Nagle obraz się zmienił: teraz ujrzała, jak srebrzysty stateczek czernieje i jak wchłania go bezmiar przestrzeni. Krzyk osieroconego Splintera zabrzmiał w jej uszach tak żywo, że spiesznie zasunęła szufladę. Spojrzała na twarzyczkę spokojnie śpiącego chłopca i na wszelki wypadek otuliła go czule.
Kiedy wróciła, Thorn leżał na wznak, z szeroko otwartymi oczyma, z rękami pod głową. — Nie śpisz? — zapytała siadając na brzegu łóżka.
— Nie — jego głos był napięty jak struna. — Tkwimy w miejscu. Zostawiamy sobie nawzajem furtki, ale żadna ze stron z nich nie korzysta. Chcemy pokoju, ale nie potrafimy się z nimi porozumieć. Oni też czegoś chcą, ale nie mówią nam, o co im chodzi, jakby się bali, że w ten sposób zdadzą się na naszą łaskę i niełaskę. Jedno jest pewne: nie przystaną na pokój, dopóki nie dopną swego. Do czego to wszystko prowadzi?
— A gdyby oni sobie poszli… — Serena wciągnęła stopy na łóżko i trzymała się rękami za szczupłe kostki.
— To jest właśnie jedyna rzecz — powiedział Thorn gorzko — którą udało nam się ustalić: że oni sobie nie pójdą. Mają zamiar tu zostać — czy nam się to podoba, czy nie.
— Thorn — głos Sereny zabrzmiał energicznie w mrocznej ciszy. — A dlaczego nie przyjąć ich serdecznie? Dlaczego nie powiedzieć po prostu: „Witajcie nam”! Przybyli z daleka. Dlaczego nie mielibyśmy okazać im gościnności?
— Mówisz tak, jakby to daleko to był sąsiedni powiat czy stan. — Thorn zniecierpliwiony rzucał się na łóżku.
— Widzę, że wracamy do starej absurdalnej zasady: obcy równa się wróg — powiedziała
Serena ostro. — Czy nie możemy założyć, że przybywają w przyjaznych zamiarach? Idź do nich, porozmawiaj z nimi tak normalnie.
— W przyjaznych zamiarach! Idź, porozmawiaj z nimi! — Thorn usiadł gwałtownie w skotłowanej pościeli, ze złości ledwie mogąc dobyć głos. Po chwili podjął z nie wróżącym nic dobrego spokojem. — A może ty byś się wybrała porozmawiać z wdowami po naszych ludziach, którzy poszli porozmawiać z dobrymi Linjeni? Po tych postrącanych bez ostrzeżenia.
— Myśmy też strącali ich statki — Rena nie podnosiła głosu, ale mówiła bardzo stanowczo. — I tak samo bez ostrzeżenia. A kto pierwszy zaczął strzelać? Sam musisz przyznać, że nie wiadomo na pewno.
Zaległa pełna napięcia cisza. Thorn odwrócił się tyłem do żony i zamilkł. — Czy ja po tym wszystkim będę mogła mu kiedykolwiek powiedzieć? — mruknęła w poduszkę. — On by nie przeżył tej dziury pod płotem.
Codziennie chodziła z małym odwiedzać nowych przyjaciół, a dziura powiększała się systematycznie.
Matka Doovie’ego, którą Splinter nazwał panią Pink, uczyła Serenę haftu na pięknych tkaninach Linjeni, jak ta, którą dała jej w prezencie, w zamian za co Serena uczyła ją robić na drutach. A w każdym razie zaczęła uczyć. Zdążyła pokazać jej lewe i prawe oczka, dodawanie i spuszczanie, kiedy pani Pink wyjęła jej robótkę z rąk, wprawiając w zdumienie zręcznością kosmatych palców. Jak mogła ją posądzić o to, że nie umie robić na drutach — zawstydziła się na samą myśl o tym. Ale przecież inni Linjeni zebrali się dokoła nich i dotykali robótki, wykrzykując łagodnymi, przypominającymi dźwięk fletu głosami, jak gdyby nigdy czegoś podobnego nie widzieli. Niewielki kłębuszek wełny, który Serena wzięła ze sobą, skończył się wkrótce i pani Pink przyniosła motki ciężkiej przędzy, tej samej, która po rozdzieleniu nici służyła jej do haftu, i zerknąwszy do książki Sereny z wzorami, zaczęła robić na drutach z pięknej lśniącej włóczki.
Wkrótce gesty, uśmiechy i gwizdy przestały im wystarczać i Serena postarała się o nieliczne dostępne taśmy — z nagranymi słowami Linjeni, których nauczyła się na pamięć. Nie na wiele się to jednak zdało, słownik ten bowiem nie był przystosowany do tematów, jakie chciała poruszyć z panią Pink i jej ziomkami. Nadszedł wreszcie dzień, w którym częściowo powiedziała, a częściowo wygwizdała swoje pierwsze zdanie w języku Linjeni, w odpowiedzi na co pani Pink wydukała coś po angielsku. Było przy tym dużo śmiechu, gwizdów, zgadywania i pokazywania na migi. I tak stopniowo ponad przepaścią niezrozumienia został przerzucony most.
Ale pod koniec tygodnia Serena zaczęła odczuwać wyrzuty sumienia. Ona i Splinter tak się świetnie bawią, a biedny Thorn z każdego posiedzenia wraca coraz bardziej zatroskany. — Oni są niemożliwi — powiedział pewnego wieczora z goryczą. — Nie możemy z nich wyciągnąć nic konkretnego.
— Ale o co im właściwie chodzi? — zapytała Serena. — Nie powiedzieli wam jeszcze? — Szkoda tylko słów — Thorn zapadł w fotel głęboko. — Na co się to wszystko zda? I tak nic z tego nie wyjdzie.
— Thorn, dlaczego tak mówisz! Przecież to są rozumne ludzkie… — urwała widząc jego zdumiony wzrok. — Jak to… nie… są… — zająknęła się — nie są ludzkimi istotami?
— Ludzkimi? Niekomunikatywni, obcy, po prostu wrogowie — odparł. — Żeby nam język kołkiem stanął, to oni tylko będą do siebie pogwizdywać i powiedzą tak lub nie. Nic więcej.
— A czy oni rozumieją… — zaczęła Serena.
— Są przecież tłumacze. Może nie najlepsi, ale innych nie mamy.
— No dobrze, ale o co im chodzi? Thorn zaśmiał się krótko.
— O ile zdołaliśmy ustalić, chcą naszych oceanów i przylegających do nich lądów.
— Och, Thorn, to niemożliwe, żeby byli aż tak nierozsądni!
— Jeśli mam być szczery, to nie jesteśmy całkiem pewni, czy właśnie o to im chodzi. Wracają ciągle do sprawy oceanów, ale jak ich próbujemy przyprzeć do muru i pytamy wręcz, czy chcą naszych wód, gwiżdżą odmownie. Po prostu nie sposób się z nimi porozumieć. — Thorn westchnął ciężko. — Nie znasz ich tak dobrze jak my, Rena.
— Nie, rzeczywiście — odparła nieszczęsna kobieta — rzeczywiście nie tak jak wy.
Nazajutrz, pełna niepokoju, wzięła Splintera, koszyk z jedzeniem i ruszyła w stronę tajemnego przejścia. Wczoraj pani Pink częstowała obiadem, dziś była jej kolej. Siedzieli razem na trawie i Serena tłumiąc niepokój, śmiała się życzliwie z pani Pink, próbującej po raz pierwszy w życiu oliwki. Nie lepiej wyglądała sama, kiedy ugryzłszy pirwit, bała się go połknąć, a wstydziła wypluć.
Splinter i Doovie dobrali się do cytrynowego placka z bezą. — Splinter, zostaw ten placek — powiedziała Serena. — To jest na deser.
— My tylko próbujemy to białe — odparł malec, na którego wardze pozostał jeszcze kawałek bezy.
— Dobrze, ale wstrzymajcie się z tym próbowaniem. Weźcie na razie jajka. Jestem pewna, że Doovie jajek też nie jadł. Splinter zaczął grzebać w koszyku, z którego Serena wyjęła dużą turystyczną solniczkę. — O, są, mamo, są! — wykrzyknął. — Popatrz, Doovie, najpierw musisz rozbić skorupkę…
Serena zaczęła wprowadzać panią Pink w tajniki gotowania jajek na twardo i wszystko było proste i jasne, dopóki ich nie posoliła. Pani Pink nastawiła dłoń i Serena wsypała jej trochę soli na spróbowanie.
Linjeni wydała niski gwizd na znak zdumienia i sięgnęła skwapliwie po solniczkę, którą podała jej ubawiona Serena. Pani Pink nasypała sobie jeszcze soli na dłoń i zajrzała przez dziurki do środka. Serena odkręciła zakrętkę i pokazała jej zawartość solniczki.