Profesor obserwował mnie w milczeniu. W oczach błyskały mu filuterne iskierki. Skończyłem oglądać album i spojrzałem pytająco. Czekałem na wyjaśnienia, ale Worobiow najwyraźniej z nimi zwlekał, a może w ogóle nie miał zamiaru ich udzielić. — Proszę na herbatę! — rozległ się głos Marii Stiepanowny.
Przeszliśmy do jadalni. Przy herbacie gawędziliśmy na obojętne tematy. Profesor żartował, opowiadał anegdoty, najwyraźniej unikając odpowiedzi na dręczące mnie pytanie. Wreszcie nie wytrzymałem:
— Wiktorze Grigoriewiczu, gdzie pan robił te zdjęcia? — O nie, drogi panie! Nie teraz. Proszę się uzbroić w cierpliwość!
Widząc, że nic nie wskóram, zacząłem się żegnać. Worobiow nie zatrzymywał mnie, ale odprowadzając do drzwi nalegał na powtórną wizytę.
W drodze do hotelu nie przestawałem myśleć o zagadce tajemniczego albumu. Po głowie snuły mi się różne przypuszczenia. Może to krajobrazy Komorów? Przecież na tych wyspach zachowały się reliktowe lasy. Brednie! Jak mogłem coś podobnego pomyśleć! A może to powiększone zdjęcia mikroświata? Taka na przykład trawa w dużym powiększeniu przypomina tropikalny las… Nie, to nie to! Profesor powiedział, że fotografie robiono nie z rysunku i nie z natury. Zresztą byłem zbyt dobrego zdania o Worobiowie, aby podejrzewać go o mistyfikację.
Przez dwa dni dzielące mnie od następnej wizyty zupełnie nie mogłem pracować i ciągle tylko starałem się rozwiązać zagadkę albumu. I oto znów naciskam guzik dzwonka. Maria Stiepanowna uśmiecha się jak do starego znajomego. Wiktor Grigoriewicz wita mnie z radością. — Jest pan! Lubię punktualnych młodych ludzi! Proszę, niech pan wejdzie.
Gdy już usiadłem w znajomym fotelu, opadło ze mnie całe napięcie ubiegłych dni. Profesor paląc papierosa spacerował po pokoju.
— Dzisiaj chciałbym porozmawiać z panem na tematy nieco ogólniejsze — powiedział po dłuższym milczeniu. — Wie pan, że z wykształcenia jestem fizykiem i że przez całe życie zajmowałem się teorią. W ostatnich latach jednak coraz bardziej pociągał mnie eksperyment, gdyż inaczej nie mogłem sprawdzić moich przypuszczeń, do których doszedłem w pewnym sensie wyprzedzając fakty. To była dąsy ć niezwykła droga, ponieważ większości uczonych praktyków brakuje szerszego, by tak rzec, filozoficznego spojrzenia na przedmiot badań. Nie mówię tu oczywiście o wąskim empiryzmie, lecz o swego rodzaju ułomności myślenia.
Profesor zamilkł na chwilę, a ja bez powodzenia starałem się odgadnąć bieg jego myśli. — Jak by to panu możliwie jasno wytłumaczyć? — spojrzał pytająco na mnie. — Trudno przejść od przesłanek teoretycznych do konkretów, tym bardziej że nie jest pan fachowcem… Najważniejsze jest chyba to, że każdemu pokoleniu uczonych właściwy jest określony sposób myślenia, a właściwie myślenie określonymi kategoriami. I co gorsze, wszystko wykraczające poza ramy tych schematów myślowych z reguły odbierane jest negatywnie. Nie dlatego, że brak jest odpowiednich dowodów, ale dlatego, iż nawet te dowody nie mogą być właściwie odebrane. Zgadza się pan ze mną? — Obawiam się powiedzieć tak lub nie…
— To bardzo źle! Obawa często uniemożliwia uchwycenie sedna sprawy. To, o czym będę mówił, może się wydać dziwne. Proszę jednak nie wyciągać pochopnych wniosków! Chodzi mi o pojęcie czasu rozpatrywane w kategoriach fizycznych i filozoficznych. Nie będę przytaczał znanych definicji… W naszej codziennej praktyce używamy czasu jako układu odniesienia i nie wątpimy w jego obiektywność. Godzina, minuta, sekunda lub inny dowolny odcinek czasu są obiektywne, gdyż określają zarówno przebieg obserwowanych procesów materialnych, jak i trwanie zjawisk fizjologicznych naszego postrzegania. Jednakże sama percepcja zjawisk jest subiektywna… A subiektywne odczucia są ograniczone możliwościami fizjologicznymi… Człowiek za pomocą precyzyjnych aparatów znacznie rozszerzył te możliwości. Dzięki tym przyrządom możemy wnioskować o ruchu cząstek elementarnych, mierzyć odległości do gwiazd… Ale bez względu na to, z jak dokładnego aparatu skorzystamy, jaką metodę pośrednią zastosujemy, wszystko i tak sprowadza się do postrzegania subiektywnego. Cóż więc gwarantuje prawdziwość naszej wiedzy? Umiejętność porównywania. Ale wróćmy do pojęcia „czas”, które dzielimy na podkategorie „przeszłość”, „teraźniejszość” i „przyszłość”… A cóż to jest „teraźniejszość”?
— Teraźniejszość… No cóż, to wszystko, co odczuwamy w danej chwili… Wydaje mi się to oczywiste…
— Właśnie! „Wydaje się”. A w rzeczywistości nie jest to wcale takie oczywiste. Teraźniejszość… Jakiż wzorzec przyjąć na określenie tej pony? Godzinę? Minutę? Sekundę?… W samym pojęciu teraźniejszości zawiera się umowność. Mówimy „dzisiaj”. Ale przecież dzień jest dosyć długim okresem czasu, który możemy traktować jako teraźniejszość jedynie w stosunku do znacznie dłuższych jednostek — tygodnia, miesiąca, roku… To samo rozumowanie można zastosować wobec godziny, minuty, sekundy i okaże się, że teraźniejszość można określić dowolnie małym okresem czasu! Powstanie wrażenia zmysłowego wymaga jednak określonego czasu, zależnego od szybkości przebiegu impulsu przez włókno nerwowe, komórkę… Wynika z tego dość nieoczekiwany wniosek, że obszar naszego postrzegania rozciąga się na teraźniejszość, przeszłość i przyszłość, a co za tym idzie, my sami istniejemy w tym samym przedziale czasowym. — Ależ „odczuwam”, to nie znaczy „istnieję”!
— Oczywiście! Nie możemy się zrozumieć… Postaram się wyjaśnić to na przykładach. Wyobraźmy sobie plemię, które żyje przez krótką chwilę. Dla nas ta chwila jest teraźniejszością, dla nich — zawiera przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Nasza sfera postrzegania jest więc znacznie obszerniejsza… Drugi przykład. Pamięta pan zapewne opowiadanie Wellsa „Najnowszy przyspieszacz”. Przyjmijmy, że procesy fizjologiczne można przyspieszać tysiące razy, co pociąga za sobą przyspieszenie procesów postrzegania. W takim wypadku w ciągu sekundy moglibyśmy przeżyć wiele przygód i zobaczyć wiele ciekawych rzeczy. — Ale to przecież niemożliwe!
— Tak, jak to przedstawił autor, oczywiście że nie… ale w ogóle… Wells również w swojej „Maszynie czasu” wypowiedział wiele interesujących myśli. Wątpliwe jednak, aby człowiek mógł bez szwanku przenosić się z jednego czasu w drugi. Stanowimy wszak układ materialny, który może istnieć tylko w określonych ramach czasowych… Ale są zjawiska, które, jak sądzę, mię podlegają tym ograniczeniom. Chodzi mi o fale elektromagnetyczne i siły grawitacyjne, które rozprzestrzeniają się z prędkością absolutną. Powstaje więc pytanie, czy można zbudować takie urządzenie elektroniczne, które współdziałając z naszym mózgiem rozszerzałoby dowolnie ramy czasowe naszego obszaru postrzegania? — Odnoszę wrażenie, że w swoich wywodach opiera się pan na subiektywnej ocenie czasu… — Nie, mój drogi! Pan mnie opacznie zrozumiał! Chodzi o stosunek subiektywnych wrażeń do obiektywnej rzeczywistości. Uznajemy za realne jedynie to, co pokrywa się w czasie z fizjologicznymi procesami naszego postrzegania. Ale czy człowiek śpiący lub nieprzytomny zdaje sobie sprawę z upływu czasu, obiektywnych skądinąd godzin, minut, sekund?
Worobiow uśmiechnął się zagadkowo. — A może istnieje również to, co nie pokrywa się w czasie z naszymi doznaniami? — zapytał. Wzruszyłem ramionami.
— Czas jest dla mnie — kontynuował profesor — czymś wszechobejmującym, wielowymiarowym jak przestrzeń… Ludzie na skutek swych ograniczeń fizjologicznych odczuwają zaledwie niewielki wycinek tej całości i nazywają go „teraźniejszością”. — Trudno mi to pojąć, Wiktorze Grigoriewiczu! Jako paleontolog przywykłem dosyć swobodnie operować czasem, liczyć go na miliony, a nawet setki milionów lat, ale… — Właśnie to „ale” stanowi o poznaniu sedna. Profesor zapalił papierosa. — Z pewnością pana zanudziłem… — Skądże, to jest tak niezwykle interesujące!