Выбрать главу

Nasuwa się pytanie: dlaczegóż w takim razie my, cywilizacja, która uczyniła pierwszy krok na drodze w kosmos, dysponująca już dość rozwiniętą radiotechniką, domyślamy się jedynie istnienia „wyższego intelektu”? Wszak zarówno stopień niższy, jak wyższy, a także wszystkie pośrednie mogą istnieć w nieskończonym wszechświecie.

Patrole galaktyczne leżały dotychczas poza naszymi możliwościami. Nie była dla nas dawniej możliwa nawet służba obserwacyjna zajmująca się wykrywaniem „dziwnych” obiektów kosmicznych, do jakich należą również cywilizacje wyższych typów. Usadowiwszy się poza Ziemią astronomia podejmie „totalny” przegląd nieba. Sondy zaś, a później i statki międzygwiezdne wzniosą nas na wyższy szczebel przybliżając epokę kontaktów.

Kontaktów radiowych, rzecz prosta, nie da się w żaden sposób zaniechać, nie da się ich także przeciwstawiać lotom. Niepodobna zapomnieć o zaletach łączności za pomocą fal elektromagnetycznych. Jednakże przyniosą nam one informacje o przeszłości, i to niezmiernie odległej.

Nawiasem mówiąc, jest to ilustracja techniki radioastronomicznej: obecnie buduje się radioteleskop zdolny odbierać sygnały ze źródeł odległych od nas o dziesiątki miliardów lat świetlnych!

Ponadto, jak już o tym była mowa, liczyć można tylko na jednostronny odbiór sygnałów i ich jednostronne wysyłanie. Rozmowa ciągnąca się przez setki tysięcy, a nawet miliony lat… Przy całym olbrzymim znaczeniu tego kontaktu liczyć tylko na niego, ograniczać się tylko do niego byłoby absolutnie niesłuszne.

Gwiazdolot stanie się w końcu symbolem rozkwitu epoki kosmicznej. Dziś na razie, poza wysyłaniem sygnałów radiowych, nie możemy w inny sposób pokonać przeogromnych odległości kosmicznych. Jednakże bezpośredni kontakt, odwiedzanie innych światów, pozostanie celem ostatecznym człowieka. Rękojmią tego jest jego duch poznawczy. Jakkolwiek ważne byłoby stwierdzenie, że nie jesteśmy samotni w kosmosie, to jednak jeszcze ważniejsze i bardziej kuszące jest spotkanie z innym światem, z inną cywilizacją.

Niech otworzy się droga ku gwiazdom!

Nie jesteśmy samotni we wszechświecie! Myśl ta mimo woli pociąga za sobą inną. Jeśli tak jest, jeśli w galaktyce istnieją cywilizacje, i to nie mniej, lecz bardziej rozwinięte od naszej, to dlaczego sąsiedzi dotychczas nas nie odwiedzili? Odpowiedzi na to skomplikowane pytanie próbowano szukać już dawno.

Niewiarygodnie wielkie są odległości między gwiazdami. Na razie nie wierzymy w realizację komunikacji międzygwiezdnej. Nie dość tego; niektórzy uczeni przypuszczają, że ludziom w ogóle nie będzie dane dotrzeć nawet do tych najbliższych gwiazd, w których okolicy teoretycznie może występować życie.

Technika, twierdzą oni, nie zdoła rozwiązać takiego zadania, nawet za pomocą rakiety fotonowej. Strumień energii elektromagnetycznej z silników gwiazdolotu fotonowego mocą przewyższający energię słoneczną jakoby miałby spalić Ziemię. Trzeba by się zastanowić nie tylko nad ochroną samego statku, ale przede wszystkim nad wysyłającą go w daleką podróż planetą. Niebezpieczeństwo to uczeni uważają za tak poważne, że stwierdzają kategorycznie: droga ku gwiazdom zamknięta!

Czas trwania podróży międzygwiezdnych niewspółmierny z długością naszego życia odsuwa się więc na dalszy plan. Ale można się będzie wszak uciec do anabiozy — wysłać w drogę „zamrożonych” kosmonautów, którym w podróży nie będą potrzebne ogromne zapasy tlenu, wody i pożywienia. Paradoks przewidziany przez teorię względności — różnica w biegu czasu na Ziemi i na statku przy szybkościach podświetlnych — odegra, być może, decydującą rolę.

Jakkolwiek by było, za podstawową, najważniejszą przeszkodę uważa się brak „transportu”, mając na względzie nawet bardzo odległą przyszłość. Formułując swój wniosek co do możliwości podróży ku gwiazdom amerykański astronom E. Parceli pisze: „Wszystkie te projekty podróży po wszechświecie… należy wyrzucić do kosza na śmieci”. Czy przyda się w tym celu kosz na śmieci, na razie jeszcze nikt odpowiedzieć nie może. Gwiazdolot fotonowy może nie okazać się właśnie najnowszym słowem techniki kosmicznej. Nie byłoby słuszne zacieśnianie tylko dla niego granic postępu technicznego.

Co więcej, technika przyszłości pójść może zupełnie innymi drogami, toteż statek kosmiczny będzie całkiem inny niż go sobie teraz wyobrażamy. Nie sposób stawiać jakieś granice myśli inżynierskiej dążącej drogą do gwiazd. Droga ta niewątpliwie się otworzy, jeżeli nie przed nami czy przed naszymi najbliższymi potomkami, to przed ludźmi odleglejszej przyszłości.

Poszukiwania wyjdą poza ramy dzisiejszej, a nawet jutrzejszej energetyki. Mówimy już o energii grawitacyjnej, o nie znanych nam chwilowo źródłach energii gwiazd. Niezbyt wiele jeszcze wiemy o budowie materii i ukrytych w niej rezerwach energetycznych. Nasza wiedza nie daje jeszcze technice tego punktu oparcia, który pozwoli jej odepchnąć się od Ziemi, aby skoczyć ku gwiazdom.

Nie należy kategorycznie odrzucać możliwości lotów międzygwiezdnych tylko dlatego, że wymyślony dzisiaj przez nas gwiazdolot fotonowy może się okazać nierealny. Ludziom przyszłości wyda się on prymitywny i śmieszny, podobnie jak nam rydwan starożytnych Rzymian. Tak więc na razie odsuniemy dalej kosz na śmieci…

Sondy i „talerze”

Niechaj zatem fotonowe i inne statki galaktyczne pozostaną na razie pod kierownictwem pisarzy-fantastów. Jakież wobec tego mamy sposoby bezpośredniego kontaktu z cywilizacjami pozaziemskimi?

Stosownie będzie przypomnieć tu słowa wypowiedziane u zarania epoki sztucznych satelitów.

Istnieją „realne przesłanki po temu, aby rzucić ciała typu pierwszych amerykańskich satelitów w przestrzenie międzygwiezdne, usunąć je ze sfery przyciągania Słońca” — pisał członek korespondent Akademii Nauk ZSRR A. Iljuszyn.

W ślad za wyrzuceniem pierwszego satelity-automatu w okolice Ziemi mogliśmy wypuścić automat ku gwiazdom. Aparat zdolny porzucić Układ Słoneczny, aby ruszyć w wędrówkę po wszechświecie, leży już w zakresie możliwości techniki dnia dzisiejszego.

Nie wystarcza oczywiście, by aparat taki przezwyciężył tylko przyciąganie Słońca. Rakietę trzeba wyposażyć w urządzenie przyśpieszające, które stopniowo rozpędziłoby ją do bardzo wielkich prędkości kosmicznych. Przelot jej nie trwałby wówczas nadmiernie długo, toteż możliwe byłoby zbadanie najbliższych nam okolic Galaktyki nie tylko za pomocą fal radiowych.

Międzygwiezdna sonda, automatyczny zwiadowca, który podróżuje od gwiazdy do gwiazdy, chociażby setki lat, czy to tylko bezpodstawna fantazja? Sondzie nie są potrzebne tak potężne silniki, jakie przydałyby się gwiazdolotowi pasażerskiemu. Znikają ograniczenia, zadania zacieśniają się do zbierania informacji, obserwowania, określania celowości przyszłego kontaktu. Nadajniki sygnałów zapisanych na taśmie, zasilane z baterii półprzewodnikowych włączanych w okolicach najbliższych gwiazd — takimi właśnie forpocztami międzygwiezdnej służby komunikacyjnej stałyby się sondy.

Postawmy się teraz na miejscu przedstawicieli cywilizacji pozaziemskiej, znacznie przy tym posuniętej naprzód w swoim rozwoju. Dla nich zadanie sondy jest prawdopodobnie w pełni rozwiązalne. Nic dziwnego w tym, że chcieliby wyprawić statek bez pilota na poszukiwania sąsiednich cywilizacji.

Nie jest więc wykluczona możliwość odwiedzenia Ziemi przez takiego cybernetycznego gońca. Przecież dzieje naszej planety liczą miliardy lat. Zainteresowałaby zwiadowcę gwiezdnego jako niewątpliwy przybytek życia.

Czyż nie pragnieniem spotkania takiego wysłannika tłumaczy się zainteresowanie tak zwanymi latającymi talerzami? Wokół nieznanych obiektów latających rozpętuje się zgiełk sensacji, fakty rzeczywiste przeplatają się z fikcją, oczywiste złudzenia optyczne — z zadziwiającymi i niepojętymi zjawiskami. Nikt na serio nie wierzy w przylot mieszkańców Wenus, podobnie jak nie sposób ufać i wielu innym doniesieniom „naocznych świadków”.