Выбрать главу

Tak się rozpoczął okres siedmiodniowego terroru w cichej dotychczas dzielnicy. Drzewa i latarnie znikały bez śladu; Wally Waldorf zajechał przed dom, wysiadł z auta, zatrzasnął drzwiczki i auta nie było. Kiedy George Mullendorf wrócił do domu, jego pies Pete wybiegł mu na spotkanie i podskoczył, żeby polizać pana. Pies odbił się od chodnika i w tym momencie coś się stało; pies znikł i tylko szczeknięcie zawisło w powietrzu.

Ale najgorzej było z hydrantem. Rano zainstalowano nowy hydrant na miejsce tego, który znikł. Po ośmiu minutach nie było go i powódź powtórzyła się. Następny założono o dwunastej. Ten również znikł po trzech minutach. Następnego dnia rano zainstalowano czwarty z kolei hydrant.

Obecni przy tym byli — kierownik wodociągów miejskich, szef policji z eskortą, przewodniczący koła rodzicielskiego, rektor uniwersytetu, burmistrz, trzech panów z Federalnego Biura Śledczego, kronika filmowa, wybitni uczeni i tłum uczciwych obywateli. — Zobaczymy, czy teraz zniknie — powiedział naczelny inżynier. — Zobaczymy, czy teraz zniknie — powiedział szef policji.

— Zobaczymy, czy… znikł! — powiedział jeden z wybitnych uczonych. I rzeczywiście hydrant znikł i wszyscy byli bardzo mokrzy.

— Za to ja mam zdjęcie roku — powiedział operator kroniki. I wtedy znikła z jego rąk kamera. — Zamknijcie dopływ wody i załóżcie plombę — powiedział kierownik od wodociągów. — I nie instalujcie na razie nowego hydrantu. Zresztą to był ostatni w magazynie.

— To jest ponad moje siły — powiedział burmistrz. — Ciekawe, czy TASS już o tym wie? — TASS już wie — powiedział mały, tęgi facet. — Ja jestem z TASS — a.

— Wszystkich panów zapraszam do swojego lokalu, na nasz nowy Hydrant Cocktail — ogłosił Nokomis. — Przyrządzam go z dobrej whisky, palonego cukru i wody z tego hydrantu. Będziecie pierwszymi, którzy wypróbują nowy cocktail.

Od czasu, kiedy sprzed drzwi lokalu Nokomisa zaczęły znikać hydranty, interes szedł znakomicie.

— Mam sposób, żebyśmy zostali bardzo bogaci — powiedziała w kilka dni później Clarissa do swojego ojca, Toma Willoughby. — Wszyscy mówią, że chcą czym prędzej sprzedać swoje domy i przenieść się gdzie indziej. Postaraj się o dużo pieniędzy i wykup wszystkie domy. Potem sprzedasz je i będziemy bogaci.

— Nie kupiłbym ich nawet po dolarze za sztukę. Trzy domy już znikły i wszyscy oprócz nas po wynosili meble do ogródków. Któregoś pięknego poranka może się okazać, że zostały tylko puste place.

— No to kup same place i zachowaj, aż domy wrócą na swoje miejsce. — Wrócą? Te domy mają wrócić? Czy wiesz coś na ten temat, młoda damo? — Mam podejrzenie graniczące z pewnością. Na razie nic więcej nie mogę powiedzieć.

W niechlujnym apartamencie, który wyglądał, jakby jego właścicielem był pijany sułtan, spotkali się trzej wybitni specjaliści. — To wykracza poza metafizykę. To zatrąca o quantum continuum. W pewnej mierze podważa nawet Boffa — powiedział doktor Velikof Vonk. — Przyległość nieprzechodniości jest najbardziej zastanawiającym aspektem tego fenomenu — powiedział Arpad Arkabaranan.

— Tak — powiedział Willy Mc Gilly. — Kto by pomyślał, że można użyć puszki po piwie i dwóch kawałków kartonu. Kiedy ja byłem chłopcem, używałem pudełka po płatkach owsianych i czerwonej krepiny.

— Nie bardzo rozumiem — przerwał mu doktor Vonk — wolałbym, żeby pan się wyrażał jaśniej.

Jak dotychczas żaden człowiek nie został ranny ani nie zniknął — jeśli nie liczyć kilku kropel krwi na głowie Ozzie Murphy, uszu Conchity skaleczonych, kiedy znikały jej wspaniałe kolczyki, obciętego palca, kiedy ktoś dotknął drzwi do mu, który właśnie znikał, czy palca nogi chłopca, który kopnął znikającą puszkę; w sumie nie więcej niż kieliszek krwi i parę deka ciała.

Teraz jednak w obecności świadków zniknął pan Buckle, właściciel sklepu. To już było poważniejsze.

W domu państwa Willoughby pojawili się jacyś nieprzyjemnie wyglądający cywile. Nąjnieprzyjemniej wyglądający był majorem. Major nie zawsze tak wyglądał, ale od siedmiu dni miasto żyło w strachu i niepewności.

— Po mieście zaczęły krążyć brzydkie plotki, że ostatnie wydarzenia są związane z waszym domem — powiedział jeden ź cywilów. — Czy ktoś z was wie coś na ten temat?

— Plotki pochodzą ode mnie — powiedziała Clarissa i wcale nie uważam, że są brzydkie. Raczej intrygujące. Jeśli chce pan dotrzeć do sedna sprawy, może mi pan zadać pytanie. — Czy to znikanie to twoja sprawka?

— To nie jest dobre pytanie — powiedziała Clarissa. — Czy wiesz, co się stało z rzeczami, które znikły? — To też nie jest dobre pytanie.

— Czy potrafisz zrobić tak, żeby wszystko wróciło na swoje miejsce? — No pewnie. Każdy potrafi. A pan nie?

— Ja nie potrafię. A jeśli ty potrafisz, to zrób to jak najszybciej.

— Do tego potrzebuję kilku rzeczy. Musi mi pan dostarczyć złoty zegarek i młotek. A tu jest lista odczynników chemicznych. I jeszcze potrzebny mi jest metr czarnego welwetu i kilo landrynek.

— Zgodzimy się? — spytał jeden z policjantów.

— Tak — powiedział burmistrz — to nasza jedyna nadzieja. Dajcie jej wszystko, czego żąda. I tak też zrobiono.

— Dlaczego wszyscy z nią rozmawiają? — poskarżył się Clarence. — To przecież ja zrobiłem znikacz. Skąd ona wie, jak to wszystko postawić na swoje miejsce?

— Tak czułam! — krzyknęła Clarissa z nienawiścią. — Wiedziałam, że to on robi. Przeczytał w moim pamiętniku, jak się buduje znikacz. Gdybym była jego matką, spuściłabym mu tęgie lanie za to, że czyta pamiętnik swojej siostry. Oto są skutki, gdy wynalazki trafiają w nieodpowiednie ręce.

Clarissa podniosła młotek nad złotym zegarkiem burmistrza, który położyła na podłodze. — Muszę zaczekać kilka sekund. Nie wolno się zbytnio śpieszyć. To potrwa tylko chwilę.

Wskazówka minutowa doszła do punktu, który był jej przeznaczony od początku świata. Clarissa nagle z całej siły walnęła młotkiem w piękny złoty zegarek.

— To wszystko — powiedziała — skończyły się wasze kłopoty. O, spójrzcie, kot pani Manners siedzi na chodniku, tak jak siedem dni temu.

I kot rzeczywiście siedział. — Teraz chodźmy do baru zobaczyć, jak wróci hydrant. Czekali tylko kilka minut. Hydrant pojawił się znikąd i przyrósł do ulicy.

— Oświadczam wszystkim — powiedziała Clarissa — że wszystkie przedmioty, które znikły, znajdą się na swoich miejscach dokładnie po siedmiu dniach od zniknięcia.

Siedem dni strachu skończyły się. Przedmioty zaczęły wracać na swoje miejsca. — Skąd wiedziałaś, że to wymaga siedmiu dni? — spytał burmistrz Clarissę.

— Dlatego, że Clarence zbudował siedmiodniowy znikacz. Wiem również, jak się robi znikacze dziewięciodniowe, trzynastodniowe, trzytygodniowe i jedenastoletnie. Chciałam zrobić trzynastodniowy, ale trzeba oba końce pomalować krwią chłopczyka, a Cyril wrzeszczał, kiedy chciałam go naciąć.

— I naprawdę umiesz to wszystko zrobić?

— Tak. Tylko drżę na myśl, że moja wiedza może trafić w niepowołane ręce.

— Podzielam twoje obawy, Clarisso. Powiedz mi Jeszcze, do czego były ci potrzebne odczynniki chemiczne?

— Do zabawy w „Małego chemika”.

— A czarny materiał?

— Na suknię dla lalki.

— A kilogram landrynek?

— Nie rozumiem, jak pan został burmistrzem, jeśli pan nie wie, po co są dzieciom landrynki.

— Ostatnie pytanie — powiedział burmistrz. — Dlaczego rozbiłaś młotkiem mój złoty zegarek?