I wtedy drzwi szopy zaskrzypiały. Zerwałem się, nie wypuszczając liny z ręki. W otwartych drzwiach stał tata Lalusia. Był wściekły i nawet nie mogłem mu się dziwić po tym, co zobaczył.
— Steve — powiedział i widać było, jak z trudem usiłuje zapanować nad swoim głosem. –
Mówiłem ci chyba, żebyś tu nie wchodził.
— Tak, proszę pana — odpowiedziałem — ale tam jest Kudłaty.
— Kudłaty?! — wykrzyknął, a potem zniżył głos. — Ty chyba nie wiesz, co mówisz? W jaki sposób mógłby się tam dostać?
— Nie wiem — odparłem, chociaż właściwie mógłbym mu powiedzieć.
— Czy ty masz na sobie te okulary, które ci zrobił tata Malca?
Kiwnąłem głową. — To znaczy, że widzisz?
— Widzę Kudłatego — powiedziałem — jak na dłoni. Popuściłem linę, żeby móc zdjąć okulary, a lina uciekła błyskawicznie jak wąż. — Nie szkodzi. I tak nie mogę go wyciągnąć.
— Steve — zwrócił się do mnie tata Lalusia. — Proszę cię, powiedz mi prawdę: nie wymyśliłeś sobie tej całej historii? Nie żartujesz?
Był strasznie blady, a ja wiedziałem, o czym myśli: jeżeli rzeczywiście Kudłaty dostał się do machiny, to za chwilę będzie miał tu wszystkich na karku.
Przeżegnałem się. — Niech skonam — dodałem jeszcze. Musiało mu to wystarczyć, bo wyłączył machinę i wyszedł, a ja za nim. — Zaczekaj tu na mnie — powiedział. — Zaraz wrócę.
Odpłynął w pośpiechu, unosząc się ponad lasem. W jednej chwili straciłem go z oczu. Usiadłem oparty plecami o szopę, w okropnym nastroju. Wiedziałem, że powinienem włożyć okulary, ale celowo nie wyjmowałem ich z kieszeni, bo sobie nie wyobrażałem, jak mógłbym spojrzeć Kudłatemu w oczy.
Zdawałem sobie sprawę, że wszystko stracone. W żaden żywy sposób ani ja, ani nikt na świecie nie zdoła uratować Kudłatego. Zginął na zawsze. A nawet gorzej, niż zginął.
Siedząc obmyślałem różne straszne rzeczy, które chciałem zrobić Lalusiowi. Bo nie miałem najmniejszych wątpliwości, że to on zakradł się do szopy, porwał Kudłatego, tak jak kota, i wrzucił do leja machiny.
Był wściekły na niego za ten kawał ze skunksem przemalowanym na kota i wiedziałem, że nie spocznie, dopóki nie wyrówna rachunku.
Kiedy tak rozmyślałem, drogą nadpłynął tata Lalusia, a zaraz za nim zdyszany Laluś, szeryf, tata Malca i inni sąsiedzi.
Szeryf podszedł prosto do mnie, złapał mnie za ramiona i potrząsnął gwałtownie. — Co mają znaczyć — ryknął — te wszystkie bzdury?! Ostrzegam cię, chłopcze: źle się to dla ciebie skończy, jeśli się okaże, że robisz sobie z nas kpiny.
Próbowałem mu się wyrwać, ale mnie nie puścił. Wtedy podszedł do niego mój tata i uderzył go w pierś, tak że szeryf zatoczył się do tyłu. — Ręce przy sobie — powiedział.
— Ale chyba sam nie wierzysz w tę historię?! — wybuchnął szeryf. — Owszem, wierzą, w każde słowo. Mój chłopak nie kłamie.
Jedno muszę tacie przyznać: może zrzędzić i wrzeszczeć czy nawet wziąć pasek i zlać o byle co, ale w podbramkowej sytuacji można na niego liczyć.
— Muszę ci przypomnieć, Henry — powiedział szeryf zaperzony — że sam nie jesteś zupełnie w porządku. Pamiętasz, co było z Andy’m Carterem? Ledwie go zdołałem przekonać, żeby nie rozrabiał.
— Andy Carter… — powiedział tata znacznie wolniej, niżby można było po nim oczekiwać. — O ile sobie dobrze przypominam, to ten, co tu niedaleko nas mieszka. Zaraz, czy może widział go ktoś ostatnio?
Rozejrzał się dokoła, ale nie znalazł takiego. — Ostatni raz rozmawiałem z Andy’m przez telefon — powiedział tata — wtedy kiedy prosiłem go o pomoc. Odpowiedział mi, że ma za dużo roboty na to, żeby się zajmować szukaniem jakiegoś tam szczeniaka nieziemców. Dodał jeszcze, że byłoby najlepiej, gdyby je wszystkie diabli wzięli.
Tata spojrzał po zebranych, ale nikt się nie odezwał. Myślę, że nie było na j grzecznie j z taty strony mówić takie rzeczy w obecności taty Kudłatego i taty Malca, i innych nieziemców, którzy tam byli. Ale to była święta prawda, a tylko jeden tata miał odwagę powiedzieć im to w oczy.
Wtedy ktoś zaczął mówić, a właściwie wszyscy naraz, tak że dobrze nie wiedziałem, kto. — A ja wam mówię, ludzie, że to czysta sprawiedliwość z tą stodołą Cartera. Szeryf się najeżył.
— Gdybym wiedział, że ktoś z was maczał w tym palce, to ja bym…
— To nic byś nie zrobił — powiedział tata i zwrócił się do mnie: — A teraz, Steve, mów, co masz do powiedzenia. Obiecuję ci, że wszyscy cię wysłuchają i nikt ci nie będzie przerywał.
Mówiąc to patrzył prosto na szeryfa. — Chwileczkę — powiedział tata Malca — chciałbym jeszcze podkreślić jedną ważną rzecz. Wiem, że ten chłopiec widzi Cienie, bo sam mu zrobiłem okulary, którym to zawdzięcza. I może to nieskromnie z mojej strony, ale jedno, co mogę o sobie powiedzieć, to że jestem naprawdę dobrym optykiem. — Dziękuję panu — powiedział tata. — No a teraz, Steve, mów, co masz do powiedzenia.
Ale ledwie zdążyłem otworzyć usta, zza stodoły wyszedł Malec ze swoją strzelbą. A w każdym razie ja to coś wziąłem za strzelbę, chociaż wcale nie było do niej podobne. Raczej do kija, który migotał w słońcu tysiącem pryzmatów i lusterek osadzonych pod różnymi zwariowanymi kątami.
— Tata! — wrzasnął. — Słyszałem o wszystkim i przyszedłem ze strzelbą. Mam nadzieję, że nie jest za późno.
Podbiegł do swojego taty, który wziął od niego strzelbę i trzymał tak, żeby ją wszyscy widzieli.
— Dziękuję ci, synku — powiedział. — To bardzo ładnie z twojej strony, ale strzelba nie jest nam potrzebna. Dziś nie będziemy strzelać.
A wtedy Malec wykrzyknął: — Jest, tato! Jest Kudłaty!
Nie wiem, czy wszyscy uwierzyli, że znalazłem Kudłatego. Niektórzy na pewno mieli wątpliwości, tylko siedzieli cicho, bo nie chcieli zadzierać z moim tatą. Ale Malec to była zupełnie inna sprawa. On to wszystko widział bez tych idiotycznych okularów. A poza tym po nieziemcach można się było takich dzikich rzeczy spodziewać.
— No więc dobrze — przyznał w końcu szeryf — może i on tam jest. Ale co nam w tej sytuacji pozostało do zrobienia?
— Chyba niewiele — powiedział mój tata — tyle że przecież nie możemy tam chłopaka zostawić. — Spojrzał na tatę Kudłatego. — Niech się pan nie martwi. Coś przecież wymyślimy, żeby go stamtąd wyciągnąć.
Ale wiedziałem dobrze, że dlatego mówi z taką pewnością siebie, żeby tata Kudłatego nie myślał, że dajemy za wygraną.
Ja osobiście zupełnie straciłem nadzieję. Jeśli nie można go było wyciągnąć tą drogą, którą się tam dostał, to nie widziałem żadnej innej. Przecież do tamtego świata nie było drzwi. — Panowie — powiedział tata Malca — mam pewien pomysł.
Odwróciliśmy się wszyscy w jego stronę i czekaliśmy. — Ta strzelba — powiedział — służy do trzebienia Cieni. Przebija zasłonę między dwoma światami na tyle, żeby przepuścić pocisk. Można by ją jakoś przerobić, bo wydaje mi się, że ona się do tego nada.
— Ale przecież my nie chcemy strzelać do chłopca — powiedział szeryf. — Przeciwnie, chcemy go stamtąd uwolnić.
— Wcale nie mam zamiaru do niego strzelać — wyjaśnił tata Malca. — W strzelbie nie będzie naboju, użyjemy tylko czegoś do przebicia kurtyny, czy jak to tam nazwać, dzielącej oba światy. A ja spróbuję zrobić tak, żeby ta dziura była jak największa.
Usiadł na ziemi i zaczął majstrować przy strzelbie przesuwając pryzmaty i poprawiając lusterka.