— Jest jeszcze jedna istotna rzecz — powiedział — ta dziura będzie tylko przez moment. Chłopak musi być gotów, żeby nie przegapić okazji, i skakać natychmiast, jak tylko powstanie otwór.
Na koniec zwrócił się do mnie: — Steve, czy mógłbyś się z nim porozumieć? — Porozumieć?
— Powiedzieć mu coś. Może na migi. Albo ustami. Czy w jakiś inny sposób. — Jasne, że mogę. — No to spróbuj.
Włożyłem okulary i rozejrzałem się dokoła, aż zobaczyłem Kudłatego. Sporo czasu upłynęło, zanim zrozumiał, o co nam chodzi. A tym trudniej mi było się z nim dogadać, że dokoła roiło się od Cieni, które pokazywały bez przerwy to na mój telebiowizor, to na swoje głowy. Namęczyłem się porządnie, bo się bałem, że nie skapuje, ale nie chciałem mu już więcej kłaść w głowę, żeby mu się wszystko nie pomieszało.
Więc powiedziałem tacie Malca, że jesteśmy gotowi, i tata wręczył Malcowi strzelbę, a wszyscy się rozstąpili i został tylko Malec ze strzelbą i ja za nim. A tam, w innym świecie, stał Kudłaty, otoczony tymi idiotycznymi Cieniami, które musiały nie znać strzelby nieziemców, boby inaczej tam nie sterczały. Kudłaty wyglądał tak, jakby go postawili pod ścianą i mieli rozstrzelać, nawet nie zawiązawszy oczu.
Kątem oka zauważyłem Lalusia, który odpływał właśnie na bok i który wyglądał najżałośniej jak tylko można sobie wyobrazić.
Nagle zobaczyliśmy dziwny oślepiający błysk i wszystkie pryzmaty i lusterka na strzelbie Malca się poruszyły. Malec widocznie pociągnął za spust czy co to tam było.
Na sekundę dosłownie na wprost nas otworzyła się dziwna dziura w miejscu, którego właściwie wcale nie powinno być — postrzępiona, poszarpana dziura w nicości. Zobaczyłem, jak Kudłaty skacze w nią dokładnie w momencie, w którym powstała.
No i znów był wśród nas Kudłaty — łapał właśnie równowagę po tym skoku — tyle że nie sam. Przyprowadził ze sobą jednego z Cieni.
Trzymał go mocno za przegub ręki i widać było, że go przeciągnął na siłę, bo tamten wcale nie miał zadowolonej miny. Zorientowałem się od razu, że to ten z moim telebiowizorem na głowie.
Kudłaty popchnął Cienia w moją stronę i powiedział: — Tylko w ten sposób mogłem odzyskać dla ciebie telebiowizor.
Puścił jego rękę, więc szybko złapałem go za drugą i ze zdumieniem stwierdziłem, że jest namacalny. Nie zdziwiłbym się, gdyby moja ręka przeszła przez niego na wylot, bo jeszcze ciągle wyglądał zwiewnie i bezcieleśnie, chociaż wydawało mi się, że trochę jakby zgęstniał.
Tata przysunął się do mnie i powiedział: — Uważaj, Steve!
— Nic mi nie zrobi. Nawet nie próbuje uciekać. W tym momencie ktoś krzyknął, więc się odwróciłem i spojrzałem. Kilka Cieni uczepiło się brzegów tego otworu do drugiego świata szarpiąc za nie tak, żeby się nie zamknęły, a reszta wysypywała się przez dziurę potrącając się, popychając i tłocząc i odniosłem wrażenie, że jest ich znacznie więcej, niż sobie wyobrażałem.
A my staliśmy i patrzyliśmy, aż przelazły wszystkie. Nikt się nawet nie ruszył, bo i co mieliśmy robić. A one gapiły się na nas, zbite w ciasną gromadkę.
Szeryf podszedł do taty. Zsunął kapelusz na tył głowy tak, że oparł mu się aż na karku, i widziałem, że jest zupełnie osłupiały, co mnie bardzo ucieszyło, bo od samego początku było dla mnie jasne, że nie wierzy w Cienie.
Nie wiem, może w dalszym ciągu myślał, że to jakieś psikusy nieziemców. Bo nie trzeba się było specjalnie wysilać, żeby się zorientować, że za nimi nie przepada. — Jak to się stało — zapytał podejrzliwie — że jeden z nich ma na głowie telebiowizor?
Wytłumaczyłem mu, a on zamrugał oczami oniemiały, ale nic nie odpowiedział. Widocznie jednak zamknąłem mu buzię.
Kiedy to mówiłem, podpłynął tata Lalusia i powiedział, że to prawda, bo on tam był i widział.
Wszyscy zaczęli mówić naraz, ale tata Lalusia wzbił się, trochę wyżej i dał ręką znak, żeby byli cicho.
— Chwileczkę, jeśli państwo pozwolą. Zanim przejdziemy do spraw poważniejszych, chciałbym powiedzieć jedną rzecz. Otóż znając zajście ze skunksem, na pewno uważacie, że moja rodzina jest w znacznym stopniu odpowiedzialna za to, co się stało.
W ustach człowieka brzmiałoby to głupio i pompatycznie, ale tacie Lalusia jakoś uszło. — Wobec tego — oznajmił — informuję was, że sprawca tego wszystkiego, mój syn, przez najbliższe trzydzieści dni będzie chodził po ziemi. Nie wolno mu wznieść się nawet na cal w górę. Jeśli ta kara okaże się niewystarczająca…
— Dość — przerwał mu tata — chłopak musi dostać nauczkę, ale nie ma sensu się nad nim znęcać.
— Proszę pana — zaczął tata Kudłatego bardzo uroczyście — jeśli to nie jest konieczne… — Nie odstąpię — odparł tata Lalusia. — Naprawdę nie mogę. Nie widzę innego sposobu. — Czy wreszcie — wrzasnął szeryf — ktoś mi wyjaśni, co to wszystko ma znaczyć?! — Szeryfie — zwrócił się do niego tata — czy rozumiesz to, czy nie, naprawdę nie ma istotnego znaczenia, a tłumaczenie ci zajęłoby za dużo czasu. Mamy ważniejsze sprawy do załatwienia.
— Odwrócił się troszkę, tak żeby stanąć twarzą do zebranych. — No więc — co teraz proponujecie? Wydaje mi się, że mamy gości. A skoro te stworzenia przynoszą szczęście, powinniśmy je potraktować jak najlepiej.
— Tatusiu — pociągnąłem tatę za rękaw — ja wiem, jak możemy je pozyskać dla siebie. Każdy z nich chce mieć swój własny telebiowizor.
— To prawda — powiedział Kudłaty — przez cały czas jak tam byłem, zadręczały mnie, jak zdobyć telebiowizor. I bez przerwy kłóciły się, kto następny będzie używał telebiowizora Steve’a.
— Czy chcecie powiedzieć — zapytał szeryf słabym głosem — że te stworzenia potrafią mówić?
— Jasne, że potrafią — wyjaśnił Kudłaty — więcej mogą się nauczyć w tym swoim świecie, niż sobie wyobrażamy.
— Jeżeli tylko tego żądają — powiedział tata z zadowoleniem — to wcale nie jest za wysoka cena za szczęście, które nam przyniosą. Kupimy po prostu pewną ilość telebiowizorów. Może nawet uda nam się z rabatem…
— Ale jak je damy Cieniom — przerwał mu tata Malca — to nie będziemy z nich mieli żadnego pożytku. Przestaniemy być im potrzebni. Wszystkie wzory będą czerpały z telebiowizorów.
— No cóż — powiedział tata — nawet jeśli rzeczywiście by tak było, to przynajmniej się ich pozbędziemy. Przestaną nas prześladować tym pechem.
— Jakbyśmy na to nie patrzyli, nic dobrego z tego nie wyniknie — oświadczył tata Malca, który najwyraźniej był kiepskiego zdania o Cieniach. — One żyją stadami. Zawsze tak było. I nigdy nie pomagały wszystkim w sąsiedztwie, tylko jednemu człowiekowi albo najwyżej rodzinie.
Nie uda się panu podzielić ich tak, żebyśmy wszyscy mieli z nich korzyść.
— Jak mnie posłuchacie, frajery — odezwał się Cień z moim telebiowizorem na głowie — to wam wszystko wytłumaczę.
Muszę wam powiedzieć, że był to dla nas szok, gdy on przemówił. Trudno było sobie wyobrazić, że coś takiego może w ogóle mówić. A do tego jeszcze ten język i ton! Wypisz wymaluj Andy Carter — on też albo ordynarnie przeklinał, albo odzywał się półgębkiem, ironicznie. Ale ten biedny Cień, który przez tyle lat go naśladował, nie umiał po prostu inaczej.
Staliśmy wszyscy gapiąc się na niego i na tamtych, którzy tak nieprzytomnie przytakiwali mu głowami, że mało sobie nie połamali karków.
Tata opamiętał się pierwszy. — Mów dalej — powiedział do Cienia. — Słuchamy cię.
— Ubijemy z wami interesqwyraził się prostacko, ale z dużym szacunkiem. — Tylko na uczciwych zasadach. Będziemy dla was ciężko pracować i strzec was przed nieszczęściami, ale musimy za to dostać telebiowizory — tylko bez gadania, zrozumiano? Po jednym dla każdego z nas. I na twoim miejscu nie próbowałbym żadnych sztuczek.