Hanley powąchał, potem spróbował i westchnął. — Dobiliście mnie — powiedział. To jest aqua vitae, boski nektar. Takiego napoju nie ma na świecie. — Pociągnął wielki łyk i nawet nie poczuł parzenia w gardle. — Coś ty mu przyrządził? — spytał Trójka.
— Dość skomplikowany zestaw, dostosowany dokładnie do jego potrzeb. Pięćdziesiąt procent alkoholu, czterdzieści pięć procent wody. Pozostałe pięć procent składa się z dużej ilości składników; wchodzą tu wszystkie niezbędne witaminy i sole mineralne we właściwych proporcjach oraz drobne ilości substancji smakowych. Oczywiście według jego gustu. Dla nas byłoby to coś okropnego, nawet gdybyśmy mogli pić alkohol albo wodę.
Hanley westchnął i znowu pociągnął potężnie.
Zaczynał się lekko zataczać. Spojrzał na Trójkę i wyszczerzył zęby w uśmiechu. — I tak wiem, że nie istniejesz, że ciebie tam wcale nie ma — powiedział. — O co mu chodzi? — spytał Dziewiątka Trójki.
— Wygląda na to, że jego procesy myślowe są całkowicie alogiczne. Obawiam się, że ten gatunek istot nie nada się na niewolników, ale oczywiście musimy się co do tego upewnić. Jak się nazywasz, istoto?
— Po co ci nazwisko? — powiedział Hanley. — Możesz mnie nazywać, jak ci się żywnie podoba. Jesteście przecież moimi najlepszymi kumplami. Pojadę z wami, gdzie chcecie, dajcie mi tylko znać, jak już dojedziemy.
Pociągnął spory łyk i zwalił się na podłogę, Zaczął wydawać z siebie jakieś dziwne dźwięki, ale ani Trójka, ani Dziewiątka nie potrafili rozróżnić słów. Brzmiało to jak „Zzzzz-głup, zzzz-glup”. Próbowali go obudzić, ale im się to nie udawało, więc obserwowali go tylko i przeprowadzali niektóre próby. Obudził się dopiero po kilku godzinach. Usiadł i wpatrywał się w nich z przerażeniem. — To nieprawda — powiedział. — Was tam nie ma. Na litość boską, szybko dajcie mi pić;
Wręczyli mu naczynie, które Dziewiątka ponownie napełnił tym samym płynem. Hanley pił przymykając oczy z błogości.
— Nie budźcie mnie — powiedział.
— Wcale teraz nie śpisz.
— No to nie kładźcie mnie spać. Wiem, co to jest. To ambrozja, napój bogów.
— Kto to są bogowie?
— Bogów nie ma. Ale to jest właśnie to, co oni piją. Na Olimpie.
— Procesy myślowe całkowicie alogiczne — zauważył Trójka.
Hanley uniósł naczynie. — W ręce waszych miłości perswaduję — powiedział,
— Co to są waszemiłoście? — spytał Trójka. Hanley zastanowił się przez chwilę: — To są takie zbobierzałe fąfle, które wywożą ludzi na Dar. — Co wiesz o Darze?
— Jest to coś, czego nie ma. Wasze zdrowie, chłopcy — i pociągnął znowu.
— Za głupi, żeby się nadał do czegoś poza prostą pracą fizyczną — powiedział Trójka. — Ale jeśli jest wystarczająco silny, warto zrobić najazd na tę planetę. Liczy trzy do czterech miliardów mieszkańców. Przydadzą się nam choćby niewykwalifikowani robotnicy — trzy czy cztery miliardy to już jest coś. — Hura! — krzyknął Hanley.
— Zdaje się, że on słabo kojarzy — powiedział Trójka w zamyśleniu. — Ale może za to jest silny fizycznie. Istoto, jak cię mam nazywać?
— Mówcie do mnie Al, chłopcy. — Hanley próbował się podnieść.
— Czy to jest nazwa twoja, czy całego gatunku? I czy to jest jej pełne brzmienie? Hanley oparł się o ścianę.
— Gatunku — powiedział po chwili namysłu. — To skrót od Albinosów. — Tak to sobie wymyślił.
— Chcemy sprawdzić twoją wytrzymałość. Biegaj tam i z powrotem po sześcianie, dopóki się nie zmęczysz. Daj, potrzymam ci naczynie z pożywieniem.
Wyjął naczynie z rąk Hanleya, który zaczął mu je z powrotem wyrywać. — Jeszcze jeden łyk. Tylko mały łyczek. Potem będę biegał dla was choćby do białego rana. — Może mu to jest potrzebne — powiedział Trójka. — Oddaj mu naczynie.
Hanley nie wiedział, kiedy mu się dadzą napić ponownie, pociągnął więc na zapas. Potem pomachał wesoło do czterech Darian, którzy mu się przypatrywali.
— Do zobaczenia na wyścigach, chłopcy — powiedział, — Mam nadzieję, że przyjdziecie wszyscy czterej. Stawiajcie na mnie. Wygram w cuglach. Mogę jeszcze łyczek przed startem?
Pociągnął jeszcze łyczek, rzeczywiście mały tym razem — niecałą szklankę. — Wystarczy — powiedział Trójka. — Teraz biegaj.
Hanley zrobił kilka kroków i upadł na twarz. Przetoczył się na plecy i tak leżał z błogim uśmiechem na twarzy.
— Nieprawdopodobne — powiedział Trójka. — Może on nas chce oszukać. Sprawdź to, Dziewiątka.
Dziewiątka sprawdził. — Nieprawdopodobne — powiedział. — Po tak niewielkim wysiłku stracił przytomność, i to do tego stopnia, że nie reaguje na ból. On nie udaje. Te istoty są dla naszych celów zupełnie nieprzydatne. Wyślij raport, że wracamy. Zabierzemy go jako okaz do ogrodu zoologicznego. Warto go tam pokazać. Fizycznie jest to najdziwniejszy okaz ze wszystkich, jakie napotkaliśmy na milionach planet.
Trójka owinął się wokół tablicy kontrolnej i zaczął manipulować mechanizmami przy pomocy obu końców. Minęło 163 tysiące lat świetlnych i 1630 stuleci, redukując się nawzajem tak całkowicie i dokładnie, jakby nie poruszali się w ogóle ani w czasie, ani w przestrzeni.
W stolicy planety Dar, która panuje nad tysiącami nadających się do kolonizacji planet i której przedstawiciele zbadali miliony innych, bezużytecznych, jak na przykład Ziemia, planet — Al Hanley zajmuje wielką, szklaną klatkę na honorowym miejscu, jako niezwykle ciekawy okaz.
Pośrodku klatki jest sadzawka, z której często popija. Widziano zresztą również, jak się w niej kąpał. Jest ona napełniona napojem, który tak się ma do najlepszej ziemskiej whisky, jak najlepsza ziemska whisky do bimbru pędzonego w brudnej wannie. Poza tym zawiera ona, bez szkody dla smaku, wszystkie niezbędne witaminy i sole mineralne.
Nie wywołuje też kaca ani żadnych innych przykrych następstw. Picie go sprawia Hanleyowi rozkosz, dającą się porównać chyba tylko z rozkoszami, jakich doznają bywalcy Zoo, którzy przypatrują mu się w niemym zachwycie, a potem czytają objaśnienie na jego klatce:
ALCOHOLICUS ANONYMOUS
Odżywia się wyłącznie C2H5OH z dodatkiem witamin i soli mineralnych. Miewa przebłyski inteligencji, ale nie posiada zdolności logicznego myślenia. Mało odporny na wysiłek — pada z wyczerpania już po kilku krokach. Nie przedstawia żadnej wartości handlowej, jest jednak jednym z ciekawych okazów odkrytych w Galaktyce. Zamieszkuje trzecią planetę w systemie słońca Jx 654746-908.
Jest on tak fascynującym okazem, że uczynili go, praktycznie rzecz biorąc, nieśmiertelnym. I cale szczęście, bo gdyby, nie daj Boże, coś mu się stało, mogliby zechcieć zastąpić go innym okazem Ziemianina i tym razem mogliby trafić na jakiegoś abstynenta, jak ja czy ktoś z was. Strach pomyśleć, co by nam wówczas groziło.
Przełożył Lech Jęczmyk
Mark Clifton
Hańba wandalom
Na opustoszałym obecnie marsjańskim lądowisku, na jednej z wież wisi wypchany trocinami skafander.
Nikt nie wie, kto powiesił ten skafander i co chciał przez to powiedzieć. Może miał to być strach na wróble, ostrzegający wszystkich, którzy chcieliby pójść w nasze ślady?
Może po prostu symbol ludzkiej obecności, jak inicjały wyryte na ścianie bezcennej, zabytkowej budowli, zdające się mówić: „Jestem zbyt głupi, aby tworzyć, lecz potrafię niszczyć. Oto świadectwo mojej obecności”.