Zamieszkałem w uroczej małej willi na Oap des Fesses, w pobliżu tej okropnej miejscowości letniskowej Les Sables des Fesses na południu Francji. Miałem najszczerszy zamiar spędzić tam resztę życia. Założyłem sobie bibliotekę i niewielkie, ale dobrze wyposażone laboratorium. Chodziłem na wszystkie festiwale muzyczne, piłem wino na tarasie każdej kawiarni, która mi się spodobała, i kontynuowałem akademicką wojnę z doktorem Frankenburgiem. Wojna ta, która, nawiasem mówiąc, była znacznie mniej krwawa niż przeciętna partia szachów, toczyła się wokół właściwości fluoru. Przyjmuję, że tajniki wyższej matematyki są panu obce, ale zapewne pamięta pan ze szkoły coś o fluorze. Jest to enfant terrible pierwiastków chemicznych.
Fluor ma temperament primadonny i jest urodzonym awanturnikiem. Nie można go utrzymać w czystej postaci: jest tak aktywny chemicznie, że łączy się prawie ze wszystkim, niszcząc to, z czym się łączy. Otóż opracowałem teorię, obrazowo mówiąc, oswojonego fluoru. Doktor Frankenburg, który spędza czas na czytaniu komiksów, mawiał w związku z tym: „Równie dobrze można sobie wyobrazić Denisa Ziółko w roli ojca rodziny”. Mając dostęp do ośrodka obliczeniowego w Assigny pracowałem sobie bez pośpiechu, bez potrzeby składania komukolwiek sprawozdań, wyłącznie dla własnej przyjemności. I pewnego dnia stwierdziłem, że uzyskałem substancję, którą dla wygody nazwę fluorem 80 +.
Nie znaczy to wcale, że uzyskałem tylko formułę chemiczną. Właściwości fluoru 80+ są takie, że z chwilą ich zrozumienia sama produkcja staje się dziecinnie prosta. Więc zrobiłem go trochę, około 6 uncji. Wyglądało to jak tafelka żelatyny. Potencjalnie ten kawałek masy był nieco groźniejszy niż zderzenie kosmiczne. Potencjalnie, proszę zauważyć, że tylko potencjalnie. Kiedy go trzymałem w ręku, fluor 80 + był według wszelkich możliwych kalkulacji uśpiony. Można było walić go młotem, wrzucić do pieca — nic by się nie stało. Ale w określonych warunkach — w warunkach, które jak wtedy sądziłem, są nie do uzyskania — ta grudka materii mogła być nieprawdopodobnie groźna. Mówiąc „nieprawdopodobnie” mam na myśli nie wy mierność tej groźby.
Notes, zawierający moją formułę, zawinąłem w papier, w zamiarze oddania go na przechowanie w Banku Morskim w Sables des Fesses. Tafelkę fluoru 80+ włożyłem między dwa kawałki tekturki, również zawinąłem i włożyłem do kieszeni. Miałem w mieście przyjaciela, do którego często wpadałem na herbatkę. Lubił on rzeczy dziwne i niezwykłe. Postanowiłem wtedy, stary głupiec, że zabawię się pokazując mu próbkę i wyjaśniając, że ta niepozorna, mała rzecz w odpowiednich warunkach może sprawić, że nasza planeta zrobi puff! — jak szczypta prochu, kiedy się do niej przytknie zapaloną zapałkę.
Tak więc w doskonałym humorze udałem się do miasta, załatwiłem sprawę w banku, kupiłem słoik konfitur na podwieczorek i poszedłem do doktora Raisina.
Był to również weteran, który wyszedł już z obiegu, chociaż swego czasu cieszył się niemałą sławą jako architekt, specjalizujący się w konstrukcjach stalowych.
— Niespodzianka na podwieczorek — powiedziałem i rzuciłem na stół paczuszkę z fluorem 80+. — Łosoś?
— Nie — powiedziałem krztusząc się ze śmiechu i kładąc na stole swoje zakupy. — Może wracasz z kawiarni „Zimna wojna” — i pociągnął znacząco nosem. — Nie, byłem tylko w banku.
— Więc są tam pieniądze. Co mnie to obchodzi. Pijmy lepiej herbatę. — Nie byłem w banku po to, żeby coś stamtąd zabrać. Ja tam coś zostawiłem. — Nie męcz mnie już i powiedz wreszcie, co tu masz.
— Mam tutaj niezbity dowód, że ja miałem rację, a nie Frankenburg. Oto leży przed tobą 6 uncji absolutnie stabilnego fluoru 80+. W dodatku porcja ta stanowi masę krytyczną! — Nie zasypuj mnie swoim żargonem — powiedział Raisin bez cienia entuzjazmu. — O ile pamiętam, w chwili gdy ilość materiału radioaktywnego w określonych warunkach osiągnie masę krytyczną — następuje wybuch atomowy. Czy mam w takim razie rozumieć, że ta mała paczuszka może być niebezpieczna?
— Raczej tak. Ta ilość fluoru 80+ wystarcza dla zlikwidowania planety średnich rozmiarów. — Bomba fluorowa czy nitroglicerynowa to dla mnie wszystko jedno. — I nalewając herbatę, spytał nonszalancko: — A jak to wybucha? Myślę, że nie od leżenia na stole?
— To może wybuchnąć wyłącznie w określonych, bardzo trudnych do uzyskania warunkach. Rzecz jest raczej całkowicie bezużyteczna jako broń, chociaż można ją zastosować w celach pokojowych.
— Raczej, raczej. Z byka walczącego w corridzie też można zrobić sztukę mięsa. A właściwie po co to przyniosłeś?.
Byłem nieco zbity z tropu. Na Raisinie nic nie robiło wrażenia. Powiedziałem: — Ani ty, ani nikt inny nie zobaczy już nigdy fluoru 80 +.
W ciągu mniej więcej czternastu godzin ten kawałek — jakby powiedział laik — wyparuje całkowicie.
— Dlaczego laik? A jakbyś ty powiedział?
— Widzisz, tak prawdę mówiąc, to on wybucha teraz. Tylko, że wybucha bardzo, bardzo powoli. Żeby nastąpił prawdziwy wybuch, fluor powinien się znaleźć w temperaturze około sześćdziesięciu stopni Fahrenheita, w hermetycznie zamkniętym pomieszczeniu o objętości co najmniej dziesięciu tysięcy stóp sześciennych. W tych warunkach pod odpowiednim ciśnieniem nastąpiłby wybuch. Ale, żeby uzyskać ciśnienie, pod którym w moim fluorze zacznie się reakcja jądrowa, ściany pomieszczenia musiałyby mieć dwie do trzech stóp grubości.
Raisin rosyjskim zwyczajem włożył łyżkę konfitur do herbaty i przerwał mi. — To jest chimera. Niech sobie wyparuje. Spal swoje wzory i zapomnij o tym. Skoro jednak przyniosłeś ten fluor, pokaż, jak on wygląda.
Raisin rozwinął paczuszkę i powiedział. — Wiedziałem, że to tylko żarty. W paczce był notes.
— O rany — zawołałem — przecież te notatki powinny być w banku! To jest wzór! — A co z bombą?
— Nie z bombą, Raisin — mówiłem ci, że fluor 80+ nie może być bombą w normalnych warunkach. Pomyliłem paczuszki! Musiałem tamtą zostawić w sklepie. — Czy to trucizna?
— Nie, nie sądzę… Zaczekaj chwilę, chwileczkę! Pamiętam dokładnie, że wychodząc z domu włożyłem notes do prawej kieszeni płaszcza, a fluor do lewej. Najpierw poszedłem do sklepu po konfitury i żeby zmieścić słoik przełożyłem fluor do drugiej kieszeni… Nic się nie stało, prócz tego, że tego notesu nie chciałbym nosić przy sobie. Próbka tymczasem jest całkowicie bezpieczna w banku. To była zwykła pomyłka — paczuszki były bardzo podobne. Na szczęście nie ma się czym denerwować. Czy możesz mi podać konfitury?
— A więc chcesz powiedzieć, że ten cholerny kawałek fluoru zostawiłeś w banku? — przerwał mi Raisin.
— Fluoru 80+, Raisin. — W Banku Morskim? — Tak. Czemu pytasz?
— Ja też tam przechowuję oszczędności. To jest najbezpieczniejszy bank w całej Francji. Jego sejfy — słuchaj teraz uważnie — są stuprocentowo zabezpieczone przed włamaniem i pożarem, idealnie hermetyczne. Bunkier do przechowywania wkładów ma czterdzieści stóp długości, trzydzieści stóp szerokości i dziesięć stóp wysokości, co daje objętość dwunastu tysięcy stóp sześciennych. Wewnątrz utrzymywana jest stała wilgotność i stała temperatura sześćdziesięciu stopni Fahrenheita. Ściany bunkra są ze stali i żelazobetonu o grubości trzech stóp. Drzwi ważą trzydzieści ton i są dopasowane jak szklany korek do butelki z lekarstwem. Czy teraz rozumiesz? — Co mam rozumieć?