Выбрать главу

— Czytałem gdzieś o tym — przyznał mister Scott, czując się trochę nieswojo. Zaraz jednak przypomniał sobie, że czek mister Leyeretta został w banku przyjęty bez przeszkód i ośmielił się wtrącić swoją uwagę:

— Tak, ale odgłosy wiatru są bardzo zróżnicowane, a ten szum jest chyba zbyt jednostajny, aby coś w nim usłyszeć.

— Bzdura — powiedział mister Leyerett z lekkim uśmiechem, tak że nie wiadomo było, czy mówi poważnie. — Pszczoły są bardzo inteligentnymi owadami i niektórzy entomologowie twierdzą, że mają nawet swój język, a przecież one tylko bzyczą.

Bujał się przez chwilę w milczeniu, a mister Scott usiadł naprzeciw niego. — Tak, słyszę głosy w elektryczności — powtórzył. — Elektryczność opowiada mi, jak wędruje przez czterdzieści osiem stanów, a nawet przez czterdziesty dziewiąty za pośrednictwem linii kanadyjskich. Przypomina to wędrówkę pionierów na Zachód: linie wysokiego napięcia to szlaki, zaś elektrownie wodne są jak studnie przy drodze. Elektryczność dociera dzisiaj wszędzie — do naszych domów, do każdego pokoju w nich, do biur, budynków rządowych i na posterunki wojskowe. A czego się nie dowie tą drogą, to usłyszy od tej elektryczności, która przebiega w liniach telefonicznych i przez aparaty radiowe. Elektryczność z telefonów to jakby młodsza siostra tej z linii wysokiego napięcia, a dzieci jak wiadomo dużo słyszą. Tak, proszę pana, elektryczność wie o nas wszystko, zna wszystkie nasze sekrety. Tylko, że ona nie dzieli się swoją wiedzą z ludźmi, gdyż większość ludzi uważa ją za ślepą mechaniczną siłę. Ale tak nie jest — elektryczność jest żywa, ciepła, wrażliwa i w gruncie rzeczy przyjaźnie nastrojona, jak wszystko, co żyje.

Mister Scott, który sam się rozmarzył słuchając tych słów, pomyślał, że byłby to świetny tekst reklamujący Dom na Wzgórzu — poetycki i nieco fantastyczny.

— Elektryczność potrafi być też czasem złośliwa — mówił dalej mister Leverett. — Trzeba ją oswoić. Poznać jej zwyczaje, przemawiać do niej łagodnie, nie okazywać lęku — słowem, zaprzyjaźnić się z nią. No dobrze, mister Scott — powiedział innym tonem, wstając. — Wiem, że przyszedł pan zobaczyć, jak się obchodzę z Domem na Wzgórzu. Dzisiaj ja będę pana oprowadzał.

I mimo protestów mister Scotta, który twierdził, że wcale nie po to przyszedł, poprowadził go do domu.

W pewnym momencie zatrzymał się i wyjaśnił: — Usunąłem elektryczną kołdrę i maszynkę do tostów. Uważam za niewłaściwe używanie elektryczności do tak przyziemnych funkcji.

O ile można się było zorientować, nowy mieszkaniec nie dodał niczego do wyposażenia domu z wyjątkiem bujanego fotela i sporej kolekcji indiańskich grotów do strzał.

Mister Scott musiał widocznie wspomnieć o tej kolekcji w domu, bo w tydzień później jego dziewięcioletni syn odezwał się:

— Tato, pamiętasz tego pana, któremu wlepiłeś Dom na Wzgórzu? — Domy się wynajmuje klientom, Bobby.

— Tak jest, tato. Więc byłem zobaczyć jego indiańskie strzały. Czy wiesz, że on jest zaklinaczem węży?

„Wielki Boże — pomyślał mister Scott — czułem, że coś jest nie w porządku z tym Leverettem. Na pewno szukał domu na wzgórzu, bo tam w czasie upału gromadzą się węże”. — Ale wiesz, tato, on nie zaklinał prawdziwego węża, tylko sznur od żelazka. Najpierw pokazał mi te strzały, a później kucnął na podłodze, wyciągnął ręce do sznura i zaraz ten koniec z wtyczką zaczął się poruszać, a potem nagle podniósł się do góry, zupełnie jak kobra na obrazku. Ale było fajnie!

— Widziałem kiedyś tę sztuczkę — powiedział mister Scott. — Trzeba do końca sznura przywiązać mocną nitkę.

— Ale przecież ja bym zobaczył nitkę.

— Jak jest tego samego koloru, co tło, to się jej nie widzi — wyjaśnił mister Scott. Potem jednak przyszło mu coś do głowy. — Bobby, a nie zauważyłeś, czy drugi koniec sznura był włączony do kontaktu?

— No pewnie. Ten pan powiedział, że nie może pokazać tej sztuki, jak w sznurze nie ma elektryczności. Bo tak naprawdę, tato, to on jest zaklinaczem elektryczności. Ja tylko powiedziałem, że on jest zaklinaczem węży, żeby było śmieszniej. Potem on wyszedł na taras i zaczarował elektryczność z drutów i ona chodziła po nim. Widać było, jak przechodzi z jednego miejsca w drugie.

— Ciekawe, jak to można widzieć? — spytał mister Scott, starając się, by jego głos brzmiał spokojnie. Oczami wyobraźni widział Leveretta jak stoi nieporuszony, otoczony rojem lśniących błękitnych węży o oczach jak płonące diamenty.

— Tato, od tej elektryczności włosy stawały mu na głowie, najpierw z jednej strony, potem z drugiej. A potem powiedział: „A teraz spłyń po mojej piersi” i wtedy chusteczka, którą miał w kieszonce marynarki, wyprostowała się i stała sztywno do góry. Mówię ci, tato, było zupełnie jak na wycieczce w muzeum techniki.

Następnego dnia mister Scott wybrał się do Domu na Wzgórzu, lecz nie miał okazji do zadawania swoich starannie przemyślanych pytań, gdyż mister Leverett powitał go słowami: — Zapewne chłopiec opowiedział panu o małym przedstawieniu, jakie mu wczoraj urządziłem. Trzeba wiedzieć, że lubię dzieci, oczywiście dobre amerykańskie dzieci, takie jak pański chłopiec.

— Tak, opowiadał mi o tym — przyznał mister Scott rozbrojony i trochę zaskoczony otwartością rozmówcy.

— Oczywiście pokazałem mu tylko najprostsze rzeczy. Dziecinne sztuczki.

— Oczywiście — powtórzył mister Scott. — Zgadłem, że użył pan cienkiej nitki w tym tańcu sznura od żelazka.

— Wygląda na to, że ma pan na wszystko gotową odpowiedź — powiedział mister Leverett z błyskiem w oczach. — Może wyjdzie pan ze mną na taras i usiądzie na chwilę.

Tego dnia szum linii wysokiego napięcia był głośniejszy niż zwykle, lecz po chwili mister Scott musiał w duchu przyznać, że jest to rzeczywiście odgłos uspokajający. A także bardziej zróżnicowany, niż dotychczas sądził — narastające trzaski, zanikające szumy, syki, pomruki, cmoknięcia i westchnienia. Gdy się tego słuchało dłużej, można było zacząć rozróżniać głosy.

Mister Leverett kołysząc się lekko w fotelu zaczął mówić: — Elektryczność opowiada mi o swojej pracy i o swoich rozrywkach — tańcach, śpiewie, koncertach wielkich orkiestr, o swoich wycieczkach do gwiazd z szybkością, w porównaniu z którą rakiety pełzną jak ślimaki. Mówi mi także o swoich kłopotach. Pamięta pan tę katastrofę z brakiem prądu w Nowym Jorku? Elektryczność powiedziała mi, jak to się stało. Część z nich zwariowała — zapewne z przepracowania — i zamarła bez ruchu. Trzeba było pewnego czasu, zanim wysłali pomoc spoza Nowego Jorku, wyleczyli tych zwariowanych i przywrócili ruch na linii. Elektryczność twierdzi, że zachodzi obawa czegoś podobnego w Chicago i San Francisco. Za duże obciążenie.

Elektryczność nie ma nic przeciwko pracy dla nas. Jest hojna i lubi swoją pracę. Byłaby jednak wdzięczna, gdyby ludzie bardziej liczyli się z jej problemami i w ogóle poświęcali jej nieco więcej uwagi.

Jednym z tych problemów są jej dzicy bracia — dzika elektryczność, która buszuje w czasie burzy, terroryzuje szczyty wzgórz i spada w dół, aby polować i zabijać. Niewiele ma ona wspólnego z cywilizowaną elektrycznością, płynącą drutami, choć i na nią przyjdzie kolej.

Ta cywilizowana elektryczność jest wielkim nauczycielem. Uczy nas żyć w czystości, jedności i braterskiej miłości. Gdy w jakimś miejscu zabraknie energii, elektryczność śpieszy ze wszystkich stron, aby zapełnić lukę. Z tym samym zapałem obsługuje Georgię co Vermont, Los Angeles co Boston. Jest także nastrojona patriotycznie, gdyż zdradza swoje największe sekrety wyłącznie stuprocentowym Amerykanom jak Edison czy Franklin. Czy wie pan, że zabiła pewnego Szweda, który próbował powtórzyć doświadczenie Franklina z latawcem? Tak, proszę pana, elektryczność jest wielką potęgą działającą dla dobra Stanów Zjednoczonych.