Wywiad zamieszczono pod tytułem „Koniec tunguskiej zagadki”.
Rok 1965. Dubna. Pracownicy Zjednoczonego Instytutu Badań Jądrowych wysłuchują, co odpowiedział Fłorenski na piśmie Libby’emu, Cowanowi i Atluriemu. Tam również wygłasza referat Aleksy Zołotow, który odrzuca wnioski Fłorenskiego. Mianowicie słoje roczne na przekrojach pni drzew tunguskich są po roku 1908 znacznie grubsze niż słoje narosłe przed wybuchem. A może rolę stymulatora odegrały ciała promieniotwórcze?
Zbadawszy barogramy obserwatorium w Greenwich z roku 1908 Zołotow dochodzi do wniosku, że najbardziej są one podobne właśnie do tych krzywych, które zostały zanotowane w czasie wybuchów atomowych dokonywanych w powietrzu na wysokości około 5 kilometrów.
Materiały zebrane przez grupę Zołotowa stanowią dla Borysa Konstantynowa podstawę do „przypuszczeń, że wybuch tunguski mógł mieć charakter jądrowy”.
Obecnie radiochemicy dokonują skrupulatnej analizy popiołu z drzew tunguskich, aby ostatecznie ustalić rodzaj eksplozji. Jeżeli okaże się, że spowodowało go rozszczepienie ciężkich jąder (jak w bombie atomowej) albo synteza lekkich (jak w bombie wodorowej), niemal oczywisty stanie się udział pozaziemskich konstruktorów — istot rozumnych, które zbudowały międzyplanetarny aparat latający. Naturalne wybuchy tego typu są właściwie wykluczone.
A jak ma się sprawa z możliwością anihilacji?
Obiekt tunguski eksplodował z siłą 10-megatonowej bomby termonuklearnej. Aby wywołać zniszczenia w takiej skali, potrzebny byłby „antymeteoryt” o masie nie większej niż 300÷400 gramów. Jeśli był on jednak tak mały, to skąd się wzięła silna fala balistyczna? Pod względem energii była ona niewątpliwie tysiąckrotnie słabsza niż fala wybuchu, ale i tak mogło ją wywołać jedynie spore ciało wielometrowych rozmiarów. Mimo wszystko w Układzie Słonecznym nawet takich skupień antymaterii przypuszczalnie brak. Nader małe jest prawdopodobieństwo, by przedostały się one całe i nienaruszone z odległych przestrzeni międzygwiezdnych. Narzuca się inna wersja: czy to aby nie eksplodował silnik anihilacyjny gwiazdolotu?
Latem roku 1967 Zjednoczony Instytut Badań Jądrowych opublikował pracę doktora nauk fizyko-matematycznych Władimira Miechedowa. Potwierdza ona, że jednym z następstw wybuchu tunguskiego jest resztkowa promieniotwórczość drzew. Wniosek Miechedowa jest godzien uwagi: „I znowu (jakkolwiek fantastycznie mogłoby to wyglądać) powracamy do przypuszczenia, że tunguską katastrofę spowodowało uszkodzenie statku kosmicznego, w którego silniku paliwem była antymateria”.
Do niedawna uważano, że obiekt tunguski poruszał się w atmosferze z południa na północ. Tak przynajmniej twierdzili naoczni świadkowie. Ale pnie obalonych drzew są dowodem, że do miejsca swego unicestwienia nadleciał ze wschodu. Któremu świadectwu dać wiarę?
Uczeni radzieccy Igor Zotkin i Michaił Cykulin odtworzyli słynną katastrofę w laboratorium. Lont z wzmocnionym ładunkiem na końcu imitował ruch i wybuch obiektu tunguskiego. Przy pewnych położeniach sznura prochowego miniaturowe modele drzew padały tak, że otrzymany obraz przypominał rzeczywisty, uzyskany w wyniku zdjęć lotniczych i badań naziemnych. Opierając się na wynikach swoich doświadczeń autorzy uznają za prawdziwą jedynie trajektorię „wschodnią”.
A Feliks Zigel w roku 1966 doszedł do przekonania, że nie należy pomijać ani jednej, ani drugiej trasy. Obie alternatywy łączą się w przypuszczeniu, że pierwotny kurs obiektu tunguskiego zmieniał się dwukrotnie. Ale do takiego manewru zdolny jest tylko pilotowany albo zdalnie sterowany aparat latający!
Wygląda na to, że w roku 1908 rzeczywiście złożono nam wizytę z kosmosu — niejasną pod względem zamiarów, tragiczną, jeśli chodzi o finał, wielką co do znaczenia.
Przełożył Bolesław Baranowski
Lech Jęczmyk
Co to jest fantastyka naukowa
Literatura fantastyczno-naukowa. Ten ogólnie przyjęty, a niezbyt precyzyjny termin często budzi nieporozumienia. Choćby dlatego, że dla ucha niewtajemniczonych brzmi to bardzo podobnie do literatury popularnonaukowej. Różnica jest jednak dość istotna. Literatura popularnonaukowa mówi o sprawach nauki językiem zrozumiałym dla niespecjalistów, zaś fantastyka naukowa operuje fikcją literacką, jej bohaterowie i sytuacje są wymysłem — jest więc częścią literatury pięknej.
Na czym polega specyfika, pozwalająca wyodrębnić ją z morza literatury, uzasadniająca odrębną nazwę?
Fantastyka naukowa zadaje pytania i wysuwa hipotezy. Ktoś nazwał ją literaturą zdyscyplinowanej wyobraźni — i to zbliża ją do nauki. Nic też dziwnego, że przyciąga ona uczonych i to nierzadko wybitnych. Wśród autorów fantastyki znajdujemy amerykańskiego biochemika Asimowa, brytyjskiego astronoma Clarke’a, niemieckiego astrofizyka Hoyle’a, radzieckiego paleontologa Jefremowa i astronoma Strugackiego. Fantastyczno-naukowe opowiadania mają również na swoim koncie matematyk i filozof Bertrand Russel, fizyk atomowy Leo Szilard i twórca cybernetyki Norbert Wiener. Dla wielu uczonych ta forma literacka stała się środkiem do ukazania fantazji zbyt śmiałej jak na hipotezę naukową, okazją do podzielenia się swoimi poglądami na perspektywy rozwoju nauki i cywilizacji.
Tak więc na terenie fantastyki naukowej spotykają się uczeni o zainteresowaniach literackich z literatami interesującymi się nauką. Poza tym wymóg naukowości fantastyki należy rozumieć dość szeroko — w zasadzie wymaga się od autorów, aby ich konstrukcje nie popadały w sprzeczność z aktualnym stanem naszej wiedzy. Po naruszeniu tej zasady wkracza się na teren czystej fantazji. Aby pokazać różnicę między „czystą” fantastyką a fantastyką naukową, niektórzy autorzy dla żartu podejmowali na nowo znane tematy literatury lub folkloru. „Faust” Goethego to oczywiście fantazja, lecz jeśli okaże się, że Mefistofeles jest posłem wysoko rozwiniętej cywilizacji z kosmosu, który postanowił przekazać pewne wynalazki jednemu z ziemskich uczonych (oczywiście pod pewnymi warunkami) — to będziemy mieli do czynienia już z fantastyką naukową. Pierwiastek fantastyczny w literaturze jest równie stary jak sama literatura. Niektóre z pomysłów dawnych pisarzy wykazują zaskakującą zbieżność z tematami współczesnej fantastyki naukowej. Chociaż jednak Cyrano de Bergerac opisał podróż na Księżyc w wielostopniowej rakiecie, Yoltaire przylot istot z innych planet na Ziemię, zaś „Podróże Guliwera” Swifta są bardzo w duchu nowoczesnej fantastyki — to nie można zaliczać tych utworów do fantastyki naukowej, bowiem wykrystalizowała się ona jako specyficzny gatunek literacki znacznie później, jako charakterystyczny produkt gwałtownego rozwoju nauki. Mówi się, że tak jak nowe dziedziny nauki powstają na styku nauk dawnych, tak fantastyka naukowa powstała na styku literatury pięknej i nauki. Jej powstanie było więc odbiciem awansu nauki w świadomości społecznej, zafascynowania jej możliwościami, a później również obawy przed trudnymi do przewidzenia konsekwencjami.
Tak więc u źródeł literatury fantastyczno-naukowej stoi twórczość J. Verne’a i H. G.
Wellsa. Jules Verne, optymista zafascynowany perspektywą nowych, fantastycznych wynalazków i Herbert G. Wells zatroskany możliwością społecznych konsekwencji rozwoju nauki i techniki wyznaczają niejako wachlarz zainteresowań tej literatury.
Rozwijając się poza głównym nurtem literatury fantastyka naukowa nabrała poczucia odrębności, wytworzyła własną hierarchię wartości, własnych luminarzy i krytyków. Angielski pisarz i krytyk Kingsley Amis w swojej książce „New Maps of Heli” porównuje sytuację literatury fantastyczno-naukowej do muzyki jazzowej, która podobnie rozwijała się poza światem oficjalnej muzyki i podobnie wytworzyła zwarte grono wtajemniczonych miłośników.