Выбрать главу

Wstał z łóżka i włączył lampę. Trzmiel zamilkł. Wiktor Borysowicz rozejrzał się i zauważył na prześcieradle czarną plamę. To nie był trzmiel. To była mucha.

— Mamo kochana — powiedział Wiktor Borysowicz. Mucha siedziała nieruchomo. Nie była zupełnie czarna, czarne były tylko jej rozpostarte skrzydła. Wiktor starannie przymierzył się, podsunął w stronę muchy dłoń i złapał owada.

— Mucha w planetolocie — powiedział i ze zdumieniem i spojrzał na swoją pięść. — To ci dopiero historia! Trzeba ją pokazać Tummerowi.

Przy pomocy jednej ręki wciągnął spodnie, wybiegł na korytarz i wzdłuż wypukłej ściany poszedł na mostek. W pięści bzyczało coś i łaskotało.

Na mostku stał Tummer. Jego twarz była chuda i ciemna. Na ekranie teleprojektora kołysały się wąskie sierpy, niebieski i nieco mniejszy, biały — Ziemia i Księżyc. — Zgadnij, co tu mam — zapytał Wiktor, ostrożnie potrząsając pięścią. — Helikopter — odpowiedział Tummer.

— Nie, to nie helikopter — powiedział Wiktor. — To mucha. Mucha, stary koniu! Tummer powiedział ponuro:

— Ferrytowy akumulator fatalnie pracuje.

— Wymienię — obiecał Wiktor. — Rozumiesz, to ona mnie obudziła. Buczy jak trzmiel na polanie.

— Mnie by nie obudziła — wycedził przez zęby Tummer. — Bzyka — pieszczotliwie powiedział nawigator — bzyka sobie bydlątko.

Tummer popatrzył na niego. Wiktor Borysowicz siedział trzymając pięść przy uchu i uśmiechał się. Wyglądał jak człowiek całkowicie szczęśliwy. — Wiktor — powiedział Tummer. — Wiesz, jak ty wyglądasz?

Na mostek wszedł kapitan planetolotu, Konstanty Stankiewicz, a za nim inżynier pokładowy Lidin.

— Przecież mówiłem, że on nie śpi — oznajmił Lidin, wskazując palcem nawigatora. — Coś się z nim stało — jadowicie oświadczył Tummer. — Tylko spójrzcie na niego. Wiktor Borysowicz wyjaśnił: — Złapałem muchę. — Pokaż — zażądał Lidin. Miał taki wyraz twarzy, jak by nigdy w życiu nie widział muchy.

Wiktor Borysowicz ostrożnie otworzył pięść i wsadził do środka dwa palce lewej ręki. — Skąd się na statku wzięła mucha? — zapytał kapitan. — Nawiasem mówiąc, to należy do ciebie, Wiktor.

Nawigator był odpowiedzialny również za stan sanitarny statku. — Otóż to — powiedział Tummer. — Wyhodował na statku stada much, a ferrytowy akumulator pracuje tak, że gorzej już nie można. Przyjmuj wachtę, słyszysz?

— Słyszę — odparł nawigator. — Mam jeszcze dziesięć minut czasu. Muszę pokazać muchę Małyszewowi. On też na pewno bardzo dawno nie widział owada.

Wiktor ruszył w stronę wyjścia, trzymając przed sobą muchę niczym talerz z barszczem.

— Muchołap — pogardliwie powiedział Tummer. Kapitan roześmiał się. Drzwi się otworzyły i na mostek wkroczył Małyszew. Nawigator odskoczył na bok. — Ostrożnie! — powiedział gniewnie.

Małyszew przeprosił. Był rozczochrany, wyglądał jak człowiek ogromnie strapiony. — Chodzi o to, że… — przerwał i zapatrzył się na muchę w palcach nawigatora. — Można? — zapytał wyciągając rękę.

— Mucha — z dumą poinformował go Wiktor. Małyszew wziął muchę za skrzydło, w związku z czym rozległo się donośne buczenie.

— Ta mucha ma osiem nóg — powiedział powoli Małyszew.

— Ale heca — zaśmiał się Tummer. — I co teraz będzie? Wiktor, przyjmuj wachtę.

— To nie mucha — powiedział Małyszew. Jego brwi uniosły się nieomal do włosów, po czym powróciły na właściwe miejsce. — Myślałem, że to żałobnica antrax Morio. Ale to nie jest mucha.

— W takim razie co to takiego? — zapytał nawigator z lekka rozdrażnionym głosem. — Słuchajcie — powiedział Małyszew — jakie macie na statku środki dezynsekcyjne? Będzie mi także potrzebny mikroskop.

— Ależ o co chodzi? — zapytał nawigator. Kapitan zasępił się i podszedł do nich. Lidin również się przybliżył.

— Słuchajcie — powtórzył Małyszew — potrzebny mi jest mikroskop. I chodźcie do mojej kajuty. Coś wam pokażę. Tummer rzucił w ślad za nimi:

– Żebyście tylko nie zgubili muchy. W korytarzu Lidin nagle krzyknął: — Mucha!

Wszyscy zobaczyli muchę spacerującą po ścianie tuż pod samym sufitem. Mucha miała czarne, rozpostarte skrzydła.

W kajucie biologa były aż trzy muchy. Jedna siedziała na poduszce, dwie maszerowały po ścianach wielkiego szklanego akwarium, w którym przebywał gigantyczny niebieski ślimak. Lidin, który wszedł ostatni, trzasnął drzwiami i muchy poderwały się do lotu, brzęcząc jak trzmiele. — Z-zabawne muchy — niepewnie oświadczył Wiktor i spojrzał na Stankiewicza.

Kapitan stał bez ruchu i nie spuszczał wzroku z much. Jego twarz stawała się coraz czerwieńsza.

— Paskudztwo — powiedział.

— Co się stało? — zapytał Lidin. Małyszew spojrzał na niego zachmurzony. — Przecież powiedziałem: to nie są muchy. Te nie są ziemskie muchy, rozumiecie? — Ach, więc to o to chodzi — powiedział Lidin. Czarna mucha zatoczyła koło przed jego oczami, inżynier odskoczył i uderzył potylicą o zamknięte drzwi. — Won! — krzyknął, oganiając się z przerażeniem.

— Potrzebne są środki dezynsekcyjne — powiedział Małyszew. — Co macie na statku? — Mamy letal — powiedział nawigator. — Co jeszcze? — Nic. — Dobrze — oświadczył kapitan. — Zrobię to sam.

Małyszew ciągle jeszcze wpatrywał się w muchę, trzymając ją przed samym nosem. Wiktor Borysowicz widział, jak silnie drżą palce biologa. — Wyrzućcie to obrzydlistwo — polecił Lidin. Był już na korytarzu i co chwila rozglądał się na wszystkie strony.

— Ona mi jest potrzebna — powiedział Małyszew. — A co, może mi złapiecie drugą?

Zdarzyło się to najstraszniejsze ze wszystkiego, co może się zdarzyć na statku kosmicznym. Planetolot ma grube ściany i wszystko, co przenika przez te ściany, stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo. Obojętne, czy będzie to meteoryt, promieniowanie, czy jakieś tam ośmionożne muchy.

Wiktor wyszedł na korytarz. Po suficie łaziły muchy. Było ich dużo, chyba ze dwadzieścia. Z przeciwnej strony korytarza nadchodził Lidin. Na twarzy miał grymas przerażenia. — Skąd one się biorą — zapytał ochryple. — P-paskudztwo.

Spod jego nóg zerwała się z buczeniem mucha i Lidin zatrzymał się, wznosząc pięści nad głową.

Wiktor poszedł na mostek. Z cienkim bzykaniem przeleciało przed jego twarzą stado czarnych muszek…

Na mostku, na stole przed maszyną cyfrową stała szklana kolba do połowy napełniona mętnym płynem, który śmierdział nawet mimo szklanego korka. W płynie pływała mucha. Najwidoczniej Małyszew mimo wszystko pogniótł jej skrzydła, bo mucha nie mogła fruwać, tylko od czasu do czasu buczała potężnym basem. Stankiewicz, Tummer i Małyszew stali obok stołu i patrzyli na owada. Wiktor podszedł do nich i też zaczął patrzeć.

Mętny płyn w kolbie był to letal. Letal natychmiast zabijał wszelkie owady. Mógł w razie potrzeby zabić nawet byka. Ale ośmionożna mucha o tym najwidoczniej nie wiedziała i nawet nie zamierzała przyjąć tego do wiadomości. Pływała sobie w letalu i tylko chwilami wściekle buczała.

— Pięć i pół minuty — powiedział Tummer. — Co ty sobie właściwie wyobrażasz, najdroższa? Czas już na ciebie.

— Może macie jakiś inny środek? — zapytał Małyszew. Wiktor pokręcił głową. — Zdawaj wachtę, Tum.

Przyjął wachtę i zameldował o tym kapitanowi. Stankiewicz kiwnął z roztargnieniem głową.

— Gdzie jest Lidin? — zapytał. — Myje się.

— Dezynfekuje się — poprawił Tummer.