Wątpliwe jest jednak, czy nasi sąsiedzi zajmowali się kiedykolwiek niepotrzebnym ekspediowaniem na chybił trafił tego rodzaju „prezentów”. Powinni się byli bezwzględnie przekonać, czy ktoś kiedyś zdoła przesyłkę rozszyfrować, a uczyniwszy to, nie użyje jej na szkodę podobnych sobie ani nadawców przesyłki. Słowem, rozstrzygnięcie zagadnienia „poczty kosmicznej” obejmuje wiele punktów niejasnych.
W każdym razie dążenie do ogłoszenia o swoim istnieniu, do zaznajomienia się z sobie podobnymi istotami rozumnymi jest równie silne jak pragnienie poznania otaczającego świata. „Prawdopodobnie wszystkim cywilizacjom (wśród nich i naszej) właściwe jest dążenie do proklamowania swojego istnienia z motywów stanowiących złożony kompleks żądzy wiedzy (zainteresowania naukowego), próżności i altruizmu” — powiada profesor J. Martynow. Będziemy to mieć na względzie!
Jakkolwiek małe byłoby prawdopodobieństwo odwiedzenia przez istoty rozumne Układu Słonecznego zagubionego na peryferiach Galaktyki, to jednak nie da się uznać takiej możliwości za równą zeru. Nie wiemy, w jaki sposób i kiedy nastąpią loty do gwiazd, dlatego też mówimy, że istnieje wyłącznie możliwość kontaktu radiowego, reszta zaś jest nieziszczalna i dla nas, i dla naszych potomków. Któż może zaręczyć, że inne istoty rozumne nie znalazły sposobów podróżowania na dystanse setek, a nawet tysięcy lat świetlnych?
Prawdopodobieństwo odwiedzin jest rzeczywiście znikome, okres czasu natomiast, w którym zdarzenie takie może nastąpić — ogromne. A kierunek poszukiwań wskazuje Ciołkowski, gdy podkreśla, że mogły one „odwiedzić także inne planety”.
Czy nie ma takich śladów na pozbawionym życia Księżycu albo na planetach, albo na ich satelitach planet, gdzie brak atmosfery i wobec tego ślady zachowałyby się znacznie lepiej?
Wyruszenie w kosmos, lądowanie na maj bliższych ciałach niebieskich otworzy też nowe możliwości poszukiwań śladów przybyszów z gwiazd. Nie będzie to, rozumie się, naczelnym celem kosmonautów, przynajmniej w najbliższym czasie. Takiej możliwości nie należy jednak pomijać.
Wszystko, co nie da się wyjaśnić przyczynami naturalnymi, powinno stać się przedmiotem na j baczniejsze j uwagi Wszystkie dopuszczalne warianty powinny być rozważone i uwzględnione, aby skierować poszukiwania na przypuszczalnie najbardziej owocną drogę.
Oprócz nieokreśloności danych wyjściowych występują inne jeszcze trudności komplikujące zagadnienie. Co począć, jeżeli ślady były, ale się nie zachowały? Albo jeśli ich wcale nie zostawiono? Przyleciawszy do Układu Słonecznego wtedy, kiedy o życiu mowy być nie mogło, „sąsiedzi” po prostu odlecieli z powrotem. Albo wreszcie upamiętnili swój pobyt znakiem w postaci sztucznej planety, satelity Słońca albo Marsa, i ten nie zauważony przez nas herold rozumu krąży dotychczas gdzieś w kosmicznych przestworzach. Szansę znalezienia takiej pamiątki są niewątpliwie bardzo małe.
Czy wypływa z tego pesymistyczny wniosek, że śladów nie ma i nie znajdziemy ich nigdzie? Jeżeli nie zamanifestowały się cywilizacje pozaziemskie, jeżeli przyniósł nam porażkę projekt Ozma, to czyż można jeszcze marzyć o kontaktach iż rozumnymi istotami, a tym bardziej o tym, by do nas przyleciały?
Geocentryzm, jak każdy dogmat, niebezpieczny jest nie tylko przez swoje prymitywne negowanie wszystkiego, co mu przeczy. Jego wpływ jest znacznie głębszy i subtelniejszy, odbija się bowiem na sposobie myślenia nadając mu jakąś „przyziemność”. Łatwiej i prościej sądzić, że jesteśmy jedyni we wszechświecie. Toteż wręcz nieprawdopodobne staje się wówczas wyobrażenie sobie możliwości istnienia innego sposobu myślenia, innej — dla nas niepojęcie wspaniałej — skali ogólnogalaktycznej.
Kiedy mówił o tym Ciołkowski, wyśmiewano go. Kiedy napisał o tym pisarz-fantasta L A. Jefremow, uznano to jedynie za piękną fantazję. Teraz w dziedzinę domniemań i odważnej fantazji wkracza nauka.
Stopniowe badanie wszystkich aspektów olbrzymiego problemu doprowadzi niewątpliwie do bardziej optymistycznych ocen, nie ogólnych, lecz czysto ilościowych, które być może pozwolą rozmieścić zdarzenia w czasie. Wszak C. Sagan próbuje już przepowiedzieć termin najbliższej wizyty „sąsiadów”. Czyżby te próby były aż tak bezsensowne?
Zadanie poszukiwania śladów gości z innych planet jest powiązane wzajemnie z badaniem zaiste wspaniałego i porywającego problemu stulecia — problemu wielości światów zamieszkanych we wszechświecie.
Rozumujemy z „ziemskiego” punktu widzenia, biorąc za podstawę nasze możliwości. Zgadzamy się przy tym na oczywiste uproszczenie: przecież goście na pewno byliby przedstawicielami wyżej rozwiniętej cywilizacji, w przeciwnym bowiem razie nie zdołaliby pokonać przestrzeni. Mają do dyspozycji potężniejszą technikę, toteż naszych na pozór fantastycznych przesyłek nie można z góry negować.
Sonda, która stała się satelitą Słońca; sonda zmieniająca orbitę, aby po kolei badać wszystkie planety Układu Słonecznego; sonda stanowiąca bazę aparatów cybernetycznych, które mogą jeszcze bardziej drobiazgowo badać szczególnie interesujące obiekty — wszystko to są może szczeble początkowe. Nie wyczerpują tego, co z teoretycznego punktu widzenia mogliby stworzyć nasi sąsiedzi w galaktyce.
Sonda nie jest wieczna, jej przyrządy ostatecznie powinny przestać działać. Czy jest możliwe, że wtedy włączywszy silniki zwiadowca z zebraną informacją ruszy w drogę powrotną? Logiczne jest przypuszczenie, że nawet nie odkrywszy nigdzie życia zostawi jednak po sobie pamiątkę, jak czynią to wspinacze na zdobytych szczytach. Może to być symbolem zwycięstwa, znakiem dla tych, co w przyszłości jeszcze tam przylecą, albo też „bombą czasową” — orędziem do istot rozumnych, które kiedyś pojawią się w pobliżu Słońca…
Kosmos jest oczywiście najodpowiedniejszym miejscem do przechowania takiej „przesyłki”. Nie wiadomo przecież, w jakim czasie goście nas odwiedzili i co zastali w otoczeniu Słońca: pierwotny chaos na Ziemi, huczący ocean na Wenus czy marsjańskie burze piaskowe? W każdym razie sztuczna planeta istnieć będzie przez okres dostrzegalny nawet w kosmicznej skali czasu. I sporządzona będzie, rzecz prosta, z materiału, dla którego erozja meteorytowa nie jest tak niebezpieczna jak dla naszych dzisiejszych sztucznych satelitów (nawiasem mówiąc, meteoryty nie wyrządzają im aż tak wielkich szkód).
Przypuśćmy jednak, że sondy nie wysłano w tak odległe czasy, wobec czego zastała ona jakieś początkowe stadia życia w Układzie Słonecznym. Wyjaśniło się, dajmy na to, że przynajmniej na jednej z planet występują warunki późniejszego rozwoju wyższych form życia. „Mózg” sondy postanowiłby zostawić „bombę czasu” albo na Ziemi, albo na Księżycu, który już uspokoił się po burzliwej wulkanicznej młodości. Dodajmy, że my przecież zostawiamy pamiątkowe proporczyki na Księżycu, na Wenus, a na burtach automatycznych stacji międzyplanetarnych umieszczamy „pamiątki”: schemat Układu Słonecznego, gdzie specjalnie wyróżniona jest Ziemia, trzecia planeta od Słońca.
Proporczyk to nie tylko znak uwieczniający wielki czyn. To i pewnego rodzaju sygnał dla tych, którzy będą gośćmi naszej gwiazdy. A sztuczne planetki krążące wiecznie wokół Słońca to także przechowany w wieczności znak pamiątkowy wskazujący nadawcę.
Istnieje inna jeszcze, dalej sięgająca hipoteza. A jeżeli gościem był jednak nie automat, choćby w najwyższym stopniu doskonały, zdolny do wielu działań przysługujących prawdziwemu mózgowi? Jeżeli gośćmi były rzeczywiście inne rozumne istoty? Znowu możliwe są różne warianty zależnie od czasu przylotu.