— X podzielił się na dwa! Są bardzo blisko siebie. Jeden z nich jakby manewruje. Wchodzą chyba na bardzo daleką orbitę ziemską.
— Sprawdź to jeszcze raz, Jensen, i nie przerywaj obserwacji — rzucił Kilsey. — To na pewno są statki kosmiczne. Aha — dodał po chwili — zupełnie o tym zapomniałem, Hollitz, natychmiast wyłącz nadawanie naszych sygnałów na głównej antenie.
Hollitz pobiegł do sterowania anteną, żeby włączyć zasilanie nadajnika. W dziesięć minut później do pokoju weszło dwóch przedstawicieli Centrum Badań Kosmicznych. Jeden z nich poprosił Kilseya o kilka minut rozmowy. Kilsey zaprosił obu do swego gabinetu obok. Razem opuścili pokój, trzasnęły drzwi i w pracowni zostali Jensen z Hollitzem.
Wykonał już prawie pełny obrót, kiedy znów włączył się alarm informacyjny. Analizator zameldował, że wskutek ciągłych sygnałów z planety informer zaczyna się rozładowywać. W sekundę później doniósł, że sygnały przestały przychodzić. Ale już było za późno. Natężenie poła informacyjnego imitowanego przez informer zaczyna rosnąć. Teraz przez kilka obrotów planety dookoła Słońca informer automatycznie będzie przekazywał całą informacją w kierunku planety. Nie było sekundy do stracenia.
Alf nacisnął spust bomby entropijnej. Ale nie odczuł lekkiego wstrząsu charakterystycznego dla odpalenia. Włączył się brzęczyk awaryjny wyrzutni. Jak przez watę usłyszał beznamiętny głos analizatora: — Celownik automatyczny zakłócony przez informera.
Zmusił się do spokoju. Pozostało albo zrezygnowanie z zamierzonego zniszczenia informera, albo naprowadzenie ręczne. O tym ostatnim w szkole pilotów mówiono zawsze najmniej.
Alf we wszystkich swoich lotach realizował zadania do końca. Od razu wiedział, co zrobi, i wiedział, że jego decyzja jest nieodwołalna. Wyłączył celownik i przeszedł na sterowanie ręczne. Osiągnie informer w ciągu 15 sekund. Zaczął naprowadzać przód liniowca na informer. Myślał bardzo szybko i sprawnie. Teraz już był spokojny. Opuściło go zupełnie podniecenie towarzyszące zawsze niszczeniu nie-posłusznych automatów. Kazał sterowni pokładowej przygotować meldunek z akcji wraz z pełnym tekstem swoich myśli i wysłać na 5 sekund przed osiągnięciem informera. Nie był tylko pewny, jaki ładunek entropii przygotowali to bazie. „Czy przewidzieli każde wykonanie zadania? Czy ładunku entropii wystarczy tylko na anihilację ładunku informacyjnego?”
Do informera zostało kilkaset metrów. Szczęknął zawór śluzy nadawczej. Zapaliła się i zgasła czerwona lampka z napisem: „Depesza do bazy”.
„To już załatwione. Dostaną pełną informację. Szperacze bazy wykryją gwałtowny zanik informacji zawartej w informerze jako zakłócenie pola. Myśli emanowane już po wysłaniu depeszy dojdą bardzo zniekształcone, ale dopełnią obrazu. Będą wiedzieli, jak zadanie zostało wykonane” pomyślał Alf.
No trzy sekundy przed osiągnięciem informera analizator doniósł, że z trzeciej planety startuje rakieta na paliwo chemiczne. Alf pomyślał: „Szkoda, że paragraf 2 jest taki surowy”. Chciałby zobaczyć mimowolnych sprawców swego lotu. Chyba już niedługo wejdą do grupy A-2. Następny pilot w ten zakątek Galaktyki poleci już zapewne w locie zapoznawczym…
Poczuł wstrząs — liniowiec zetknął się z informerem. To już koniec misji. Z pamięci wypłynęła najdroższa twarz. Pamiętał Britt przed jej startem do ostatniego lotu. W tym samym momencie nacisnął dźwignię „Wyzwolenia ładunku entropijnego”. Błysk nie był duży. Największa część energii wydzieliła się w postaci promieniowania korpuskularnego. Ułamek sekundy później szperacze bazy przyjęły zakłócenia pola informacyjnego spowodowanego anihilacją informera.
Kiedy Kilsey i goście wrócili do pokoju obserwacyjnego, Jensen, blady i przejęty, zameldował:
— Te dwa obiekty zetknęły się około 20 minut temu i od tego momentu już nic nie rozumiemy. X zaczął zachowywać się jak mały, słabo odbijający światło promieniotwórczy meteor. Żadnego ruchu, zmiany orbity, żadnych sygnałów radiowych.
Kilsey i goście wysłuchali go w milczeniu. Potem jeden z przybyłych powiedział: — Właśnie przed chwilą dostaliśmy radiogram od pilota z rakiety sondy. Po wejściu na orbitę dokonał zdjęć obiektu, co pozwoliło na pierwsze wnioski. Wstępnie zanalizowano te zdjęcia pod względem widma i okazało się, że rzeczywiście jest to zwykły meteoryt z dużą zawartością żelaza, jakich wiele spotyka się w kosmosie w okolicach Ziemi. Wydaje się, że tak tę sprawę potraktujemy. Przede wszystkim musimy się liczyć z faktami.
Kilsey twierdząco skinął głową, a gość po chwili jeszcze dodał: — Myślę, że nie będzie dla panów czymś zaskakującym, że na meteorycie były także proste związki organiczne. Ostatecznie zdarzyło się to już kilka razy. Jeszcze nie wiemy, jakiego pochodzenia mogą być związki organiczne na meteorytach.
Gdy przedstawiciele Centrum Badań Kosmicznych opuścili pracownię, Hollitz i Jensen natychmiast podbiegli do Kilseya:
— Panie profesorze, co pan naprawdę o tym wszystkim sądzi? — Co to było z tą prędkością nadświetlną?
— A jak wytłumaczyć manewr i połączenie się dwóch obiektów? Kilsey cicho i w zamyśleniu odpowiedział:
— Myślę, że najsensowniej jest liczyć się z faktami. Komunikat będzie taki, jak mówiliśmy… Chociaż wielu rzeczy nie rozumiem — dodał po chwili — to jeśli przyjdziecie dziś do mnie do domu na kawę, powiem wam, co naprawdę o tym wszystkim myślę. Ale to już jak najbardziej prywatnie… Wydaje mi się jednak, że już teraz powinniśmy uczcić Kogoś, z Kim nie mogliśmy się spotkać, a Kto poświęcił dla nas życie… Komunikat Admiralicji był zwięzły i krótki: „Mimo pewnych niedociągnięć, które uwzględnimy w przyszłości, cel ostatniego lotu dalekosiężnego został osiągnięty. Pilot Alf zginął przy wykonywaniu zadania w imię dobra istot rozumnych na niższym etapie rozwoju. Rada postanowiła wpisać Go do Wielkiej Księgi Lotów. Jak zawsze na placu Pamięci zostanie wzniesiony pomnik Pilota”.
Kilka dni później na placu Pamięci stanął jeszcze jeden strzelisty obelisk z kometą na szczycie. Uśmiechnięta twarz Alfa patrzyła na Britt w kombinezonie kosmicznym uwiecznioną w kamieniu. Znowu byli razem, i teraz już na zawsze.
Fredric Brown
Ostatni Marsjanin
Był to wieczór jak każdy inny, tyle że nudniejszy. Wróciłem do redakcji z oficjalnego bankietu. Wyżerka była tak marna, że czułem się oszukany, chociaż była za darmo. Z braku lepszego zajęcia rąbnąłem długie i błyskotliwe sprawozdanie z tego bankietu. Sekretarz redakcji i tak zostawi z tego jeden czy dwa beznamiętne akapity.
Slepper siedział z nogami na biurku, ostentacyjnie nic nie robiąc, a Johnny Hale zakładał nową taśmę na maszyny. Reszta chłopców pracowała gdzieś na mieście.
Cargan, szef działu miejskiego, wyszedł ze swojego pokoju. — Czy któryś z was zna Barneya Welcha? — zapytał.
Głupie pytanie. Barney jest właścicielem baru po przeciwległej stronie ulicy. Nie ma w Trybunie reportera, który by nie znał Barneya i nie pijał u niego na kredyt, więc wszyscy kiwnęli głowami.
— Właśnie dzwonił — powiedział Cargan. — Ma tam u siebie faceta, który twierdzi, że jest z Marsa.
— Pijany czy wariat? — chciał wiedzieć Slepper.
— Barney nie wie, ale powiedział, że może to być materiał na śmieszną historię, gdyby ktoś tam poszedł i pogadał z facetem. A ponieważ to jest naprzeciwko, a wy trzej i tak siedzicie na tyłkach, to jeden z was tam skoczy. Za alkohol nie zwracam.
Slepper wyraził chęć pójścia, ale Cargan spojrzał na mnie. — Jesteś wolny, Bili? — spytał. — To ma być śmieszna historia, a ty masz lekkie pióro. — Wiadomo — mruknąłem. — Pójdę.