Выбрать главу

„Profesor nie przyjmuje, profesor nie przyjmuje” — powtarzał raz po raz. Przybysz stanął zaskoczony widokiem ludzi, natomiast cyber wykorzystał chwilę jego nieuwagi. Przecenił jednak swoje siły, gdyż trzaśnięty pięścią w giroskop, stracił równowagę i zwalił się ciężko na podłogę. Leżąc, jeszcze wyrzucał z siebie:,”Profesor nie przyjmuje”.

— Jesteś Hugon Homing? — spytał ciekawie Lit.

— Tak. I mam nadzieję, że rozmawiam z ludźmi.

— Naturalnie. — Brom przyozdobił twarz miłym uśmiechem.

— Nareszcie, nareszcie widzę człowieka. Wszędzie te przeklęte automaty, z którymi nie sposób dogadać się.

— A nie mówiłem? — Brom spojrzał triumfalnie na swego młodszego przyjaciela. — Żadna rozumna istota nie potrafi należycie nawiązać kontaktu z naszymi cyberami. Prehistoryczny ziomku — wskazał mu przestronny fotel siadaj i mów, czego pragniesz?

— Jestem głodny, dawno nie jadłem — odpowiedział Hugon, sadowiąc się wygodnie.

— Słuszna uwaga, pościłeś blisko 300 lat, ale łatwo powetujesz straty biologiczne, biorąc w usta tę oto rurkę. Brom, zaskoczony niespodziewanym pojawieniem się przybysza, nie zapominał jednak o rozpoczętej dyskusji i profesorskim tonem ciągnął dalej

— Spójrz na niego, Licie — zawołał unosząc ramię. Przyjrzyj się dobrze. Ten człowiek od dwóch dni zabłąkany w tłumie myślących, zaznaczam: myślących urządzeń jest nie odziany, nie obuty i nie nakarmiony. Traktowany jak półfabrykat, z którego drogą przyspieszonych mutacji można uzyskać stwór na podobieństwo nasze. Wyrwano by mu włosy z głowy, pozbawiono zębów, a on nie potrafiłby przekonać żadnego z tych bezmyślnych opiekunów, iż jego wygląd jest wyglądem właściwym.

— Wina ludzi — zauważył cierpko Lit.

— Niekoniecznie. Polecenia dla cyberów były wyraźne i zostały przyjęte oraz potraktowane dosłownie, aż biedak musiał imać się ucieczki — dodał ze współczuciem.

— I tak trzeba będzie oddać go automatom.

— Sam to załatwię — powiedział Brom stanowczo. — Życzę powodzenia.

— Połącz z centralną rejestraturą — polecił do mikrofonu, nie zważając na uszczypliwy ton przyjaciela.

— Tu biuro ewidencji ludności — zgłosił się cyber pełniący obowiązki starszego referenta.

— Czy nie ma tam człowieka? — spytał Brom niechętnie. — Teraz nie, dopiero za dziesięć dni. Słucham.

— Trzeba zarejestrować nowego obywatela. — Słucham, jak nazwisko?

— Hugon L. C. Homing.

— Zapis dokonany. Kiedy uradzony?

— W 1949 roku.

— Przelicznik dat urodzeń sporządził mylną notatkę. Należy poprawić synchronizację w stosunku do pomiaru czasu światowego.

— Ależ on naprawdę przyszedł na świat w dwudziestym wieku!

— Nic nie poradzę. Biuro prowadzi zapisy od roku dwutysięcznego licząc według systemu poprzedniego kalendarza — informował nie zmieszany cyber.

— Czy ty jesteś bezmózgim biurokratą?

— Informacji o charakterze osobistym nie udzielamy.

— Wyłącz się — ryknął wyprowadzony z równowagi Brom. — Przewidywałem trudno ści — zauważył Lit.

— O co chodzi? — Hugon, nasyciwszy organizm, uczuł potrzebę rozmowy.

— O nic, po prostu nie istniejesz.

— Jakim cudem?! Przecież jestem, żyję. O… — wskazał ręką poturbowanego Ixi.

— Zgoda, ale istnienie człowieka warunkuje numerek porządkowy w centralnej ewidencji. Nie figurujesz w urzędzie, nie uczestniczysz w życiu, mówi stare przysłowie tłumaczył Lit.

— Takie to ważne?

— Oczywiście, będziesz bowiem pominięty przy rozdziale przydziałów energii.

— Jest wyj ście — uradował się Brom:

— Jakie?

— Zgłosimy go w departamencie bezpieczeństwa świata. — Spróbujemy — zadecydował Lit.

Cyber w centrali DBS okazał się wyjątkowo wyrozumiałym automatem. Uważnie wysłuchawszy opowieści pełnej powikłań i przygód, stwierdził konieczność przestudiowania instrukcji.

— Na pewno jest rada — pocieszał.

— Jesteś genialnym elektromózgiem — zapewnił Lit.

— Skoro tylko spiszą cię na złom, otrzymasz pracę u mnie — obiecał Brom.

— Dziękuję, a teraz poczekajcie trochę.

Olbrzymi pulpit sterowniczy komputera łyskał światełkami, szeleścił tajemniczo w czeluściach obwodów, aż nareszcie wypluł z siebie wstęgę perforowanej taśmy.

— No i co będzie? — gorączkowali się przyjaciele.

— Ustawodawstwo ziemskie nie przewiduje wypadku przyjęcia do społeczeństwa istot urodzonych przed rokiem dwutysięcznym. Wyjątek stanowią ssaki, ptaki, gady oraz inne zaliczone do grupy zwierząt kopalnych, przebywaj ących obecnie w rezerwatach archeologii. Zmian nie przewidujemy. Koniec rozmowy.

Trzej ludzie popatrzyli na siebie.

— Anie mówiłem? Myślące kretyństwo i tyle.

— Jesteś niecierpliwy.

— Niecierpliwy? Miejże ty cierpliwość i przekonaj zbieraninę półprzewodników, że człowiek, który żyje, musi istnieć.

— Rzecz oczywista sama przez się — przyznał uczciwie Lit.

— Oczywista dla ciebie i dla mnie, ale komputery nie potrafią Pojmować zasadniczych problemów, jakie dyktuje życie. Na przykładzie Hugona mogę na najbliższym sympozjum dowieść kompletnego braku celowości w zastępowaniu człowieka nawet przez najbardziej wszechstronny automat.

— Koledzy — odezwał się milczący dotychczas Hugon. Przyjaciele, ja nie czekam, idę.

— Dokąd?

— Wracam do rury Golda…

— Po co?

— Na powrót zamrożę się w mojej trumnie. Może tam spokojnie doczekam lepszych czasów?

Fredric Brown — Turniej

Carson otworzył oczy i uświadomił sobie, że patrzy w rozciągaj ącą się nad nim migotliwą, błękitną mgłę.

Było gorąco, a on leżał na piasku i jakiś ukryty w tym piasku ostry kamień wbijał mu się boleśnie w plecy. Carson przekręcił się na bok; potem dźwignął się z trudem i usiadł.

„Zwariowałem — pomyślał. — Zwariowałem… albo umarłem… albo sam nie wiem co”. Piasek był błękitny, jaskrawo-błękitny. Na Ziemi ani na żadnej z planet nie było przecież błękitnego piasku.

Błękitny piasek.

Błękitny piasek pod błękitną kopułą, która nie była niebem ani pomieszczeniem, lecz zamkniętą przestrzenią. Wyczuwał, że ta przestrzeń jest zamknięta i skończona, chociaż nie widział jej granic.

Nabrał garść piasku i przepuścił go przez palce. Ziarnka posypały się na jego obnażoną nogę. Obnażoną?

Nagą. Był zupełnie nagi, ciało jego od nieznośnego gorąca ociekało potem i powlekała je cienka warstwa piasku w tych miejscach, gdzie piasku dotknęło.

Ciało miał białe.

Pomyślał: „A więc ten piasek jest rzeczywiście błękitny. Gdyby się tylko wydawał błękitny wskutek błękitnego światła, ja bym też był błękitny. Ale jestem biały, wobec tego piasek jest błękitny. Błękitny piasek. Taki piasek nie istnieje. W ogóle nie istnieje takie miejsce jak to, w którym jestem”.

Pot zalewał mu oczy.

Było gorąco, goręcej niż w piekle. Tyle że piekło — piekło ludzi starożytnych — miało być czerwone, nie błękitne. Ale jeżeli to nie jest piekło, co to właściwie jest? Wśród planet tylko na Merkurym jest tak gorąco, a to nie jest Merkury. Poza tym Merkurego dzieli sześć miliardów kilometrów od…

Przypomniał sobie naraz, gdzie był przedtem. W małym, jednoosobowym statku rozpoznawczym nie opodal orbity Plutona, odbywaj ąc rekonesans na wąskim pasie miliona kilometrów po jednej stronie Armady Ziemskiej, stoj ącej tam w szyku bojowym, aby przeciąć drogę Obcym.