Выбрать главу

— Jeszcze pytasz? Czy nie wiesz, co zrobiłeś? Umieściłeś swój fluor 80+ w tych rzekomo niemożliwych do uzyskania warunkach. Wy, uczeni, tacy właśnie jesteście — nigdy nie przyszłoby ci do głowy, że bomba może mieć wygląd banku. Moje gratulacje! — Znam osobiście dyrektora, pana le Queux. Zaraz pójdę.do niego. — Dziś jest sobota i o tej porze bank jest już zamknięty. — Wiem, ale poproszę go, żeby przyjechał z kluczami. — Powodzenia — powiedział Raisin.

Zatelefonowałem do pana le Queux i dowiedziałem się, że wyjechał już na weekend do Laffert, około osiemdziesięciu kilometrów w głąb lądu, gdzie miał w górach willę. Zacząłem więc szukać taksówki, ale była sobota karnawałowa i jedynie z największym brudem udało mi się złapać jedną z tych francuskich maszyn, które jeżdżą na benzynie, nafcie i węglu, i z których silników nic już prawie nie zostało, podobnie jednak jak niektóre tanie budziki, jakimś cudem jeszcze chodzą — niepunktualnie, ale za to bardzo głośno. Kierowca też budził poważne zastrzeżenia — żuł całe główki czosnku i krzyczał człowiekowi prosto w twarz, jakby stał w odległości co najmniej stu metrów.

Po pełnej przygód i odoru czosnku podróży, w czasie której auto dwukrotnie było reperowane kawałkami drutu, dotarliśmy wreszcie do Laffert, gdzie nie bez trudności odnaleźliśmy pana le Queux.

Pan le Queux powiedział: — Dla pana — wszystko. Ale otwierać bank? Nie mogę. — Musi pan.

— Ależ drogi panie Peter, to nie jest sprawa przekręcenia klucza w zamku. Widzę, że pan nie czytał naszej broszury reklamowej. Drzwi do skarbca mają zamek zegarowy. Znaczy to, że z chwilą gdy drzwi zostaną zatrzaśnięte, nie można ich otworzyć aż do oznaczonej godziny. A więc punktualnie o godzinie 7.45 w poniedziałek — i ani minuty wcześniej — będę mógł otworzyć panu drzwi.

— W takim razie musi pan posłać po ślusarza i wyłamać zamek. Pan le Queux roześmiał się. — Naszych zamków nie można otworzyć bez wyjęcia całych drzwi. — W jego głosie zabrzmiała duma.

— W takim razie muszę pana prosić o wyjęcie drzwi.

— Do tego trzeba by zburzyć prawie cały bank — powiedział pan le Queux. Widać było, że uważa mnie za wariata.

— Wobec tego nie widzę innego wyjścia, jak zburzenie banku. Przypuszczam, że otrzymacie panowie za to odszkodowanie. Na razie faktem jest, że przez zwykłe roztargnienie, za które mogę winić tylko siebie samego, zamieniłem wasz skarbiec w kolosalną bombę, w porównaniu z którą rosyjskie megatonówki to mięta. Mierzyć siłę mojego fluoru 80+ megatonami, to tak, jakby pan kupował węgiel na miligramy albo wino na naparstki. — Boję się, że jeden z nas zwariował — powiedział pan le Queux.

— Przyjmijmy bombę z Hiroszimy za megatonę. Do wyrażenia energii mojego fluoru 80+ trzeba stworzyć nowe jednostki. Więc milion megaton nazwijmy grozotoną. Milion grozoton równa się jednej kataklizmotonie. Milion kataklizmoton daje jedną brahmatonę. A po milionie brahmaton dochodzimy do jednostki, którą nazywam ultimonem, ponieważ nie mieści się już ona w pojęciach matematycznych. Za kilka godzin — a przecież tracimy czas na rozmówki — jeśli pan nie otworzy skarbca, nasz system słoneczny przeżyje wybuch o sile pół brahmatony. Pozwoli pan, że skorzystam z telefonu. Zadzwoniłem do pewnego Wydziału Bezpieczeństwa, potem powiedziałem ministrowi, którego nie wymienię z nazwiska, żeby się wziął do roboty, i na wypadek, gdyby moje nazwisko mu nie wystarczyło, powołałem się na kilku innych ekspertów nuklearnych. Dzięki temu mogłem po upływie dwudziestu minut oświadczyć panu le Queux:

— Wszystko gotowe. Wojsko i policja są już w drodze. Jadą też moi koledzy — uczeni. Custodia Safe Company, która zbudowała wasz skarbiec, wysyła samolotem swoich najlepszych specjalistów. Pański skarbiec zostanie otworzony w ciągu najdalej kilku godzin.

Przykro mi, jeśli sprawiłem panu kłopot, ale to jest konieczność i musi pan się z tym pogodzić.

Pain le Queux wyjąkał: — Kłopot! — i nagle krzyknął: — Po tym wszystkim może pan przenieść swoje interesy do innego banku!

Było mi go żal, ale nie miałem czasu na sentymenty, gdyż znalazłem się w wierze gorączkowej działalności. Do Fesses ściągnięto czterech wybitnych fizyków nuklearnych pod ochroną odpowiedniej liczby tajniaków. Z przyjemnością zobaczyłem wśród nich mojego kochanego starego przeciwnika Frankenburga, który będzie musiał przyznać, że w sprawie fluoru został całkowicie pokonany. Była też chmara policjantów w mundurach i po cywilnemu, i bóg wie po co dwóch lekarzy, z których jeden cały czas bez ładu i składu opowiadał, że fluor w stosunkowo dużych ilościach występuje w embrionie ludzkim, i jakie to zdrowe na zęby. Ekspert ze starych dobrych czasów oświadczył, że należy ewakuować miasteczko do czasu rozbrojenia bomby.

Mer odpowiedział mu potokiem galijskiej wymowności. Ewakuacja miejscowości w czasie karnawału oznacza ruinę, raczej śmierć niż hańba, itd. Wyjaśniłem, że problem ewakuacji nie istnieje, bo jeśli fluor 80+ wybuchnie, to i tak nic nie pomoże. Szef policji spojrzał na mnie podejrzliwie i powiedział, że niebezpieczeństwo wybuchu jest tylko hipotetyczne, natomiast panika wywołana rozkazem ewakuacji, będzie rzeczywistą klęską. Wystarczy otoczyć blok domów wokół banku. Ponieważ jest to dzielnica biurowa i większość biur jest zamknięta na sobotę i niedzielę, więc sprawa jest do załatwienia.

Powiedziawszy swoje, szef policji z miną dawnego wojaka nabijającego swój muszkiet ostatnim nabojem nabił fajkę i skierował ją w moją stronę. Dawał w ten sposób do zrozumienia, że uważa to wszystko za trik, mający na celu dostanie się do skarbca. — Ale przecież samochód pancerny zabrał pieniądze i w skarbcu nie ma prawie nic z gotówki — powiedział pan le Queux. Szef policji nie dawał jednak za wygraną. Patrząc, jak ubija tytoń w fajce, przypomniałem sobie myśliwskie porzekadło dziadka: „Ubij proch ciasno, zostaw ołów luźno”. W tym samym czasie Frankenburg i pozostali uczeni ślęczeli nad moimi notatkami, które musiałem im przekazać.

Frankenburg warczał: — Muszę to sprawdzić. Potrzebuję maszyny matematycznej i pięciu dni czasu.

Mały doktor Imhof przerwał mu. — Musimy przyjąć założenie, że to, co czytamy, jest prawdą. Choćby jako hipotezę roboczą.

— Hipotezę roboczą — mruknął Frankenburg. — I co z tego?

— To, że spadek ciśnienia wystarczy, aby tak zwany fluor 80+ Perfrementa przestał być niebezpieczny. W takim razie wystarczy wywiercić jeden otwór w skarbcu. Mając ten otwór możemy resztę odłożyć do poniedziałku.

— Słusznie — powiedziałem. — Bardzo rozsądny wniosek. Technicy z Custodia Company, których ściągnięto specjalnym samolotem, zaczęli rozpakowywać swoje skomplikowane urządzenia. Pośród butli, palników i innego sprzętu Zauważyłem też maski przeciwgazowe. — Po co to? — spytałem pana le Queux.

Frankenburg, nie chcąc się przyznać do porażki, narzekał: — Dobrze, dobrze, wywiercić otwór i zostawić rzecz do poniedziałku. Tylko, że jeśli dobrze zrozumiałem, fluor 80 + do poniedziałku przestanie istnieć.

Niejaki doktor Chiappe stwierdził ponuro: — Metafizyka. Jeśli go zostawimy — przestanie istnieć, jeśli go nie zostawimy — też przestanie istnieć. Tylko, że o ile ja dobrze zrozumiałem, to zostawiając fluor 80 +, przestaniemy istnieć razem z nim. Lepiej wierćmy dziury.

— Pytałem pana, panie le Queux, po co te maski przeciwgazowe? — powtórzyłem.

— Kiedy drzwi są w jakikolwiek sposób naruszone, automatycznie uruchamia się system alarmowy. Nie pomijamy żadnych, absolutnie żadnych środków ostrożności. Na pierwszy sygnał alarmu wbudowane w ściany skarbca zbiorniki wypuszczają gaz łzawiący.