Выбрать главу

— Kto?

— Znowu on.

— Co za on?… Dlaczego milczysz?

— Edgar Poe — odpowiedziała Anna drżącym ze wzburzenia głosem.

— Ten dureń!

Wyszedłem do przedpokoju, wziąłem słuchawkę i rozdrażniony krzyknąłem:

— Słucham!

Odezwał się niezwykle piękny i nabrzmiały zadumą głos: — Dzień dobry, panie Dudleen. Czy pan mnie poznaje?

— Nie, nie poznaję.

— Mówi Edgar Poe.

— Jaki Poe?

— Autor „Zagłady Domu Usherów”.

— Niech się pan przestanie wygłupiać. Nie wie pan, z kim pan mówi?

— Wiem. Z profesorem Dudleenem, twórcą fizycznej hipotezy zygzakowatego czasu.

— Skąd pan mówi? — spytałem podejrzewając, że nabiera mnie jakiś student, którego oblałem na kolokwium.

— Nie mogę podać współrzędnych. Jeszcze nie są obliczone.

W głosie odpowiadającego zadźwięczała tragiczna nuta, aż przeszedł mnie dreszcz. Na chwilę mój niewidzialny rozmówca jak gdyby znikł w falach czasu, a potem znowu się pojawił.

— Znajduję się w ruchu, w bardzo szybkim ruchu dotarło do mnie — mknę do pana, panie Dudleen. Gdzie pan jest? Na miłość boską, gdzie pan jest? Proszę Padać swój adres.

— Miasto Einstein. Ulica Dickensa dwieście czterdzieści.

— Miasto Einstein? W jakim to kraju? Nie widzę go na mapie.

— Dureń! — zacząłem wymyślać. — Einstein to słynne miasto. Nieuk! Kim pan jest?

— Edgar Poe.

— Nie wierzę w wskrzeszanie nieboszczyków.

— Panie Dudleen, dlaczego pan ze mną rozmawia takim tonem?

— Przepraszam. Zaczynam się domyślać. Czytałem ostatnio, że jedna z największych wytwórni kręci film biograficzny „Edgar Allan Poe”.

— A co to takiego film, panie Dudleen? Pierwszy raz słyszę to dziwne słowo.

— Rozumiem, chce pan wejść w swoją rolę. Ale co mnie do tego? Nie jestem biografem Edgara Poego, tylko fizykiem.

I aby się wreszcie uwolnić od dziwnego rozmówcy, wykrzyknąłem powszechnie znaną zbawczą formułę:

— Ściskam dłoń!

A potem odłożyłem słuchawkę.

2

Moją hipotezę uznawali wszyscy, nawet najbardziej konserwatywni uczeni, jakkolwiek nikt nie rozumiał jej w pełni.

Dziesiątki entuzjastów pracowało w swoich laboratoriach; jedni, by znaleźć eksperymentalne potwierdzenie moich odważnych koncepcji, inni w poszukiwaniu dogodnej sposobności zniesławienia mnie i wykazania zupełnego braku podstaw mojej teorii.

Wśród jednych i drugich wyró żniał się niejaki Samuel Hoppes, technik uważający się za wybitnego specjalistę. Niby to mój przyjaciel i zwolennik, a w istocie skryty wróg i człowiek mi nieżyczliwy. Nie dowierzałem ani jemu, ani jego nader gorączkowemu entuzjazmowi. Ów „eksperymentator” — z szacunku dla prawdziwych specjalistów ujmuję to słowo w cudzysłów — pozwolił sobie na zbyt swobodny i familiarny stosunek do faktów historycznych, i to pono gwoli prawdy, najbardziej zawiłej i fantastycznej ze wszystkich prawd. „Przywołał” jakiegoś pisarza z pierwszej połowy XIX wieku i dopóki doświadczenie nie dobiegło końca, utrzymywał jego imię w tajemnicy.

Przyszła mi do głowy niedorzeczna i naiwna myśl, godna raczej przedstawiciela wczesnego paleolitu niż współczesnego uczonego, czy to aby nie na „wezwanie” tego właśnie technika— wynalazcy Edgar Poe przezwyciężywszy czas uszczęśliwiał mnie rozmową. Czy aby nie udało się Samuelowi Hoppesowi zmontować telefonu zdolnego połączyć dwa różne stulecia niczym dwa mieszkania?

Zdrowy rozum, który prawdopodobnie pojawił się na świecie wraz z pierwszym uczonym, podszeptywał: „Na pewno zwiódł cię artysta odtwarzający rolę wielkiego romantyka i fantasty”.

Nikt zresztą tak nie lubił rozprawiać o zdrowym rozsądku, jak Samuel Hoppes. Zdrowy rozum to było właśnie bóstwo, któremu — według własnego świadectwa — służył i do którego modły zanosił Hoppes. Głupi, niepozbierany człowiek, choć poświęcił się jednej z najbardziej ścisłych i rygorystycznych nauk!

Tym razem z Hoppesem spotkałem się w westybulu instytutu. Hoppes miał twarz krągłą jak księżyc w pełni i krótkie, nieproporcjonalne w stosunku do ciała ręce.

— Dzień dobry, panie Dudleen — przywitał mnie usiłuj ąc dosięgnąć swoją przykrótką ręką mojego ramienia.

Czy zwracał się do pana z prośbą o spotkanie pewien znakomity pisarz, który żył w pierwszej połowie dziewiętnastego wieku?

— Edgar Poe?

Hoppes obejrzał się zaniepokojony, a potem z wyrzutem pokręcił głową:

— Po co tak głośno? Lepiej nie wymawiać tego imienia. A więc, zgodnie z naszą hipotezą…

— O hipotezie porozmawiamy innym razem. Tak, zwracał się do mnie.

— A pan, jak się spodziewam, nie odmówił jego prośbie?

— Prawie odmówiłem.

— Niepotrzebnie. Wezwałem tego pisarza, aby uzyskać eksperymentalne potwierdzenie pańskiej hipotezy. Niech pan uszanuje dawne obyczaje i drażliwość pisarza. Sądzę, że torpedowanie interesującego doświadczenia nie leży w pana interesie?

— Skądże mogłem wiedzieć, że to on? Miałem wszelkie podstawy, by przypuszczać, że to artysta graj ący jego rolę w filmie biograficznym.

— Wcale nie jest pan tak daleki od prawdy — rzekł Hoppes czyniąc zagadkowy gest swoją krótką jak u niemowlęcia ręką.

— Co pan chce przez to powiedzieć? — zapytałem.

— Chciałem powiedzieć, że i jedno, i drugie. Pisarz i aktor zespolili się w paradoksalną jedność…

— Czy nie można by bez zagadek?

— Dopóki trwa eksperyment, nie można.

Spojrzawszy na ręczny zegarek, a potem — jakby nie dowierzaj ąc własnemu — na wielki zegar ścienny, Hoppes nagle zaczął się śpieszyć i znikł za drzwiami windy.

3

Właśnie skończyliśmy z siostrą kolację i wyszedłem do przedpokoju, aby wypalić cygaro. Anna nie znosiła dymu tytoniowego, podczas palenia więc chowałem się przed nią jak uczniak.

Zadzwonił telefon.

— Słucham — odezwałem się podniósłszy słuchawkę. — Przepraszam — usłyszałem znajomy głos — znowu niepokoi pana Edgar Poe.

— Jaki Poe? — wykrzyknąłem ledwie powstrzymując wściekłość. — Prawdziwy Edgar Allan Poe czy ten w wykonaniu aktora Jonesa?

— A którego z nich chciałby pan widzieć? — Słowa te doleciały mnie jakby z trudem pokonując czas i przestrzeń. — Chce mnie pan zmusić, bym uwierzył w wędrówkę dusz? Pan! Aferzysta, szarlatan albo obłąkaniec!

— Ciszej, ciszej, panie Dudleen. Nie trzeba się denerwować. Rozmawia z panem człowiek, który pokonał czas. Jestem już blisko, panie Filipie. Niech pan czeka na mnie. Jutro o tej porze będę u pańskich drzwi.

Cały następny dzień upłynął mi na oczekiwaniu ustalonej godziny. Gdziekolwiek byłem, bezustannie myślałem o nim, o Edgarze Allanie Poem, który wyznaczył mi spotkanie wbrew prawom, jakie rządzą czasem i przestrzenią.

Był to — rzecz jasna — złośliwy i natrętny kpiarz, który postanowił zabawić się kosztem moim i mojej hipotezy zygzakowatego czasu. Hipoteza ta miała pecha właśnie dlatego, że zbyt szybko j ą uznano. Niemal wszyscy, nie wyłączając specjalistów, pojmowali jej istotę w sposób zbyt uproszczony i wulgarny. Eksperymentatorzy obierali fałszywą drogę szukając potwierdzenia prawdy najdziwaczniejszej i najbardziej paradoksalnej ze wszystkich prawd. Bodaj żaden z nich tak nie drażnił mnie tępawą prostoliniowością jak Samuel Hoppes ze swoimi krótkimi i topornymi rękami.

Znowu zatrzymał mnie koło windy, kiedy zamierzałem udać się do swojej pracowni.