Wysilałem się i wysilałem, żeby to zrozumieć, ale tylko kręciłem się w kółko.
Przez kilka dni trzymałem się domu, bo uważałem, że honor rodzinny wymagał, żebym lekceważył Malca, i dlatego nie było mnie przy strasznej awanturze Lalusia z Kudłatym.
Poszło chyba o to, że Kudłaty nie mógł już dłużej patrzyć, jak Laluś maltretuje tego biednego, udręczonego kota. Wziął jednego z członków rodziny skunksów, która się w nim zakochała, ostrzygł go i ufarbował tak, że zupełnie przypominał kota. Któregoś dnia zakradł się do Lalusia i zamienił mu tego kota na skunksa, tak żeby nikt nie widział.
Ale skunks nie chciał zostać u Lalusia, bo był skunksem Kudłatego, i jak mógł najprędzej, tyle że to wcale nie było tak prędko, zaczął drałować z powrotem do domu.
I właśnie w tym momencie Laluś wpłynął na podwórko i zobaczył, jak skunks czmycha przez furtkę. Pomyślał, że to kot chce mu uciec, więc złapał go, zwinął w kulkę i, ot tak sobie, podrzucił do góry, żeby dać mu nauczkę.
Skunks wyleciał wysoko, a następnie pacnął prościutko na głowę Lalusiowi, który unosił się właśnie nad podwórkiem na wysokości paru stóp.
Skunks był nieprzytomny ze strachu, więc jak tylko wczepił się pazurami w Lalusia, użył sobie na nim za wszystkie czasy. Pierwszy raz w życiu Laluś grzmotnął o ziemię i ubrudził się tak jak wszystkie inne dzieci.
Dałbym milion dolarów, żeby to zobaczyć,
Na początku wydawało im się, że będą musieli z tydzień czy dwa doprowadzać go do porządku, ale w końcu jakoś im się to udało i można było na niego patrzeć.
Tata Lalusia poleciał z awanturą do taty Kudłatego i była taka draka, że wszyscy z tydzień chichotali.
Ale w ten sposób zostałem bez kumpli. Z Malcem jeszcześmy się nie pogodzili, a nie byłem taki głupi, żeby się bawić z Lalusiem czy Kudłatym, bo uważałem, że obaj są gnojki. Czułem zresztą, że się na tym nie skończy, i nie chciałem się w to mieszać trzymając stronę jednego czy drugiego.
Muszę przyznać, że było mi przykro. Wakacje prawie się kończyły, a tu ani się z kim pobawić, ani telebiowizora. Dni uciekały jeden za drugim, a ja żałowałem każdej chwili.
Aż jednego dnia przyjechał do nas szeryf.
Byliśmy właśnie z tatą na podwórku i usiłowaliśmy zrobić coś ze snopowiązałką, która cała była prowizorycznie powiązana powrósłami i innymi różnościami. Tata już od dawna się odgrażał, że kupi nową, ale po tych naszych niepowodzeniach po prostu nie było za co. — Dzień dobry, Henry — powiedział szeryf do taty. Tata odpowiedział mu dzień dobry. — Słyszałem, że masz nieporozumienia z sąsiadami.
— Właściwie nawet trudno tak to nazwać — odparł tata. — Po prostu któregoś dnia dałem jednemu z nich w mordę i to wszystko. — Na jego gruncie, co?
Tata zostawił na chwilę snopowiązałkę i siedząc w kucki spojrzał na szeryfa. — To Andy się poskarżył?
— Był u minie któregoś dnia. Mówił, że ta nowa rodzina nieziemców naopowiadała ci bzdur. O jakichś stworzeniach, które wam przynoszą pecha i które on podobno u siebie trzyma.
— Ale tyś mu to wybił z głowy?
— Ja jestem człowiek spokojny — powiedział szeryf — i nie lubię patrzeć, jak się sąsiedzi kłócą.
Andy chciał na tobie dochodzić krzywdy, ale mu powiedziałem, że najpierw sam z tobą porozmawiam.
— W porządku — powiedział tata — rozmawiaj.
— Posłuchaj, Henry, wiesz, że to gadanie o stworzeniach, co przynoszą pecha, to bzdury.
Dziwię się, że to powtarzasz…
Tata podniósł się powoli, z miną bardzo groźną, i przez chwilę nawet myślałem, że zdzieli szeryfa. Jeśli mam być szczery, to miałem niezłego pietra, bo tego nigdy nie powinno się robić — to znaczy uderzyć szeryfa.
Nie wiem zresztą, co by zrobił czy powiedział, bo właśnie w tej chwili nadjechał swoim starym gruchotem tata Kudłatego i chciał zaparkować za wozem szeryfa, ale źle sobie obliczył i rąbnął w samochód szeryfa tak mocno, że pojechał na hamulcach o jakie sześć stóp do przodu.
Szeryf pognał w tamtą stronę. — Do diabła! — wrzasnął — tu się nawet pokazać jest niebezpiecznie.
My dwaj też pobiegliśmy za nim. Ja — bo się szykowała draka, a tata — tak coś mi się wydaje — żeby w razie czego pomóc tacie Kudłatego. A najśmieszniejsze w tym wszystkim to, że tata Kudłatego, zamiast siedzieć tam i czekać na szeryfa, wyskoczył z samochodu i zaczął pędzić pod górkę nam na spotkanie.
— Mówili mi, że pana tu znajdę — powiedział do szeryfa ciężko dysząc.
— No i znalazł pan — wykrztusił szeryf dosłownie pieniąc się z wściekłości. — A teraz… — Zginął mój chłopiec! — wrzasnął tata Kudłatego. — Nie przyszedł na noc do domu!…
Szeryf złapał go za ramię i powiedział: — Niech pan się nie denerwuje, niech pan powie dokładnie, co się stało.
— Wyszedł wczoraj z domu Wcześnie rano i nie pokazał się nawet na posiłki, aleśmy się tym nie przejmowali — często znika na cały dzień, ma w lesie tylu przyjaciół. — I na noc też nie przyszedł? Tata Kudłatego potrząsnął głową.
— O zmroku zaczęliśmy się niepokoić. Poszedłem go szukać, ale nie znalazłem. Szukałem go całą noc, ale też bez skutku. Przepadł jak kamień w wodę. Pomyślałem sobie, że może się zadziuplował na noc w lesie z którymś ze swoich przyjaciół. Miałem nadzieję, że się zjawi, jak się zrobi jasno — ale nic z tego.
— Niech pan tę sprawę zostawi mnie — powiedział szeryf. — Postawimy na nogi całe sąsiedztwo i zorganizujemy poszukiwanie. Na pewno go znajdziemy. — Tu zwrócił się do mnie: — Znasz tego chłopca? Bawiłeś się z nim? — Cały czas — odpowiedziałem.
— Zaprowadź nas we wszystkie te miejsca, gdzieście się bawili. Najpierw zajrzymy tam. Tata powiedział: — Ja obdzwonię sąsiadów. Niech się tu zbiorą — i pobiegł w stronę domu.
Nie minęła godzina, jak zebrała się z setka osób, nad którymi szeryf objął komendę. Podzielił ich na drużyny, na czele każdej postawił kapitana i powiedział, gdzie mają szukać.
Jeszcze chyba nigdy nie było takiej draki.
Szeryf wziął mnie do swojej grupy i ruszyliśmy do Czarnej Doliny. Zaprowadziłem ich do jaszczurki i w takie jedno miejsce, gdzie zaczęliśmy sobie kopać jaskinię, i nad strumień, tam gdzie Kudłaty zaprzyjaźnił się z jednym ogromnym pstrągiem, i w różne inne miejsca.
Znaleźliśmy stare ślady Kudłatego, ale żadnych świeżych, chociaż poszliśmy w górę strumienia i z powrotem, aż do miejsca, w którym wpada do rzeki. Kiedy wracaliśmy, zrobiło się już ciemno i byłem zupełnie wykończony.
Bo nagle przyszło mi do głowy straszne podejrzenie. I chociaż starałem się o tym nie myśleć, nic nie pomagało, bo ciągle zastanawiałem się, czy lej machiny czasu pomieściłby takiego chłopca jak Kudłaty.
Mama dała mi kolację i kazała iść spać, a potem przyszła mnie otulić i pocałować, czego nie robiła od dawna. Wiedziała, że już jestem na to za duży, ale mimo wszystko przyszła.
Potem zeszła na dół, a ja leżąc słuchałem głosów rozmawiających jeszcze na podwórku mężczyzn. Reszta prowadziła dalej poszukiwania. Wiedziałem, że powinienem być z nimi, ale jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że mama by mnie nie puściła, i byłem z tego zadowolony. Bo dosłownie padałem z nóg, a wieczorem w lesie jest straszno.
Wszystko wskazywało na to, że zasnę natychmiast, i każdej innej nocy z pewnością by tak było, ale dziś leżałem i cały czas miałem przed oczami lej tej machiny, i myślałem, kiedy wreszcie ktoś powie szeryfowi o awanturze między Lalusiem a Kudłatym. A jeśli już ktoś to zrobił, to pewnie szeryf właśnie zagląda do tego leja, bo przecież nie jest głupi.