Выбрать главу

— To był Veeley — powiedział — i niech pan nie próbuje wmawiać we mnie, że to jego dziadek. Nie było go jeszcze na świecie, kiedy Bobby Jones był mistrzem golfa, ale i tak twierdzę kategorycznie, że to był Tom Veeley, kibic z San Francisco, który zniknął sześć miesięcy temu.

Zrobił wyczekującą pauzę, ale ja milczałem, bo cóż miałem mu odpowiedzieć?

Ihren ciągnął dalej.

— On również siedział na wprost kamery na meczu Rutha, chociaż jego twarz była w cieniu. I wydaje mi się, że to on jest jednym z widzów na meczu Dempseya, ale tego nie jestem pewien.

Drzwi do budki projekcyjnej otworzyły się i mechanik zapytał:

— Czy to wszystko na dzisiaj, panie inspektorze?

Ihren kiwnął głową. Mechanik widząc mnie powiedział: „Dzień dobry, profesorze” i wyszedł.

Ihren spojrzał na mnie.

— Tak, on pana pamięta, profesorze. W zeszłym tygodniu, kiedy wyświetlał te stare kroniki dla mnie i doszliśmy do taśmy z Babby Jonesem, przypomniał sobie, że niedawno wyświetlał już ten film dla kogoś. Spytałem go dla kogo i podał mi pańskie nazwisko. Coś mi się wydaje, że my dwaj jesteśmy jedynymi ludźmi na świecie, którzy interesują się tym kawałkiem starej taśmy. Dlatego więc zasięgnąłem danych o pańskiej osobie; jest pan zastępcą profesora fizyki i ma pan doskonałą opinię. Nie był pan karany sądownie, co również mi nic nie mówi, ponieważ większość ludzi nie jest karana, chociaż co najmniej połowa na to zasługuje. Potem sprawdziłem prasę i w gazecie „Chronicle” w archiwach znaleźli notatkę o panu.

Ihren wstał.

— Proponuję, żebyśmy stąd wyszli.

Inspektor zmierzał w stronę zatoki, a ja podążyłem za nim. Doszliśmy do końca ulicy, gdzie zaczynało się drewniane molo. Tuż koło nas przepływał wielki tankowiec, lecz Ihren nie patrząc na statek usiadł na drewnianym pachołku i wskazał mi sąsiedni. Potem wyjął z portfela wycinek z gazety.

— Tutaj piszą, że wystąpił pan na spotkaniu Amerykańsko-Kanadyjskiego Towarzystwa Fizycznego w czerwcu 1961 roku w Hotelu Fairmont.

— Czy to jest przestępstwo?

— Nie wiem, nie słuchałem pańskiego odczytu. Mówił pan na temat „Niektórych fizycznych aspektów czasu”, lecz przyznaj ę, że dalszego ciągu notatki nie rozumiem.

— Był to dosyć specjalistyczny odczyt.

— Z tego wszystkiego zrozumiałem jednak, że uważa pan za możliwe wysłanie człowieka w przeszłość.

Uśmiechnąłem się.

— Wiele ludzi tak uważa, Einstein też był tego zdania. Jest to dosyć popularna teoria. Ale to wszystko, inspektorze — tylko teoria.

— Więc pomówmy o czymś, co jest nie tylko teorią. Od roku San Francisco stało się doskonałym rynkiem dla starych pieniędzy; dowiedziałem się o tym zupełnie niedawno. Wszystkie sklepy prowadzące sprzedaż starych monet i banknotów zauważyły nowych, dziwnych nabywców, którzy nie podawali swoich nazwisk i nie troszczyli się o stan starych pieniędzy. Im bardziej były brudne i pomięte, tym bardziej im się podobały. Jednym z kupujących, mniej więcej przed rokiem, był mężczyzna z bardzo charakterystyczną, długą twarzą. Kupił banknoty i kilka monet; wymagał tylko, aby były wydane przed rokiem 1885. Innym klientem był przystojny i sympatyczny młody człowiek, który szukał banknotów z początku stulecia. I tak dalej. Czy wie pan, dlaczego przyprowadziłem pana tutaj, na wybrzeże?

— Nie.

Inspektor wskazał na puste molo za naszymi plecami.

— Ponieważ jesteśmy tutaj zupełnie sami, bez świadków. Niech mi pan powie, profesorze — i tak nie będę mógł zrobić z tego użytku służbowego — jak pan to do diabła robi? Na pewno miał pan ochotę komuś o tym opowiedzieć, więc przypuśćmy, że tym kimś będę ja.

Tym ostatnim zdaniem zaskoczył mnie. Rzeczywiście miałem ochotę opowiedzieć komuś o wszystkim. Szybko, zanim zdążę się rozmyślić, powiedziałem:

— Używam małej czarnej skrzyneczki z mosiężnym przełącznikiem.

Przez kilka sekund obserwowałem biały kuter Straży Przybrzeżnej wyłaniający się zza Wyspy Aniołów, potem wzruszyłem ramionami i odwróciłem się z powrotem do inspektora.

— Ale pan przecież nie jest fizykiem, jak mam to panu wytłumaczyć? Powiem tylko, że wysyłanie ludzi w przeszłość jest naprawdę możliwe. I dużo łatwiejsze, niż ktokolwiek z teoretyków przypuszczał. Reguluj ę przełączniki i tarcze, nastawiam czarną skrzynkę na dany przedmiot, podobnie jak aparat fotograficzny. Potem — tutaj znowu wzruszyłem ramionami — włączam słaby, precyzyjnie kierowany strumień energii elektrycznej o szczególnych właściwościach. I podczas działania aparatu przedmiot lub człowiek znajdujący się w strumieniu energii… jak by to powiedzieć?… jest poza czasem, który biegnie obok niego. Obliczyłem, że kiedy człowiek znajduje się w stanie takiego zawieszenia, przeszłość dogania go z szybkością dwudziestu trzech lat i jedenastu tygodni na każdą sekundę działania aparatu. Używając stopera mogę wysłać człowieka w wybrany przez niego okres z dokładnością do trzech tygodni. Wiem, że to się sprawdza, ponieważ Tom Veeley jest tylko jednym z wielu przykładów. Wszyscy wysłani przeze mnie staraj ą się dać mi jakoś znać, że przybyli bezpiecznie. Veeley powiedział, że postara się trafić do kroniki filmowej ze zwycięskiego meczu Jonesa. Przeglądałem tę kronikę w zeszłym tygodniu, żeby sprawdzić, czy mu się to udało.

Inspektor kiwnął głową.

— W porządku. A teraz,proszę mi powiedzieć, dlaczego pan to robi? To są przestępcy i pan dopomógł im w ucieczce. — Nie, panie inspektorze. Nie wiedziałem, że oni są przestępcami: Oni mi tego nie mówili. Wydawali mi się sympatycznymi ludźmi, którzy znaleźli się w tarapatach. A robiłem to, ponieważ tak jak lekarz, który odkrywa nową szczepionkę, potrzebowałem ochotników do eksperymentu! I zdobyłem ich. Nie tylko pan przeczytał to sprawozdanie z mojego odczytu:

— Gdzie pan to robił?

— Na plaży, w pobliżu Cliff House. W nocy, kiedy nikogo nie było w pobliżu.

— Dlaczego właśnie tam?

— Istnieje niebezpieczeństwo, że wysłany w przeszłość człowiek może pojawić się w miejscu już zajętym przez jakiś przedmiot, na przykład kamienną ścianę lub budynek. W takim wypadku atomy jego ciała pomieszałyby się z atomami tamtego przedmiotu, co byłoby wysoce nieprzyjemne. Plaża jest miejscem, gdzie nigdy nie stały żadne budynki. Oczywiście poziom piasku mógł być w przeszłości nieco wyższy, więc na wszelki wypadek ustawiałem każdego z nich na wieży ratownika, w ubraniu dostosowanym do epoki, w którą się wybierał, i z odpowiednimi pieniędzmi w kieszeni. Nastawiałem aparat starannie, tak aby usunąć z pola widzenia samą wieżę, włączałem prąd na odpowiedni okres czasu i facet lądował na plaży pięćdziesiąt, siedemdziesiąt czy osiemdziesiąt lat temu.

Przez chwilę inspektor siedział w milczeniu, wpatruj ąc się pustym wzrokiem w deski pomostu. Nagle spojrzał na mnie i energicznym ruchem zatarł dłonie.

— W porządku, profesorze. A teraz sprowadzi pan ich wszystkich z powrotem.

Potrząsnąłem głową, na co inspektor uśmiechnął się zjadliwie i powiedział:

— Musi pan ich sprowadzić albo zniszczę pańską karierę. Sam pan wie, że mogę to zrobić. Powiem to wszystko, co powiedziałem panu, wykażę powiązania. Każdy z poszukiwanych odwiedzał pana. Na pewno kogoś z nich widziano: Może nawet widziano was na plaży. Po czymś takim nigdy już nie dostanie pan pracy na uniwersytecie.