Uwolnił się z jej objęć. — Doovie nikomu by nie zrobił krzywdy! Ale, wiesz co, mamo, on umie zamykać nos. Tak, mówię ci, umie zamykać nos i zwijać uszy! Ja bym też tak chciał. To by było fajnie. Ale za to ja jestem większy od niego i potrafię śpiewać — a on nie, aha! Tylko że on może gwizdać przez nos, a jak ja próbuję, to mi się tylko dmucha. Doovie jest naprawdę fajo wy.
Serena zupełnie nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Ubierając malca w piżamę czuła, jak ją przechodzą ciarki. Co robić? Zabronić Splinterowi przełażenia przez dziurę na tamtą stronę? Jak chronić go przed niebezpieczeństwem, które może mu grozić w każdej chwili? Go by na to wszystko powiedział Thorn? I czy mu w ogóle mówić? To by mogło wywołać incydent, który…
— Splinter, ile razy bawiłeś się z Doovie’em?
— Ile razy? — malec dumnie wypiął pierś pod czystą piżamką. — Zaraz, muszę policzyć — powiedział poważnie i przekładając paluszki zaczai mruczeć pod nosem. — Cztery razy! — Wykrzyknął z triumfem. — Raz, dwa, trzy, cztery, tak, cztery razy! — A nie bałeś się?
— Nie — powiedział i dodał szybko: — Może ciut ciut za pierwszym razem. Myślałem, że mają ogony, żeby łapać ludzi za szyję i dusić. Ale nie mają — rzekł zawiedziony. — Tylko ubranie tak jak my, a pod spodem futro. — Mówiłeś, że widziałeś i j ego mamę, tak?
— No pewnie. Ona tam była, jak poszedłem do nich pierwszy raz. I wygnała wszystkich, bo się na mnie gapili, wszystkich dorosłych. Bo tam nie ma żadnych dzieciaków oprócz Doovie’ego. Pchali się i chcieli mnie dotknąć, ale ona im powiedziała, żeby sobie poszli. I została tylko ona i Doovie.
— Och, Splinter! — wykrzyknęła Serena. Wyobraziła sobie swojego malca otoczonego przez tłoczących się Linjeni, którzy usiłowali go dotknąć. — Co się stało, mamo? — zdziwił się mały.
— Nic, kochanie. — Zwilżyła wargi. — Czy mogłabym następnym razem iść z tobą? Chciałabym zobaczyć się z mamą Doovie’ego.
— No pewnie! — wykrzyknął Splinter. — Chodźmy już teraz!
— Nie, teraz nie — odparła Serena, czując, jak pod wpływem ustępującego napięcia robią jej się miękkie nogi. — Teraz jest za późno. Pójdziemy do nich jutro. Ale, wiesz co, synku, na razie nie mówmy o tym tatusiowi. Niech to będzie dla niego niespodzianka.
— Dobrze, to fajna niespodzianka — powiedział Splinter. — Tyś się też nie spodziewała, prawda?
— Prawda, zupełnie się nie spodziewałam. Nazajutrz Splinter kucnął przy dziurze i dokładnie się jej przyjrzał.
— Trochę mała — oznajmił. — Żebyś się tylko zmieściła. Serena, mimo że miała duszę na ramieniu, roześmiała się.
— To nawet nie bardzo wypada. Iść z wizytą i utknąć w drzwiach. Splinter zachichotał.
— Ale by było śmiesznie. Chodź, może znajdziemy dla ciebie prawdziwe drzwi.
— Nie trzeba — zaprotestowała spiesznie. — Możemy te powiększyć.
— Dobra. Pójdę po Doovie’ego, to pomoże mi kopać.
— Zgoda — przystała ze ściśniętym gardłem. Boi się dziecka — szydziła sama z siebie. Boi się
Linjeni, agresora, najeźdźcy — usiłowała się bronić.
Splinter rozpłaszczył się na ziemi i przeczołgał na drugą stronę. — Zacznij kopać, a ja zaraz wracam! — krzyknął.
Serena uklękła i zaczęła pogłębiać otwór. Sypki piasek ustępował tak łatwo, że złączyła łukowato wygięte ramiona i jęła go wygarniać.
Nagle usłyszała krzyk Splintera.
Na sekundę znieruchomiała jak porażona. Krzyk powtórzył się, tym razem znacznie bliżej. Zaczęła kopać w gorączkowym pośpiechu. Przeciskając się przez dziurę czuła piasek za dekoltem, czuła ból zdartej o krawędź płotu skóry na plecach. Zobaczyła malca biegnącego ze szlochem w jej stronę.
— Doovie! Doovie się topi! Jest w sadzawce! Cały pod wodą! Nie mogę go wydostać! Mamo, maaamo!
Serena złapała go za rękę i potykając się pociągnęła w stronę sadzawki. Przechyliła się przez niski murek; w kłębiącej się kipieli mignęło jej zielone futerko i szeroko otwarte oczy. Odsunęła szybko Splintera, głęboko zaczerpnęła tchu i skoczyła do wody. Poczuła zimne ukłucie; sięgnęła w gęstym mroku ręką, ale bijące na oślep ręce ii nogi Doovie’ego, co chwila jej się wyślizgiwały.
Wreszcie, zachłystując się i wykasłując wodę, przesadziła przez murek wierzgającego malca. Splinter złapał go za rękę i szarpnął, zaś Serena wygramoliwszy się na krawędź obmurówki, wyczerpana runęła na Doovie’ego. W tym samym momencie dał się słyszeć dźwięk wyższy i bardziej przenikliwy niż krzyk Splintera, Serena gwałtownym ruchem została odsunięta, a Doovie znalazł się w różowych ramionach swojej matki. Serena odgarnęła ociekające wodą włosy i napotkała wrogie spojrzenie różowych oczu.
Jednym susem dopadła Splintera i przytuliła go mocno do siebie nie spuszczając Linjeni z oka. Różowa matka obmacała dokładnie swoje zielone dziecko i Serena pomyślała z dziwnym dystansem: Splinter nic nie mówił, że Dowie ma oczy pod kolor sierści i że jest płetwonogi.
Płetwonogi! Zaczęła się śmiać niemal histerycznie. Mój Boże! Nic dziwnego, że jego matka tak się wystraszyła.
— Czy rozmawiacie jakoś z Doovie’em? — zapytała pochlipującego Splintera. — Nie! — wyszlochał. — Mówienie jest niepotrzebne do zabawy.
— Przestań płakać, synku, i pomóż mi. Musimy coś poradzić. Mama Doovie’ego myśli, że chcieliśmy go skrzywdzić. On by się nie utopił. Pamiętaj, że on potrafi zamykać nos i zwijać uszy. Jak wytłumaczyć jego mamusi, że nie chcieliśmy mu zrobić nic złego? — Możemy… — Splinter w zakłopotaniu pocierał rączką policzek. — Możemy go ukochać. — To nie wystarczy — odparła z lękiem patrząc na wychodzące z zarośli i zbliżające się ku nim kolorowe istoty. — Pewnie nawet nie pozwoli nam go dotknąć.
Przez chwilę zastanawiała się, czy nie uciekać, ale odetchnąwszy głęboko opanowała strach.
— Chodź, Splinter, pokażemy im na migi — powiedziała — że myśleliśmy, że Doovie się topi. Ty na niby wpadniesz do sadzawki, a ja cię wyciągnę. Udawaj topielca, a ja będę płakała. — Ty już płaczesz, mamo — powiedział Splinter, robiąc podkówkę. — Ja ćwiczę — odparła starając się nadać głosowi spokojne brzmienie. — Chodź, spróbujemy.
Splinter zawahał się na brzegu sadzawki, wyraźnie stroniąc od wody, która tak go zawsze fascynowała. Serena krzyknęła nagle i malec stracił z przerażenia równowagę. Błyskawicznie, niemal zanim zdążył się na dobre zanurzyć, schwyciła go i wyciągnęła, starając się nadać zarówno swoim słowom, jak i ruchom pozory rozpaczy.
— Masz być nieżywy — szepnęła do malca. — Masz być zupełnie nieżywy! Jak topielec! — Splinter zrobił się tak bezwładny w jej ramionach, że rozpacz Sereny była niemal szczera. Pochyliła się nad nieruchomym ciałkiem i kiwając się w tył i w przód wydawała okrzyki bólu.
Nagle poczuła na ramieniu dotyk i spojrzała w kolorowe oczy Linjena. Matka Doovie’ego uśmiechnęła się, ukazując białe zęby i różową, kosmaty ręką poklepała Splintera po ramieniu. Malec otworzył oczy i usiadł. Doovie zerknął zza matki i już po chwili tarzali się i koziołkowali radośnie między dwiema spoglądającymi z nieufnością kobietami. Serena roześmiała się niepewnie, a matka Doovie’ego zagwizdała łagodnie przez nos.
Tej nocy Thorn obudził Serenę krzycząc przez sen. Długo leżała w ciemności, modląc się, po czym wstała i poszła zajrzeć do Splintera. Uklękła i otworzyła najniższą szufladę jego szafki. Przesunęła dłonią po lśniących fałdach materiału, którym okryła ją matka Doovie’ego, kiedy jej ubranie schło. Serena dała jej w zamian swoją koronkową halkę. Czuła pod palcami wypukłą fakturę tkaniny i wspominała, jak pięknie wyglądała ona w promieniach zachodzącego słońca. Zaraz jednak słońce znikło; przed oczyma Sereny pojawił się rozbity czarny statek i ginący w żarze pojazd mieszkalny, a w nim zwęglone futerka — różowe, zielone i żółte, i te piękne tkaniny stopione w płomieniach niszczycielskiego ognia. Oparła głowę na ręce i wzdrygnęła się.