Serena wzdrygnęła się i przylgnęła mocniej do Thorna. — Konferencja musi dać wyniki. Nie może być więcej wojny. Musicie się jakoś z nimi dogadać. Przecież jeżeli i my chcemy pokoju, i oni…
— Kiedy my nie wiemy, czego oni chcą — powiedział Thorn ponuro. — Najeźdźcy, agresorzy, przybysze z wrogich światów, tak zupełnie odmienni od nas — jakim cudem mamy dojść do porozumienia?
W milczeniu opuścili salę konferencyjną, zwalniając zatrzask w klamce i zamykając za sobą drzwi.
— Mamo, popatrz, mur! — rączki pięcioletniego Splintera jak dwie brudne rozgwiazdy rozpłaszczyły się na falistej zielonkawej powierzchni wysokiego na dziesięć stóp płotu z
vitritonu, który wijąc się wśród drzew opadał wzdłuż łagodnego stoku pagórka.
— A skąd on się tu wziął? A po co? Dlaczego nie możemy się już bawić nad sadzawką ze złotymi rybkami? Serena oparła rękę o mur.
— Ci ludzie, którzy przyjechali w tych ładnych kolorowych pojazdach, też muszą mieć trochę miejsca do spacerowania i zabawy. Dlatego saperzy zbudowali im ten mur.
— A dlaczego oni mi nie pozwalają bawić się w sadzawce? — brwi Splintera ściągnęły się groźnie.
— Oni nie wiedzą, że masz na to ochotę — odparła Serena.
— To ja im powiem — oświadczył Splinter i zadarł głowę do góry. — Hej, wy tam! — wrzasnął zaciskając pięści i aż sztywniejąc z wysiłku. — Hej! Słuchajcie, ja chcę się bawić nad sadzawką!
Serena roześmiała się. — Cicho, Splinter! Nawet jeśli cię usłyszą, to i tak nie zrozumieją. Oni przyjechali z bardzo, bardzo daleka i mówią innym językiem niż my.
— Ale może byśmy mogli się tam pobawić — powiedział Splinter smutno.
— Owszem — westchnęła Serena — mógłbyś się bawić, gdyby nie było tego płotu. Nie wiemy, synku, co to są za ludzie. Czy oni by chcieli się z nami bawić. Czy byliby… grzeczni. — A jak się możemy przekonać, jak oni są za tą paskudną ścianą?
— Nie możemy, synku. Właśnie dlatego nie możemy. Kiedy schodzili zboczem, Splinter cały czas wiódł rączką wzdłuż muru.
— A może oni są niedobrzy — powiedział na koniec. — Może są tacy źli, że saperzy musieli zrobić dla nich klatkę, taką duuużą, duuużą klatkę? — Sięgnął rączką, jak mógł najwyżej. — Czy oni mają ogony, mamo?
— Ogony — roześmiała się Serena — co ci przychodzi do głowy?
— Nie wiem. Bo oni przylecieli z daleka, daleeeka. Ja bym też chciał mieć ogon — taki długi, zakręcony i kudłaty! — poruszył energicznie małą pupką. — A po co ci ogon? — zapytała Serena.
— Przydałby mi się — odparł poważnie Splinter. — Do wspinania i… i żeby mi było ciepło w szyję! Dlaczego tu nie ma żadnych dzieci? — zapytał, kiedy znaleźli się na dole. — Z kim ja się będę bawił?
— Trudno mi to wytłumaczyć — zaczęła Serena siadając na wąskiej kładce przerzuconej przez koryto małego wyschniętego strumyka. — No to nie tłumacz. Tylko mi powiedz.
— Posłuchaj: Linjeni przylecieli w dużych czarnych statkach, żeby porozmawiać z generałem Worshamem i kilkoma innymi generałami. A w tych okrągłych kolorowych pojazdach przywieźli swoje rodziny. Więc i nasi wzięli ze sobą swoje rodziny, ale tylko twój tata ma małe dziecko. Wszyscy inni są dorośli. Dlatego nie masz się z kim bawić. — Mój Boże, żeby to wszystko rzeczywiście było takie proste, pomyślała Serena, zmęczona ciągnącymi się od tygodni rozmowami i wyczekiwaniem.
— Aha — powiedział Splinter z namysłem — to znaczy, że po tamtej stronie muru są dzieci?
— Tak, z pewnością są małe Linjeni — odparła Serena. — Myślę, że możesz je nawet nazywać dziećmi.
Splinter zsunął się do łożyska potoku i położył na brzuchu. Przytknął policzek do piasku i zajrzał przez szparę, jaka powstała w miejscu, gdzie płot przecinał dolinkę.
— Nie widzę nikogo — powiedział zawiedziony. W milczeniu ruszyli z powrotem pod górę i znów rączka Splintera podskakiwała na falistej powierzchni płotu.
— Mamo? — zagadnął mały, kiedy znaleźli się na dziedzińcu. — Słucham, synku. — Ten mur jest po to, żeby oni nie wychodzili, prawda? — Tak — odparła Serena. — A mnie się wydaje, że nie. Że po to, żeby mnie od nich odgrodzić.
Serena przeżywała z Thornem ciężkie dni. Nocą leżała koło niego z szeroko otwartymi oczami i patrząc, jak się rzuca, jak nawet we śnie szuka wyjścia z trudnej sytuacji, nie przestawała siłę modlić.
Z zaciśniętymi ustami sprzątała nie tknięte posiłki i tylko parzyła coraz więcej kawy. Dzieliła z nim wszystkie nadzieje, czepiała się każdego nowego pomysłu, a kiedy wracał z niczym, znów opuszczała ręce. Tymczasem robiła, co mogła, żeby Splinter nie odczuł tego w najmniejszym stopniu: w piękne słoneczne dni pozostawiała mu dość dużą swobodę w obrębie koszar, a wieczorami zajmowała się nim, na ile jej tylko pozwalał czas.
Pewnego dnia upinała właśnie włosy, kątem oka patrząc na kąpiącego się malca, który zgarniał pianę i rozsmarowywał ją sobie po policzkach i brodzie.
— Będę się musiał golić jak tata — mruczał pod nosem. — Golić, golić, golić! — Zgarnął pianę palcem. Po chwili nabrał pełne garście mydlin i rozprowadził po całej buzi. — Jestem Doovie. Jestem cały kosmaty jak Doovie. Popatrz, mamo, jestem cały..
. — Otworzył oczy, żeby zobaczyć, czy Serena patrzy. Skończyło się energiczną akcją ratunkową, która trwała przez najbliższe kilka minut. Kiedy łzy obeschły, Serena zaczęła wycierać malca.
— A na pewno Doovie też by płakał, jakby mu się mydło dostało do oczu — powiedział Splinter pochlipując jeszcze. — Prawda, mamo? — Doovie? — odparła Serena. — Możliwe. Każdy by płakał. A kto to jest Doovie?
Czuła, jak ciało Splintera sztywnieje na jej kolanach. Malec odwrócił się i zapatrzył gdzieś w przestrzeń.
— Mamusiu, jak myślisz, czy tata pobawi się ze mną jutro?
— Może… — złapała jedną z jego mokrych nóżek. — Ale kto to jest Doovie? — Mamusiu, czy może być dziś na kolację różowy budyń? Ja tak lubię różowy budyń… — Kto to jest Doovie? — głos Sereny zabrzmiał stanowczo. Splinter przyglądał się badawczo paznokciowi swego kciuka, po czym spojrzał na nią spod oka. — Doovie… — zaczął. — Doovie to jest taki mały chłopczyk. — Aha, taki zmyślony! — powiedziała Serena.
— Nie — szepnął Splinter spuszczając głowę. — Prawdziwy. Linjeni. — Serena ze zdumienia zaniemówiła, a malec patrząc jej pokornie w oczy, zaczął mówić szybko: — On jest grzeczny łudź, mamo, bardzo grzeczny! Nie mówi brzydkich wyrazów, nie kłamie i nie odpowiada nieładnie swojej mamusi. I umie tak szybko biegać jak ja, a może nawet szybciej — jak ja się potknę. On, on… — Splinter spuścił oczy. — Ja go bardzo lubię… — broda zaczęła mu się trząść.
— Ale gdzie… to znaczy jak… przecież jest płot — Serena z przerażenia nie mogła znaleźć słów.
— Wykopałem dziurę — wyznał malec. — Pod płotem, tam gdzie jest piasek. Wcale mi nie zabraniałaś. Doovie przyszedł się ze mną pobawić. I jego mama też. Ona jest bardzo ładna.
Ma różowe futerko. A Doovie jeszcze ładniejsze, zielone. Na całym ciele! — Splinter ożywił się. — Tak, na całym ciele. Nawet pod ubraniem. Wszystko ma kosmate, oprócz nosa, oczu, uszu i dłoni.
— Ale, Splinter, jak śmiałeś! Przecież mogło ci się coś stać. Oni mogli… — Serena przycisnęła go mocniej, żeby nie widział jej twarzy.