Macki wysuwały się i cofały do rowków. Pozostawały ukryte w rowkach, kiedy Kulisty się toczył, i wyglądało na to, że nie mają nic wspólnego z jego sposobem poruszania się. O ile można się było zorientować, Kulisty poruszał się przesuwaj ąc jakoś swój środek ciężkości, ale jak się to działo, tego Carson nie potrafił sobie nawet wyobrazić.
Wzdrygnął się patrząc na ten stwór. Był obcy, wstrętny, niewymownie ohydny, przerażająco różny od jakichkolwiek form życia na Ziemi czy na innych planetach Układu Słonecznego. Carson wyczuwał instynktownie, że psychika potwora musi być równie odrażaj ąca jak jego ciało.
Ale musiał spróbować. Jeżeli Kulisty nie miał żadnych zdolności telepatycznych, próba była z góry skazana na niepowodzenie, Carson sądził jednak, że Kulisty ma takie zdolności. Odczuł przecież kilka minut temu, kiedy Kulisty usiłował go zaatakować, emanację czegoś nie dającego się zakwalifikować do zjawisk fizycznych — zwartą, niemal dotykalną falę nienawiści.
Jeżeli Kulisty potrafił wysłać taką falę, może potrafi też czytać w myślach Carsona, przynajmniej na tyle, żeby zrozumieć, o co Carsonowi chodzi.
Wolno, znacząco Carson podniósł kamień, który był jego jedyną bronią, a potem odrzucił go od siebie gestem poniechania walki i podniósł w górę rozwarte dłonie.
Zaczął mówić na głos, wiedząc, że chociaż dla stojącego przed nim przeciwnika słowa nic nie będą znaczyły, wypowiadanie ich pomoże jemu samemu dokładniej skupić myśli na tym, co chce Kulistemu przekazać.
— Czy nie możemy zawrzeć pokoju? — powiedział, a głos jego zabrzmiał dziwnie wśród całkowitej ciszy. — Jestestwo, które nas tu sprowadziło, powiedziało nam, co musi nastąpić, jeżeli nasze gatunki podejmą ze sobą walkę zagłada jednego i osłabienie, i retrogresja drugiego. Wynik bitwy pomiędzy nimi; powiedziało Jestestwo, zależy od tego, na co my się tu zdobędziemy. Czemu nie mielibyśmy zawrzeć wieczystego pokoju? Wy wrócicie do waszej galaktyki, my do naszej.
Carson postarał się stłumić własne myśli, żeby odebrać odpowiedź.
Odpowiedź nadeszła i uderzyła go jak obuchem. Zachwiał się na nogach i odstąpił kilka kroków, wstrząśnięty natężeniem nienawiści i żądzy mordu, którą przepojone były przekazywane mu czerwone obrazy. Nie docierały do niego w postaci artykułowanych słów — jak przedtem myśli Jestestwa — lecz jako napływające jedna po drugiej fale gwałtownej pasji.
Przez chwilę, która wydawała się wiecznością, musiał zmagać się z fizycznym działaniem tej nienawiści, najwyższym wysiłkiem woli wyrzucić z mózgu okropne obce myśli, którym udzielił dostępu tłumiąc myśli własne. Znów chwyciły go mdłości.
Odzyskiwał stopniowo przytomność, wolno, jak człowiek budzący się ze złego snu. Oddychał z trudem i czuł osłabienie, ale mógł już myśleć jasno.
Stał obserwuj ąc Kulistego. Tamten trwał bez ruchu podczas pojedynku psychicznego, którego wygrania był tak bliski. Teraz potoczył się o kilka metrów w bok, do najbliższego z błękitnych krzaków. Trzy macki wysunęły się błyskawicznie z rowków i zaczęły obmacywać krzak.
— Trudno, jak wojna, to wojna — powiedział Carson. Zdobył się na zgryźliwy uśmiech. — Jeżyli dobrze zrozumiałem, pokój cię nie nęci. — A że był mimo wszystko człowiekiem bardzo młodym i nie mógł oprzeć się pokusie udramatyzowania sytuacji, dodał jeszcze: — No to na śmierć i życie!
Ale jego głos w otaczającej kompletnej ciszy zabrzmiał śmiesznie, sam to od razu zrozumiał. Uświadomił sobie nagle, że to rzeczywiście walka na śmierć i życie. Nie będzie to tylko jego własna śmierć albo śmierć tego czerwonego stworzenia, które w myślach nazywał Kulistym, lecz śmierć całego gatunku, reprezentowanego przez jednego z nich. Zagłada rodzaju ludzkiego, jeżeli on, Carson, nie zdoła odnieść zwycięstwa.
Myśl ta napełniła go wielką pokorą i wielkim przerażeniem. Nie, coś więcej niż myśl — przeświadczenie. W jakiś niewytłumaczony sposób, z uczuciem silniejszym nawet od wiary, miał już teraz pewność, że Jestestwo, które zaaranżowało ten pojedynek, powiedziało prawdę o swoich zamiarach i swojej mocy. To nie był żart.
Przyszłość ludzkości zależy od niego. Była to potworna świadomość, Carson postarał się czym prędzej odpędzić ją ad siebie, by skupić wszystkie myśli na tym, co ma przedsięwziąć.
Musi być jakiś sposób na to, żeby przedostać się przez barierę albo zadać przez barierę śmiertelny cios.
Siłami psychicznymi? Spodziewał się, że nie tylko w tym rzecz, Kulisty bowiem ma bez wątpienia większe zdolności telepatyczne od prymitywnych, nierozwiniętych zdolności telepatycznych ludzi. A może te zdolności stanowią zarazem jego słabość?
On, Carson, zdołał wyrzucić z mózgu myśli Kulistego, ale czy Kulisty zdoła uporać się z jego myślami? Jeżeli Kulisty ma większą zdolność przekazu, może zarazem jego mechanizm odbiorczy jest bardziej wrażliwy i mniej odporny?
Carson wbił spojrzenie w Kulistego i postarał się ześrodkować na nim wszystkie swoje władze umysłowe.
— Umrzyj — myślał. — Zaraz umrzesz. Umierasz. Jesteś w agonii…
Próbował różnych wariantów, sięgnął nawet do wyobrażeń plastycznych. Pot wystąpił mu na czole, czuł, że dygocze cały z wysiłku. Ale Kulisty nadal badał krzak ze spokojem tak niezmąconym, jak gdyby Carson recytował tabliczkę mnożenia.
A więc ten sposób jest na nic.
Wysiłek psychiczny w połączeniu z upałem sprawił, że Carsonowi zakręciło się w głowie. Usiadł na błękitnym piasku, żeby odpocząć, i poświęcił całą uwagę obserwowaniu Kulistego. Być może obserwując go pilnie, zdoła ocenić jego siłę i odkryć jego słabości, słowem dowiedzieć się różnych cennych rzeczy, które przydadzą się, kiedy wreszcie dojdzie między nimi do starcia.
Kulisty odłamywał gałązki. Carson wytężał wzrok, starając się ocenić, ile wysiłku Kulisty w to wkłada. Potem, myślał, znajdzie po swojej stronie podobny krzak, ułamie kilka gałązek podobnej grubości i będzie mógł porównać siłę fizyczną swoich rąk i ramion z siłą macek tamtego.
Gałązki nie poddawały się łatwo, Kulisty musiał się przy każdej dobrze natrudzić. Każda macka, zauważył Carson, rozdwajała się na końcu w dwa palce, każdy palec zakończony był paznokciem czy też szponem. Szpony nie wydawały się szczególnie długie ani groźne. Nie bardziej niebezpieczne niż paznokcie Carsona, gdyby pozwolił im trochę odrosnąć.
Ogólnie rzecz biorąc Kulisty pod względem fizycznym nie wyglądał na zbyt groźnego przeciwnika. Chyba że ten krzak ma wyjątkowo twarde pędy. Carson rozejrzał się. Aha, owszem, tuż obok, w zasięgu jego ręki był inny krzak dokładnie tego samego typu.
Wyciągnął rękę i ułamał gałązkę. Była krucha, łamliwa. Zapewne, Kulisty mógł rozmyślnie udawać, że się wysila, ale Carson nie sądził, aby tak było.
Z drugiej strony jednak, gdzie się kryją słabe punkty Kulistego? W jaki sposób Carson ma go zabić, jeżeli się nadarzy sposobność? Zaczął znów obserwować Kulistego. Zewnętrzna powłoka czy też skóra sprawiała wrażenie grubej i twardej. Należałoby użyć jakiegoś ostrego narzędzia. Carson znów podniósł odłamek skały. Odłamek miał około trzydziestu centymetrów długości, był długi, wąski, z dość ostrym jednym końcem. Jeżeli się daje łupać jak krzemień, można będzie z niego zrobić nóż.
Kulisty nadal penetrował zarośla. Mała błękitna jaszczurka, wielonoga jak ta, którą Carson widział po swojej stronie bariery, wybiegła spod krzaka.
Jedna z macek Kulistego śmignęła do przodu, chwyciła jaszczurkę i podniosła ją do góry. Inna macka wysunęła się błyskawicznie i zaczęła obrywać jaszczurce łapki równie systematycznie i obojętnie, jak przed chwilą zrywała gałązki krzewu. Stworzonko szamotało się rozpaczliwie i wydawało przenikliwe piski — pierwsze dźwięki, które Carson usłyszał tutaj poza własnym głosem.