Выбрать главу

Potrząsnąłem głową raz jeszcze i inspektor rzucił z pogróżką:

— Więc nie chce pan?

— Nie mogę! Jak u diabła mam się do nich dostać? Przecież oni żyją w roku 1885, 1906 czy 1927. Sprowadzenie ich jest niemożliwe. Oni uciekli panu na zawsze. Słyszy pan, na zawsze!

Ihren wyraźnie zbladł.

— Nie! — krzyknął. — To niemożliwe. Oni są przestępcami i muszą ponieść karę.

Byłem zaskoczony.

— Ale dlaczego? Nikt z nich nie wyrządził nikomu wielkiej krzywdy. I dla nas oni przestali istnieć. Niech pan o nich zapomni.

Inspektor zacisnął zęby.

— Nigdy — wyszeptał. I nagle ryknął: — Nigdy nie zapominam o poszukiwanym przestępcy!

— Tak jest, Javert.

— Kto?

— Taki wymyślony policjant z powieści pod tytułem „Nędznicy”. Poświęcił pół życia na ściganie człowieka, do którego nikt już nie miał pretensji.

— Bardzo dobrze. Chciałbym go mieć w swoim wydziale. — Większość nie ma o nim zbyt wysokiego mniemania. — A ja mam!

Inspektor Ihren zaczął uderzać,pięścią w kolano. „Oni muszą być ukarani” — mruczał raz po raz. Potem spojrzał na mnie.

— Niech się pan stąd wynosi! — krzyknął. — I to szybko! Skwapliwie skorzystałem z jego propozycji. Kiedy się obejrzałem, już z daleka, wciąż siedział w tej samej pozycji i uderzał pięścią w kolano.

Sądziłem, że widzę go po raz ostatni, lecz stało się inaczej: ujrzałem go raz jeszcze. Mniej więcej po dziesięciu dniach zadzwonił do mnie późno wieczorem i poprosił mnie — a właściwie rozkazał — abym przyszedł z moim aparatem. Poszedłem, mimo że już szykowałem się do snu; inspektor nie był człowiekiem, któremu można łatwo odmówić. Kiedy zjawiłem się przed Pałacem Sprawiedliwości, czekał już w bramie i bez słowa wskazał mi na stojący przy chodniku samochód. Wsiedliśmy i w milczeniu pojechaliśmy do cichej i spokojnej dzielnicy. Stanęliśmy w świetle ulicznej latarni i Ihren odezwał się:

— Od czasu naszego spotkania dużo myślałem i przeprowadziłem pewne badania.

Pokazał mi skrzynkę pocztową na rogu.

— Jest to jedna z trzech skrzynek pocztowych w San Francisco, które są w tym samym miejscu od dziewięćdziesięciu lat.

Oczywiście skrzynki mogły się zmieniać, ale zawsze były w tym samym miejscu. A teraz wyślemy kilka listów.

Inspektor wyjął z kieszeni płaszcza paczkę listów zaadresowanych i ze znaczkami. Pokazał mi pierwszy z nich, wsuwając resztę z powrotem do kieszeni.

— Widzi pan, do kogo jest ten list? — spytał. — Do naczelnika policji.

— Tak jest. Do naczelnika policji San Francisco w roku 1885! Na kopercie jest jego nazwisko, adres i znaczek z tamtego okresu. Podejdę do skrzynki pocztowej i będę trzymał ten list w otworze. Pan nastawi swój aparat na kopertę, włączy prąd i list wpadnie do skrzynki, która stała tutaj w roku 1885.

Pokręciłem głową z podziwem; to było bardzo pomysłowe. — Co jest w tym liście? — spytałem.

Inspektor uśmiechnął się złośliwie.

— Powiem panu, co w nim jest. Od czasu naszego spotkania wszystkie wolne chwile spędzałem na czytaniu starych roczników gazet w bibliotekach. W grudniu 1884 dokonano napadu i zrabowano kilka tysięcy dolarów; w następnych miesiącach nie znalazłem niczego, co by świadczyło, że sprawców uj ęto. — Tu podniósł kopertę. — Ten list sugeruje policji, aby sprawdzono człowieka z długą twarzą, który pracuje w restauracji Haringa. I że jeśli przeszukaj ą jego pokój, to znajdą kilka tysięcy dolarów, których pochodzenia nie będzie mógł wyjaśnić. I jeszcze coś: facet absolutnie nie będzie potrafił powiedzieć, co robił w dniu napadu w roku 1884!

Inspektor uśmiechnął się, jeśli jego grymas można nazwać uśmiechem.

— To wystarczy, żeby go wysłali do San Quentin i zamknęli sprawę. W tamtych czasach nie patyczkowano się z przestępcami.

— Ależ on nie jest winny! — krzyknąłem przerażony. On tego nie zrobił!

— Za to zrobił co innego. I musi być ukarany. Nie pozwolę mu uciec, nawet w przeszłość.

— A pozostałe listy?

— Może się pan domyślić. Każdy list dotyczy któregoś z tych, którym pomógł pan uciec, jest adresowany do policji w odpowiednim miejscu i czasie. Pan pomoże mi je wysłać, wszystkie co do jednego. W przeciwnym razie zniszczę pana, może pan być tego pewien.

Po tych słowach inspektor otworzył drzwiczki, wysiadł z auta i podszedł do skrzynki nie oglądając się za siebie. Przypuszczam, że znajdą się ludzie, którzy powiedzą, że powinienem odmówić użycia swojego aparatu bez względu na konsekwencje. Być może rzeczywiście powinienem tak postąpić, lecz zrobiłem inaczej. Inspektor był zdecydowany spełnić swoją groźbę — co do tego nie miałem wątpliwości — a ja nie miałem ochoty na to, żeby mnie zniszczono. Zrobiłem wszystko, co było w mojej mocy: prosiłem i błagałem. Wysiadłem z auta z aparatem. Inspektor czekał przy skrzynce.

— Błagam, niech mnie pan do tego nie zmusza! To naprawdę nie jest konieczne. Chyba nikomu pan o tym nie mówił?

— Oczywiście że nie. Wyśmiano by mnie w policji.

— Więc niech pan o tym zapomni. Po co tropić tych biednych ludzi? Oni nie są wielkimi przestępcami, nikomu nie zrobili krzywdy. Niech pan będzie człowiekiem! Pańskie poglądy są sprzeczne z tendencjami współczesnego systemu penitencjarnego!

Przerwałem, aby zaczerpnąć tchu, a on powiedział:

— Skończył pan? Mam nadzieję, że tak, bo nic nie zmieni mojej decyzji. A teraz niech pan nastawia to swoje cholerne pudełko!

Westchnąłem i zacząłem regulować tarcze i przełączniki.

Jestem pewien, że najbardziej zagadkowy wypadek, z jakim miało do czynienia Biuro Osób Zaginionych w San Francisco, nigdy nie zostanie wyjaśniony. Jedynie dwie osoby inspektor Ihren i ja — znają odpowiedź, ale żaden z nas nie puści pary z ust. Przez jakiś czas istniał ślad, na który ktoś mógł trafić, ale ja go odkryłem pierwszy. Znajdował się on w dziale rzadkich fotografii w bibliotece publicznej w San Francisco. Mają tam setki starych zdjęć i przeglądając je znalazłem to, o które mi chodziło. Ukradłem je jedno przestępstwo więcej nie robiło już żadnej różnicy.

Często wyjmuję to zdjęcie z portfela, żeby sobie na nie popatrzeć. Przedstawia ono rząd policjantów, stojących przed komendą policji w San Francisco, i przypomina mi stare komedie filmowe, ponieważ policjanci są w wysokich filcowych kaskach opuszczonych nisko na oczy i w długich do kolan kurtkach. Prawie wszyscy maj ą sumiaste wąsy i trzymają pałki na ramieniu, jakby byli gotowi do zadania ciosu. Na pierwszy rzut oka wyglądają jak aktorzy z burleski, ale kiedy się przyjrzeć ich twarzom, to zmienia się zdanie. Przyjrzyjcie się szczególnie twarzy tego, który stoi z prawej strony, tego z naszywkami sierżanta. Wygląda jakby był stale wściekły i wpatruje się (a może tak mi się tylko wydaje) prosto we mnie. Jest to,ponad wszelką wątpliwość nieprzejednane oblicze Martina O. Ihrena, którego wysłałem za pomocą małej czarnej skrzynki w rok 1893, w czasy, które są dla niego bardziej odpowiednie od naszych.

przekład: Lech Jęczmyk

Henryk Gajewski

Przybysz z Rury Golda

… — Rewelacyjna wiadomość z ostatniej chwili! — Głos i wyraz twarzy spikerki zdradzały niezwykłą emocję. Człowiek z dwudziestego stulecia, o nazwisku Hugon L. C. Homing, zaginął bez wieści. Ktokolwiek mógłby udzielić informacji o losie zaginionego, proszony jest o natychmiastowe zgłoszenie w paśmie częstotliwości zastrzeżonych. Niebezpieczeństwo niewykluczone. Homing nie zna dorobku cywilizacji ostatnich 300 lat…