— Wzięłam kiedyś na piknik jajka na twardo! Zatrzymali się przed płotem. Wszyscy patrzyli na podkop jak zahipnotyzowani.
— To Splinter wpadł na ten pomysł — broniła się słabo. — Ja tylko powiększyłam dziurę. Musicie się spłaszczyć, jak tylko możecie.
Przeczołgała się pod płotem pierwsza. Przysiadła po drugiej stronie w kucki i czekała, Nastała długa chwila ciszy, a potem usłyszała szuranie i stękanie. Ledwie mogła się powstrzymać od śmiechu na widok generała Worshama, który utykając co chwila w dziurze pełzał na brzuchu. Jej rozbawienie jednak ustąpiło podziwowi. Generał Worsham, gramolący się niezdarnie, zakurzony od stóp do głów, nie stracił nic ze swojej godności i Serena była szczęśliwa, że w dniach kryzysu on właśnie reprezentował interesy Ziemi.
Jeden po drugim, łącznie z Linjeni, przecisnęli się wszyscy. Thorn był ostatni. Nakazując gestem ciszę Serena poprowadziła ich w stronę gęstych krzaków porastających brzeg sadzawki.
Doovie i Splinter stali nad wodą. — O, jest! — wykrzyknął Splinter, wskazując palcem i pochylając się niebezpiecznie. — Tam, na dnie! Moja najlepsza kulka! Czy mama by ci pozwoliła po nią zanurkować?
Doovie spojrzał w wodę. — Kulka do wody.
— Właśnie mówiłem! — zawołał Splinter niecierpliwie, — A ty możesz zamknąć nos. — Dotknął czarnego błyszczącego guziczka. — I zwinąć uszy. — Trącił palcem ucho Doovie’ego i z podziwem patrzył, jak się zwija. — Ty to masz dobrze. Ja bym też tak chciał. — Doovie do wody? — zapytał malec.
— Tak — skinął głową Splinter. — Wiesz, to jest moja najlepsza kulka, a ty nawet nie musisz wkładać kąpielówek. Masz futerko.
Doovie pozbył się szybko swojego skromnego ubioru i wśliznął się do wody. Po chwili wypłynął z zaciśniętą piąstką. — Fajnie. Dziękuję! — Splinter wyciągnął rękę i Doovie ostrożnie podał mu to, co wyłowił.
Splinter zacisnął dłoń i niemal w tej samej chwili rozwarł ją wrzeszcząc: — Ty świnio! Dawaj mi moją kulkę! Będzie mi tu wtykał jakieś wstrętne oślizłe ryby! — Nachylił się nad sadzawką szamocąc się z Doovie’em i usiłując sięgnąć do jego drugiej ręki. Nagle stracił równowagę, rozległ się plusk i — obaj malcy zniknęli pod wodą.
Serena zaczerpnęła tchu i ruszyła w tamtą stronę. Zaraz jednak ukazała się nad wodą zaniepokojona buzia Doovie’ego. Wyciągnął kaszlącego i plującego Splintera i wyrzucił go na trawę. Kucnął przy nim i poklepując go po plecach to smutno pogwizdywał przez nos, to tłumaczył się w języku Linjeni.
Splinter kasłał i tarł oczy pięściami. — Zobaczysz! Zobaczysz! — pokazywał swój mokry sweter. — Mama będzie krzyczała. Czyste ubranie całe mokre! A gdzie jest moja kulka?!
Mały Linjeni znów ruszył w stronę sadzawki. Splinter dogonił go z krzykiem: — Doovie, a gdzie jest ta rybka? Ona umrze bez wody. Mnie już tak jedna umarła. — Rybka?
— Tak. — Splinter na czworakach starannie przeszukiwał trawę. — Ta rybka, co mi ją dałeś zamiast kulki.
Dwójka malców zaczęła się czołgać na brzuchach. Nagle Doovie zagwizdał z triumfem: — Rybka! — i wrzucił rybkę z powrotem do wody. — No — uspokoił się Splinter — teraz już nie umrze. Popatrz, popatrz, płynie, o tam!
Doovie raz jeszcze dał nurka do wody i wypłynął z kulką. — Chodź, pokażę ci, jak się strzela — zaproponował Splinter.
Nagle z krzaków wychynęła pani Pink. Uśmiechnęła się do dzieci i w tej samej chwili zobaczyła po drugiej stronie polanki milczącą grupę. Jej oczy rozszerzyły się; zagwizdała zdumiona. Chłopcy podnieśli głowy.
— Tata! — wykrzyknął Splinter. — Pobawisz się z nami? — Puścił się pędem do Thorna, a zaraz po nim, pogwizdując w podnieceniu, rzucił się w objęcia lawendowego Linjeni Doovie.
Serenie zachciało się śmiać na widok dwóch ojców, którzy witając swoje pociechy usiłowali jednocześnie zachować stosowną powagę.
Pani Pink podeszła nieśmiało do grupy i stanęła koło Sereny, która objęła ją ramieniem. Splinter wdrapał się Thornowi na ręce, uściskał go mocno i uwolnił się z jego objęć. — Dzień dobry, panie generale — wyciągnął do generała Worshama bardzo brudną rączkę, poniewczasie przypominając sobie o dobrych manierach. — Tata, ja miałem teraz uczyć Doovie’ego, jak się gra w kulki, ale ty strzelasz lepiej. Pokaż mu. — Nno dobrze… — powiedział Thorn spoglądając niepewnie na generała Worshama.
Podczas gdy Doovie pogwizdując podziwiał kolorowe szklane kulki, generał Worsham obserwował Linjeni. Wreszcie mrugnął do Thorna, a potem do pozostałych członków grupy. — Proponuję ogłosić przerwę w działaniach wojennych — powiedział — celem przemyślenia wynikłych ostatnio problemów.
Serena poczuła ogarniającą ją falę wzruszenia. Odwróciła twarz, żeby pani Pink nie widziała, że płacze. Ale pani Pink była zbyt pochłonięta widokiem kolorowych kulek, żeby zauważyć płynące z jej oczu łzy radości.
Przełożyła Zofia Uhrynowska
Konrad Fijałkowski
Wróbli Galaktyki
…Nadleciał z gwiazd… Nie zatoczył nawet jednej elipsy dokoła planety jak nasze ziemskie kosmoloty… Radary księżyca zarejestrowały jego obecność, gdy był już zupełnie blisko… na parę sekund wcześniej, zanim lądował na Ganimedzie…
— Ależ profesorze… — to krzyknął ktoś z ostatnich rzędów audytorium, a w pierwszych zaczęto szeptać, tym szeptem, który doskonale słychać na katedrze.
— O, wiem, wiem… Nie wierzycie mi… Toren podszedł do sterowania ekranami wideotronicznymi sali… Oparł się o pulpity…
— Nie wierzycie mi, bo zasięg naszych radarów wynosi pięćdziesiąt milionów kilometrów… a w ciągu dziesięciu nawet sekund można przemierzyć najwyżej trzy miliony kilometrów… — To już udowodnił Einstein… — powiedział ktoś za mną. Odwróciłem się.
— Słusznie, kolego — Toren popatrzył na młodego blondyna siedzącego dwa rzędy za mną. — Słusznie… ale zapominasz, kolego, o efekcie Dopplera… Radar mógł zarejestrować obecność statku, gdy składowa wektora jego prędkości w kierunku V Księżyca zmniejszyła się o tyle, że częstotliwość fal odbitych zmieściła się w zakresie odbiornika…
Tym razem mówili już wszyscy. — …Tak, tak… — Toren podniósł głos — on leciał z szybkością podświetlną… — I zderzył się z tą szybkością z Ganimedem…? — zapytał ktoś z sali.
— W każdym razie nie zmniejszył szybkości do ostatniej chwili — to wiemy na pewno. — Więc spłonął? — Wybuchł raczej…
— Nie… i dlatego to jest statek kosmiczny, a nie międzygwiezdny bolid. — Teraz mamy na to bardziej bezpośrednie dowody… — Tak, torusy… — zgodził się profesor.
— Profesorze, prosimy o szczegóły, właściwie nikt nic o nich nie wie. Dlaczego robicie z tego tajemnicę?
— Będziemy ją badać czy nie?
— Ostatecznie po to wysłano nas z Ziemi… Profesor poczekał i wreszcie, gdy było znowu cicho, powiedział:
— Rzeczywiście nie ogłaszaliśmy żadnych szczegółów; Najpierw musimy zbadać całą sprawę… Po to zresztą tu jesteście… i w końcu wy zadecydujecie, co zrobimy… — urwał na moment; — Przed kilku dniami… zespół roboczy docenta Romowa wysunął hipotezę inwazji torusów…
Skończył. Przez chwilę było cicho. — Inwazji? — zapytał ktoś niezbyt pewnie. — Tak, torusy uznano za agresję z obcego układu…