Paczki z ciasteczkami były bardzo miłym urozmaiceniem naszej jednostajnej diety, ale wolałbym zamiast nich trochę tak potrzebnych tranzystorowych podzespołów.
Trzyosobowa załoga statku obiecała przed odlotem, że przekaże nasze żądania, ale nie sądzę, aby dotarły one kiedykolwiek do wiadomości opinii publicznej. Zresztą i tak uczeni są jak wiadomo chłodnymi, pozbawionymi uczuć istotami, są szlachetni, mądrzy i ponad tym wszystkim.
Początkowo uważałem, że po zakończeniu robót instalacyjnych będę mógł pochodzić trochę ze szlachetnym i mądrym wyrazem twarzy, ale nic z tego. Gdy tylko zakończyłem przygotowania na miejscu jednego eksperymentu, trzeba było zwijać sprzęt i przenosić go na nowe miejsce. Sądziliśmy, że mniejsza siła przyciągania na Marsie (tylko 38 % ziemskiej) ułatwi nam życie, lecz i tak mieliśmy dosyć podnoszenia, ciągnięcia, popychania, taszczenia i przekleństw.
Ale przecież nikt nie chce słyszeć o tym, jak uczeni muszą pracować nad przygotowaniem swoich cudów. Wszystko polega na złudzeniu, że można mieć cud bez pracy. W porządku. Tak więc doszliśmy wreszcie do naszego cudu.
Wreszcie wszystko było gotowe do głównego eksperymentu, który był celem naszej ekspedycji.
YanDam wybrał w tym celu niewielkie zagłębienie pośrodku grupy wzgórz, znanych z transmisji telewizyjnych przesyłanych na Ziemię.
Nie wiedzieliśmy wówczas, że widok tych wzgórz wywołał wiele szumu wśród naszych archeologów. W składzie ekspedycji nie było archeologa i teraz rwali sobie oni włosy z głowy, ponieważ te wzgórza wydały im się mocno podejrzane. Wiele przemawiało za tym, że mogły to być piramidy, nieprawdopodobnie stare, zniszczone erozją w czasach, gdy planeta posiadała jeszcze atmosferę, lecz wciąż jeszcze chroniące swoją zawartość.
My na Marsie nic o tym nie wiedzieliśmy. Administracja uznała, że nie musimy zawracać sobie głowy takimi głupstwami. W gruncie rzeczy krzyk archeologów nigdy nie dotarł do szerszej publiczności. Oczywiście administracja powinna ich wysłuchać, ale od kiedy to człowiek liczy się z czymś, co może zmusić go do rezygnacji z jego planów?
Przygotowaliśmy wszystko do rozpoczęcia wielkiego eksperymentu w tej dolince między wzgórzami. Miejsce było idealnie dobrane, ponieważ mogliśmy ustawić kamery obserwacyjne na wzgórzach i skierować je na miejsce, gdzie miała się rozpocząć akcja.
Zażądano ode mnie całej masy kamer i musiałem je (wbrew protestom) zabrać z innych, mniej ważnych odcinków.
Teoria YanDama została potwierdzona.
Początkowo jedynie czułe instrumenty wykazywały, że coś się dzieje. Stopniowo jednak również nieuzbrojonym ludzkim oczom ukazał się pogłębiający się i rozszerzający otwór.
Nie jestem specjalistą, lecz, o ile rozumiem, rzecz polegała na tym, że reakcji miała podlegać tylko jedna warstwa cząstek i ich rozpad miał z kolei aktywować następną warstwę.
Eksperyment nie przebiegał idealnie według planu. Proces rozpadu powinien być całkowity. Nie powinno być dymu ani ognia, ani żadnych innych zewnętrznych oznak z wyjątkiem powoli rozszerzającego się krateru w skale.
W rzeczywistości jednak powstawały jakieś produkty uboczne tworząc kolumnę ciężkiego dymu, unoszącego się W rozrzedzonym powietrzu dzięki swojej wysokiej temperaturze. Po ochłodzeniu radioaktywne cząsteczki dymu osiadały, skażając wszystko wokół.
Fizycy rwali sobie włosy z głowy, gdyż nie rozporządzałem odpowiednim sprzętem do widzenia w promieniach podczerwonych, co pozwoliłoby przeniknąć kłęby dymu. Klnąc oszczędnych urzędników zdołałem jakimś cudem z dostępnych mi części zmontować kilka noktowizorów. Dzięki temu mogliśmy przeniknąć wzrokiem kłęby dymu i ognia wypełniające krater.
Mogliśmy zobaczyć.
Było przedpołudnie (niektórzy pamiętali, że na Ziemi był to wtorek), mniej więcej w trzy tygodnie od rozpoczęcia eksperymentu. Krater miał już około trzydziestu stóp średnicy i taką samą głębokość, rozrastając się nieco szybciej niż przewidywały obliczenia, nie tyle jednak, by stwarzało to niebezpieczeństwo wybuchu. Tak czy owak, nie moglibyśmy zahamować raz rozpoczętej reakcji. Nie wiedzieliśmy, jak to zrobić.
Właśnie regulowałem jedną z kamer, aby uzyskać lepszy obraz południowej ściany krateru, kiedy ściana znikła niczym dotknięta bańka mydlana. Obraz był bardzo dobry.
Na tyle dobry, że zobaczyłem wyraźnie wnętrze podziemnego schronu. Zobaczyłem żywych Marsjan nagle skręcających się w agonii. Zobaczyłem bezcenne dzieła nieziemskiej cywilizacji wybuchające płomieniem lub rozpadające się w proch.
W jednej chwili uczeni, wpatrzeni w ekrany monitorów rozszerzonymi z przerażenia oczami, poczuli, jak uczucie triumfu przeradza się w świadomość straszliwej winy.
Ja również. Bo ja czuwając nad całością transmisji widziałem wszystko. Widziałem tych maleńkich i pięknych ludzi, jak w jednej chwili czernieli, padali i zamieniali się w pył.
Na Ziemi raz na pokolenie rodzi się i dorasta karzełek, który osiąga tak doskonałe proporcje, że normalni, wielcy i niezgrabni ludzie mogą tylko wpatrywać się w niemym podziwie, by do końca życia zachować wspomnienie tego wcielenia doskonałości.
Być może z takich spotkań zrodziły się wspólne wszystkim ludom legendy o elfach i wróżkach. A może w zamierzchłych czasach istniały kontakty pomiędzy Ziemią a Marsem? A może nawet Ziemia jest dawną kolonią Marsa, na której mutacja zrodziła gigantów? Niewątpliwie byli to ludzie, nasze miniatury.
Przyjrzałem im się wówczas. Było ich w tym pomieszczeniu kilkunastu. A w innych pomieszczeniach? Może w całej sieci podziemnych schronów? Może cała cywilizacja, podobnie jak nasza ekspedycja, schroniła się pod powierzchnię planety?
My zaś rozpoczęliśmy reakcję prowadzącą do zniszczenia całej planety. Rozpoczęliśmy ją, nie znając sposobu na jej zahamowanie.
Widziałem ich, jak umierali. Czułem nieomal ich przedśmiertne męki.
Lecz nie umarłem razem z nimi.
Noszę ich mękę w sobie. Będzie mi ona towarzyszyć do końca życia.
I to już wszystko.
Po wielu latach ludzie, którzy nie widzieli tego, co my widzieliśmy, nie obciążeni poczuciem winy będą się zastanawiać nad naszym postępowaniem.
Jest w tym wszystkim wiele zagadek. Skąd ta cywilizacja czerpała pożywienie? Jeśli potrafią przekształcać skały w pożywienie, to dlaczego nie potrafią zatrzymać wywołanego przez nas rozpadu swojej planety? Jeśli potrafili wstrząsnąć naszymi sumieniami tak, że chodzimy z opuszczonymi głowami jak smarkacze przyłapani na gorącym uczynku, to dlaczego nie zrobili tego wcześniej, zanim było za późno?
Wiele jest takich pytań bez odpowiedzi. Ludzie będą się też zastanawiali, dlaczego porzuciliśmy większość naszego sprzętu i nie dokończyliśmy eksperymentu; dlaczego przez godzinę patrzyliśmy, a potem bez żadnego rozkazu zaczęliśmy szykować się do odlotu.
Możliwe, że po pewnym czasie zaczniemy szukać usprawiedliwień. Może nawet już w czasie długiej drogi powrotnej na Ziemię.
Zaczniemy twierdzić, że to nie była nasza wina, że oni są tutaj równie winni. Ależ oczywiście!
Nawet więcej. Ich wina jest większa niż nasza!
Dlaczego nie wyleźli ze swoich nor, aby nas przegnać? Choćby gołymi rękami, jeśli nie mieli broni. Powinni znaleźć w sobie dość odwagi, aby wyjść i walczyć w obronie swojej ojczyzny, sztandaru, matek i dzieci!
Zapewne z czasem zaczniemy tak mówić. Jest to normalna postawa, kiedy się chce usprawiedliwić przestępstwo. Jest to bardzo ludzkie.