

– Jeden z towarzyszy Fernanda, medyk Armand de la Tour, był mu bardzo życzliwy…

– W takim razie spróbuj się z nim skontaktować i czegoś dowiedzieć.

– Ależ, pani, to niemożliwe!

– Musisz sobie jakoś poradzić – zawyrokowała Maria. – Spotkamy się za dwa tygodnie. Dwa tygodnie chyba jeszcze wytrzymamy… – mruknęła pod nosem.

– Pani, nie wiecie, o co prosicie.

– Oczywiście, że wiem. Niebawem umrę, ale chcę odejść z tego świata z czystym sumieniem. Zresztą ty sam mnie osądzisz i poślesz na stos.

Julian spuścił głowę zatrwożony proroctwem Marii. Nie mógł zapanować nad cisnącymi mu się do oczu łzami.

– No, synku, nie płacz. Cóż można poradzić na to, że nie słuchałeś moich rad i uparłeś się, by służyć Wielkiej Nierządnicy, jaką jest wasz Kościół?

– Przecież sami chcieliście, bym został dominikaninem!

– To było jeszcze, zanim poznałam „dobrych chrześcijan”.

– Pani, chcecie, byśmy wszyscy wierzyli w to, w co sami wierzycie, i przestali wierzyć równocześnie z wami, byśmy widzieli dzień o zmierzchu, a noc o poranku…

– Dość tego, Julianie! Nie zadręczaj się. Nie będę cię nakłaniała do zmiany przekonań, nie ma już na to czasu. Poza tym na swój sposób jesteś już heretykiem.

– Niech Bóg się nade mną ulituje!

– Co do tego nie mam pewności – zażartowała sobie Maria, choć Julian nie usłyszał żartobliwej nutki w jej głosie.

Nadszedł pasterz kóz, dając im znaki.

– Czas minął, musisz wracać do obozu – stwierdziła Maria. – Poślę po ciebie, gdy dowiesz się czegoś o Fernandzie.

– A co słychać u Teresy? – zdążył jeszcze zapytać Julian.

– Przekazano ci już, że ma się dobrze. Pod koniec stycznia wrócił na zamek Mathieu, diakon, który odwiózł ją na dwór Rajmunda. Od tej pory nie mam od niej wiadomości.

– Jeden z parfaits wrócił?

– Przecież słyszysz. Mieliśmy nadzieję, że sprowadzi posiłki, ale przywiózł tylko dwóch żołnierzy. Pierre-Roger z Mirapoix uważa, że powinniśmy spróbować ponownie.

– Jeszcze raz zwrócić się do hrabiego o pomoc?

– Mirapoix przekonał pana zamku, swego krewnego Rajmunda z Pereille, że trzeba podtrzymać wiarę w ludziach. Poprosił naszego biskupa, Bertranda Martiego, by znów wysłał Mathieu lub innego diakona do Rajmunda. Sam widzisz, jak bardzo ci ufam, skoro odkrywam przed tobą najgłębsze tajemnice, łącznie z naszym rozpaczliwym położeniem.

– Nie życzę wam źle.

– Bo masz dobre serce, Julianie, tyle że zbłądziłeś. Zabrakło ci przenikliwości, by wybrać właściwą drogę. Myślisz, że zostanie „dobrym chrześcijaninem” to skok w przepaść, tymczasem jesteś bardziej podobny do nas, niż przypuszczasz.

Julian pożalił się bratu Pierre’owi, że skończyły się zioła od medyka templariusza i że znów zaczyna go prześladować ból brzucha i bezsenność.

Mnich próbował przekonać sekretarza inkwizycji, że nie ma mowy o posłaniu umyślnego do komturii z dziwaczną prośbą o zioła dla chorego dominikanina, tym bardziej że brat Ferrer by się na to nie zgodził.

Przez dwa dni Julian nie wstawał z łóżka, skarżąc się na potworny ból brzucha. Pozwolił nawet, by medyk seneszala upuścił mu krew, co sprawiło, że jego już i tak blada twarz stała się jeszcze bielsza.

Brat Ferrer bardzo niechętnie uległ błaganiom poczciwego Pierre’a, ale w końcu zgodził się wysłać pachołka na zamek templariuszy w Agen, do komturii, do której należeli Armand de la Tour oraz Fernando.

Na zachętę posłaniec otrzymał od Juliana sakiewkę pełną monet oraz obietnicę, że jeśli oprócz bezcennych ziół przywiezie również wieści o Fernandzie, nagroda zostanie podwojona.

– Rycerz z Ainsy jest moim bratem – wyjaśnił Julian. – Pozdrów go ode mnie, jeśli uda ci się z nim zobaczyć, a jeśli nie, przekaż moje pozdrowienia dla niego rycerzowi de la Tour.

Cały tydzień Julian wypatrywał posłańca i upragnionych wieści o bracie.

– Wybaczcie, ale nie dane mi było widzieć się z owym medykiem – oznajmił sługa po powrocie.

Julian zbladł pełen najgorszych przeczuć. – Nie martwcie się, rycerze dali mi worek ziół, na których tak wam zależało.

– A mój brat? Czego się o nim dowiedziałeś?

– Niewiele. Chłopak służący na zamku wspomniał, że kilku rycerzy trafiło do lochu po powrocie z pewnej wyprawy. Ponoć dopuścili się nieposłuszeństwa. Wasz brat jest chyba wśród nich. Dowiedziałem się również, że w zamkowych lochach nawet dziki zwierz długo nie wytrzyma, bo miejsce to pogrążone jest w wiecznym mroku, a więźniowie dostają tylko pół kubka wody oraz pół bochna chleba dziennie i szybko tracą rozum.

– Skąd wiesz, że mój brat jest jednym z ukaranych?

– Całkiem niedawno odwiedził nasz obóz wraz z czterema innymi lycerzami, a uwięzieni należeli właśnie do tej grupy. Nie trzeba się bardzo głowić, by powiązać te fakty. Obiecaliście mi nagrodę za sprawdzone informacje, oto one – upomniał się o zapłatę chciwy pachołek.

Julian wręczył mu sakiewkę. Nie wiedział, czy powinien dać wiarę jego słowom, nie miał jednak innego wyjścia. Drżał na myśl, że przyjdzie mu przekazać złe wieści pani Marii, ale bardziej jeszcze obawiał się jej reakcji.

11

Corba z Lantar pomagała Marii się ubrać. Żona Rajmunda z Pereille, pana Montsegur, bez wahania przystała na prośbę przyjaciółki: Maria chciała pożyczyć od niej dworskie szaty, gdyż jako jedna z parfaits nosiła na co dzień burą tunikę i czarną pelerynę, a w takim stroju nie mogła stanąć przed komandorem zamku w Agen, gdzie więziono Fernanda.

Rajmund z Pereille próbował wyperswadować Marii szaloną wyprawę, ale jego argumenty rozbiły się o jej upór. Pierre-Roger z Mirapoix nie miał więcej szczęścia.

– Może się już nie zobaczymy – mówiła Corba, pomagając przyjaciółce włożyć czepiec.

– Wrócę, podzielę los wszystkich mieszkańców zamku, ale najpierw muszę uratować syna.

– Wiem i rozumiem was, nie powinniście jednak obwiniać się o to, co go spotkało.

– Coś wam powiem, Corbo. Nigdy nie traktowałam Fernanda, jak należy. Zawsze podejrzewałam, że wstąpił do Zakonu Rycerzy Świątyni nie z powołania, ale w odruchu buntu. Myślę, że chciał mnie w ten sposób ukarać. Nie mogę wydać go na pastwę tym mnichom wojownikom, których zachowania ni w ząb nie rozumiem.

– Ale może komandor nawet was nie przyjmie.

– Przyjmie, przyjmie, nie będzie miał innego wyjścia.

Maria nie chciała przywdziać kosztownych szat, wybrała ciemnoniebieską suknię oraz obszytą króliczym futerkiem pelerynę tego samego koloru. Na koniec spięła włosy i spróbowała uróżować nieco swe blade policzki.

Teraz niełatwo było opuścić zamek niepostrzeżenie. Owego lutego ludzie seneszala podeszli tak blisko, że widzieli ze swych stanowisk wymizerowane twarze obrońców.

I tym razem Pierre-Roger z Mirapoix musiał zwrócić się o pomoc do krajanów służących w oddziałach królewskich. Za dwie kabzy monet zgodzili się odwrócić uwagę swych towarzyszy, podczas gdy Maria przemykała w mroku nocy.

Ruszyła do zaniku Agen na koniu i w towarzystwie pachołka. Wolała nie zatrzymywać się po drodze na odpoczynek. Pragnęła uratować syna, ale jednocześnie chciała jak najszybciej wrócić do Montsegur, by podzielić los swych braci w wierze. Biskup Bertrand Marti pobłogosławił ją na drogę i polecił boskiej opiece.

Majaczący na horyzoncie zamek Agen wyglądał wspaniale. Maria kazała pachołkowi przystanąć, po czym odświeżyła się, przyczesała i doprowadziła do porządku strój, chcąc godnie zaprezentować się przed komandorem.