Выбрать главу
* * *

Wiosną roku 1928 przerąbując się przez nieprzebyte zwały badacze dochodzą do wielkiej kotliny otoczonej przewróconymi drzewami. Korzenie obalonych pni wskazują jakby na jeden punkt. Kulik wyciąga wniosek: znaleziono hipocentrum wybuchu.

Nie raz i nie dwa Kulik wraca tam ze swoimi nielicznymi towarzyszami. Ustala skalę zniszczeń, które są rzeczywiście ogromne. Las wykorzeniony jest i powalony na powierzchni liczącej tysiące kilometrów kwadratowych. Już pierwsze sprawozdania Kulika skupiają na fenomenie tunguskim uwagę całego świata.

Kulik sądzi, że katastrofę spowodował upadek olbrzymiego meteorytu. W owych czasach hipoteza taka wydawała się w pełni naturalna — inna przyczyna była wprost nie do pomyślenia. Wobec tego powinny były się zachować odłamki ciała niebieskiego i wytworzony przez nie lej. Gdzież one są?

Poszukiwania nie dają oczekiwanych rezultatów. Tony ręcznie przekopywanej ziemi — i ani jednego okrucha. Zamiast krateru, takiego jak w Arizonie, zwyczajne bagno tajgi. Co więcej, w samym centrum, gdzie prawdopodobnie nastąpiło uderzenie i gdzie, zdawałoby się, wszystko powinno być starte z powierzchni ziemi, wznoszą się martwe drzewa, podobne do słupów telegraficznych: pozbawione gałęzi, a nawet kory, niemniej jednak tkwiące pionowo korzeniami w gruncie.

Rodzą się pierwsze wątpliwości. Ale Kulik, odważny badacz, który wszystkie siły poświęcił problemowi tunguskiemu i tak wiele uczynił dla jego wyjaśnienia, jest fanatycznie oddany swojej idei, nie toleruje tych, co myślą inaczej, a cieszy się powszechnym autorytetem.

Ostatecznie wytworzyło się niewzruszone przekonanie, że odłamki meteorytu utonęły w odtajałej warstwie mar złoci, a jedyne ślady katastrofy to zniszczona wybuchem tajga i bagno…

W latach 1938÷1939 dokonano zdjęć lotniczych terenu. Dalsze badania przerwała wojna. 22 czerwca 1941 roku Kulik zgłosił się jako ochotnik pospolitego ruszenia. W kwietniu roku 1942 roku poległ pod Smoleńskiem.

W 1945 roku świat dowiaduje się o Hiroszimie i Nagasaki. Pierwsze wybuchy atomowe w wielu szczegółach przypominają tunguską katastrofę — oślepiający błysk i chmura kształtu grzyba. Po kilku miesiącach czasopismo „Wokrug Swieta” („Dokoła Świata”, 1946, nr 1) drukuje opowiada nie-hipotezę „Wybuch”, gdzie autor niniejszego artykułu w zbeletryzowanej formie przedstawia swoją myśclass="underline" tunguski obiekt nie był niczym innym, jak przybyłym z innej planety statkiem o silniku atomowym. Podczas próby lądowania na obszarze Syberii doznał on uszkodzenia i eksplodował. Był to wybuch jądrowy, który nie pozostawił szczątków. Nastąpił w powietrzu, a nie przy uderzeniu w ziemię, brak więc również leja. Stanowiło to też wyjaśnienie faktu, że w hipocentrum zachował się ogołocony, lecz tkwiący korzeniami w ziemi las — pnie skierowane prostopadle do czoła fali uderzeniowej prawie nie stawiały jej oporu, utraciły tylko gałęzie; drzewa zaś stojące pod innym kątem do czoła fali uderzeniowej zostały zmiecione w promieniu 30 i więcej kilometrów.

Tylko ten i ów ma odwagę podzielać koncepcję, która wydaje się szalowa. Jej zwolennikami są jednostki (wśród nich — astronom Feliks Zigel, znany już czytelnikom „Sputnika” jako autor artykułu o latających talerzach. Przeciwników natomiast, (i to czcigodnych — aż nadto.

„Był to rzeczywiście meteoryt, a nie statek kosmiczny — piszą w roku 1951 Wasyli Fiesjenkow, członek Akademii, i Eugeniusz Krynow, sekretarz naukowy Komitetu do Spraw Meteorytów. — Wybuch meteorytu tunguskiego nastąpił nie na wysokości kilkuset metrów, jak fantazjuje A. Kazancew, lecz przy uderzeniu o powierzchnię ziemi. Powstały pierwotnie krater prędko wypełniła woda. Tak więc meteoryt tunguski nie stanowi żadnej zagadki, a jego natura nie budzi żadnych wątpliwości”.

* * *

Dziwna rzecz jednak: „antynaukowa spekulacja” fantasty lepiej zgadza się z wynikami obserwacji niż „ściśle naukowe” wyjaśnienie odrzucające wyjście poza ramy tradycyjnego myślenia. Rozgorzały dyskusje, które ponownie skupiają uwagę na „tunguskim dziwie” (termin Kulika). Od roku 1959 organizuje się wyprawy amatorskie. Ich uczestnicy, przede wszystkim młodzież Syberii, Uralu, Moskwy i Leningradu, własnymi środkami w okresie urlopowym wyruszają w tunguską tajgę. I dokonują odkryć, które zmuszają do zrewidowania klasycznej koncepcji.

Jedna z tych grup (pod kierownictwem Gennadija Plechanowa i Nikołaja Wasiljewa) przyjmuje inny punkt widzenia: obiekt tunguski to konglomerat pyłu kosmicznego. Inna (z Aleksym Zołotowem na czele) konsekwentnie uzasadnia hipotezę „jądrową”.

Nie pozostają niezmienne również poglądy uczonych z Komitetu do Spraw Meteorytów Akademii Nauk ZSRR (przewodniczący akademik Fiesjenkow). Już w roku 1958, po raz pierwszy od wyprawy Kulika, w jego ślady wstępuje zespół specjalistów pod kierownictwem Kiryłła Fłorenskiego. Rozpoczyna on wnikliwe badania naukowe kontynuowane i w latach następnych. A wyniki?

„Ekspedycja… uzyskała ostateczne potwierdzenie tego, że wybuch meteorytu nastąpił w powietrzu”. Tak pisze Krynow, który w roku 1951 odrzucał „bzdurną hipotezę” o wybuchu w powietrzu. Minie jeszcze kilka lat, a akademik Fiesjenkow przyzna, że tunguska katastrofa nie mogła być wywołana „zwykłym, nawet bardzo dużym meteorytem. Tym samym kometowy charakter tego upadku okazuje się niewątpliwy”.

Znowu „niewątpliwy”. Co prawda, tym razem kometa. Czyżby to jednak była kometa?

* * *

Kometa istotnie mogłaby „eksplodować” wyparowując w ułamkach sekundy od ciepła wytworzonego przez jej oddziaływanie wzajemne z atmosferą. Aby jednak — według obliczeń profesora Kiryłła Staniukowicza — nastąpił taki wybuch (zwany cieplnym), tunguski obiekt powinien był mknąć z prędkością nie mniejszą niż 30 kilometrów na sekundę. Wobec tego nawet w wypadku bardzo szybkiego parowania zdołałby przelecieć kilka kilometrów. Natomiast mapa zniszczeń sporządzona przez Komitet do Spraw Meteorytów świadczy o tym, że prawie wszystkie powalone drzewa (a zbadano ich ponad 50 tysięcy) leżą wzdłuż linii prostych zbiegających się w jednym punkcie — w hipocentrum. Wybuch był punktowy, a nie rozciągły!

Niektóre pnie odchylają się wprawdzie od ściśle promienistego położenia. Rozrzut ten spowodowało nakładanie się dwóch fal uderzeniowych. Primo, balistycznej powstałej jeszcze przed wybuchem, kiedy obiekt tunguski przebił atmosferę jak pocisk. Secundo, fali wybuchu, którą zrodziło jego unicestwienie. Opracowanie tych danych na elektronicznej maszynie liczącej pozwoliło dokładnie obliczyć prędkość lotu w etapie końcowym: l÷2 kilometrów na sekundę. To wyraźnie za mało, aby jądro komety wyparowało tak gwałtownie.

Może w atmosferę wtargnął konglomerat kosmicznej antymaterii? Przy jego zetknięciu się z materią ziemską (gazami atmosfery) powinna nastąpić anihilacja — „wzajemne unicestwienie” materii i antymaterii z wyzwoleniem energii. Przypuszczenie takie wysunął jeszcze w roku 1948 amerykański specjalista od meteorytów, La Paź. A w roku 1965 poparli go amerykańscy fizycy Willard Libby i Clyde Cowan, laureaci Nagrody Nobla, oraz C.R. Atluri, którzy przeprowadzili szczegółowe badania z zastosowaniem metody węgla promieniotwórczego. Ich publikacja w czasopiśmie angielskim „Naturę” („Przyroda”) wzbudziła wielkie zainteresowanie w Związku Radzieckim. Czasopismo „Niediela” („Tydzień”) skorzystało z tej okazji dla uzyskania wywiadu z doktorem nauk geologiczno-mineralogicznych Kiryłłem Fłorenskim.

Anihilacyjny wariant koncepcji wybuchu jądrowego Fłorenski nazwał „raczej fantastycznym niż naukowym”. Oświadczył on, że „dane i wyobrażenia Amerykanów o meteorycie tunguskim wcale nie są ścisłe… Ekspedycje radzieckie z lat ostatnich stwierdziły, iż w centrum wybuchu promieniotwórczość nie wzrosła w roku 1908. Można uważać za dowiedzione, że do opowiadania o jakichś wybuchach jądrowych nie ma podstaw… Prawdopodobnie po raz pierwszy w dziejach ludzkości zdarza się mieć do czynienia z upadkiem na naszą planetę nie meteorytu, lecz prawdziwej komety”.