Jakże w istocie rzeczy nazwać taki „argument” wysunięty przez leningradzkiego literata W. Lwowa: „Cała przestrzeń wokół Ziemi i sama Ziemia dawno już powinny roić się od techniki z innych gwiazd…” Skoro tak nie jest, to wypływa z tego wniosek o „jedyności ziemskiego ogniska rozumu”, o samotnej egzystencji ludzkości „na olbrzymim polu rozpostartym na miliardy lat świetlnych”.
To właśnie oznacza przystrajać geocentryzm w nowe szaty, a na dobitek grać na ludzkiej pysze! Skorośmy samotni, to sądzone nam jest gospodarować w całym dostrzegalnym kosmosie i ciąży na nas odpowiedzialność nie tylko za naszą własną planetę, ale i za cały wszechświat (nawiasem mówiąc, wynika z tego, że „pusty”?).
Ma się rozumieć, o wiele prościej i łatwiej uznawać się za jedynych władców kosmosu ukrywając się za pancerzem „neogeocentryzmu”. A powołując się na Ciołkowskiego można przy tym mówić o potędze człowieka podbijającego bezgraniczny wszechświat. Ale przecież tenże Ciołkowski — jak o tym będzie mowa niżej — nigdzie nie zaprzeczał i nie mógł zaprzeczać, że nie jesteśmy samotni w przestrzeniach kosmicznych.
Wszystkie dowody „neogeocentryzmu” opierają się na tym, że ludzkość ziemska dotychczas nie znalazła się w zasięgu „działalności gospodarczej” innych cywilizacji, że na razie nie znaleziono żadnych śladów gości z kosmosu… Trudno orzec, czego więcej w rozważaniach „neogeocentrystów”: ograniczoności (zamaskowanej rzekomą śmiałością myśli, nie odrzuca się bowiem postępu w skali kosmicznej, ale tylko dla nas, Ziemian: jesteśmy wszak jedyni!) czy niechęci do uznania różnorodności, elastyczności, możliwości istnienia rozmaitych dróg ewolucji życia we wszechświecie i istnienia kogoś, kto może być od nas „rozumniejszy”.
Czy tego jednak chcemy, czy nie, nauka XX wieku wyrzekła się geocentrystów… Na przykład w czasie konferencji ogólnozwiązkowej w Biurakanie astronomowie, astrofizycy, inżynierowie, radioelektrycy, a nawet językoznawcy (lingwistyka kosmiczna — nauka o środkach porozumienia z braćmi w rozumie — także zaczyna się rozwijać!) dyskutowali nad problemem cywilizacji pozaziemskich. Rozważali go ze stanowiska materialistycznego korzystając z doświadczenia nauki i techniki, przygotowując grunt dla przyszłych kontaktów. Jakiekolwiek wypowiadano by sądy o szczegółach, to jednak wnioski ogólne okazały się bezsporne dla wszystkich.
Nie było więc sprawą przypadku utworzenie w Akademii Nauk ZSRR Komisji do Spraw Łączności Międzygwiezdnej (organizacja jedyna w swoim rodzaju, pierwsza w całej historii ludzkości!). W uchwale konferencji biurakańskiej podkreśla się: „Nawiązanie kontaktów z cywilizacjami pozaziemskimi miałoby najdonioślejsze znaczenie dla nauk przyrodniczych, filozofii i praktyki społecznej ludzkości. Do ostatnich czasów zadanie to było niewykonalne technicznie”. Teraz jest ono „w pełni dojrzałym i aktualnym problemem naukowym”.
Lepszej odpowiedzi oponentowi obstającemu przy jedyności Ziemian znaleźć się nie da. Nic nie przeszkodzi nam, byśmy w myśl nakazów Ciołkowskiego i Wiernadskiego podbijali i przekształcali gwiezdne światy, rozszerzali noosferę — sferę życia ludzkości. Ale tego prawa nie są również pozbawione inne istoty rozumne, z którymi wcześniej lub później się zetkniemy!
Istnieją dość bliskie nam gwiazdy podobne do Słońca. Jedną z nich nazywamy Tau Wieloryba, drugą — Epsilon Eridana. Odległość od nich wynosi „tylko” jedenaście lat świetlnych — w skali międzygwiezdnej niezbyt to dalekie sąsiedztwo. Powstała więc koncepcja nawiązania kontaktu z tymi układami gwiezdnymi, z ich możliwymi mieszkańcami. Powstał projekt Ozma.
Oz to kraj z amerykańskiej bajki dziecięcej, Ozma — królowa tego kraju. Hipotetyczna cywilizacja sąsiednia stała się więc dla astronomów czarodziejskim krajem, z którego spodziewali się uzyskać wieści. Projektowi nadano romantyczne imię Ozma.
Nie przez przypadek chciano złowić sygnały z Epsilon Eridana i Tau Wieloryba — gwiazd pojedynczych. Alfa Centaura, najbliższa nam, lecz podwójna, nie wchodzi w rachubę: okazało się, że raczej nie mogą tam istnieć odpowiednie dla życia planety.
Amerykańscy radiofizycy skierowali więc anteny dużego 85-stopowego teleskopu na „krainę Oz”. Była to pierwsza w dziejach ludzkości próba przejęcia programu radiowego nadanego przez inne istoty rozumne!
Odbiór odbywał się na fali dwadzieścia jeden centymetrów — taka jest długość fali promieniowania wodoru, najbardziej rozpowszechnionego pierwiastka kosmosu. Jest to więc najbardziej uniwersalny język radiowy wszechświata.
Trzy miesiące trwały poszukiwania prowadzone za pomocą specjalnego współczesnego sprzętu radiotechnicznego o wysokiej czułości, zaopatrzonego w urządzenia do tłumienia zakłóceń. Ale w ciągu tych trzech miesięcy nie wykryto nic, co byłoby podobne do sztucznego sygnału.
Niepowodzenie? Na razie tak. Widocznie poszukiwania były zbyt krótkotrwałe. Dyżurować, słuchać co noc, z dnia na dzień, z roku na rok, może nawet przez stulecia… Nadzieja sukcesu może okazać się złudna, czy starczy więc zapału, by pełnić wachtę bez końca? Nawet jeśli część roboty powierzy się automatom? Psychicznie trudno przystosować się do tego, aby czekać i mieć nadzieję przez nieokreślenie długi czas nie mając żadnego potwierdzenia słuszności obranej drogi.
Zdaje mi się zresztą, że świadomość wielkości celu to czynnik, z którym niepodobna się nie liczyć!
„Trudno ocenić prawdopodobieństwo sukcesu, jeżeli jednak nie będzie się wcale prowadzić poszukiwań, to będzie ono równe zeru”. Słuszność wypowiedzi D. Cocconiego i F. Morrisona, znanych badaczy problemu komunikacji międzygwiezdnej, nie budzi wątpliwości. Radioastronomia pozaatmosferyczna z urządzeniami rozmieszczonymi w stacjach pozaziemskich, np. na Księżycu, dla której przestaną istnieć przeszkody utrudniające obecnie prace astronomów, to nowa baza wypadowa do badań wielkiego wszechświata.
Już teraz myśli się o tym, aby radioteleskopy odbierające sygnały naturalne przysposobić również do odbioru sygnałów sztucznych. Pozwoli to bez odkładania sprawy ad calendas graecas przystąpić do utworzenia służby galaktycznej. A może koło nas od dawna przepływa informacja, której po prostu nie mogliśmy dawniej odbierać?!
Jako podstawę podziału cywilizacji pozaziemskich na typy według stopnia rozwoju zaproponowano cechę energetyczną. Zużycie energii to bez Wątpienia istotny wskaźnik postępu. Osiągnąwszy pewien szczebel rozwoju cywilizacja powinna wszak przejawić się w skali kosmicznej właśnie dzięki swojemu wyposażeniu energetycznemu. Przekształci ona swój system gwiezdny, potem zaś, w następnym etapie, opanuje również zasoby swojej galaktyki.
Radziecki astronom N.S. Kardaszew uważa za rozsądne uznać obecne zużycie energii za podstawę oceny typu CP (cywilizacji pozaziemskiej — termin świeżo ukuty).
Cywilizacja ziemska odpowiada poziomowi CP-L Potrzebowała miliardów lat, aby ten poziom osiągnąć. Teraz jednak trzeba tylko tysięcy lat (tempo znacznie wzrasta!), by się pojawiła CP-II: wówczas cała energia słoneczna będzie do dyspozycji ludzkości. Jeszcze dziesiątki milionów lat i powstanie CP-III, która owładnie energią wielu słońc — ciał niebieskich naszej Galaktyki. W ogóle różnice wieku poszczególnych CP mogą — jak widzimy — wynosić dziesiątki milionów lat. Nasza, ziemska cywilizacja, w której niedawno dopiero rozpoczął się intensywny rozwój techniki, nie wyszła jeszcze z powijaków.