Выбрать главу

Poza tym Carson już się zmęczył i wszystkie mięśnie bolały go z wyczerpania. Gdyby mógł chwilę odpocząć, gdyby nie musiał wciąż uskakiwać przed kamieniami, wyrzucanymi przez katapultę w regularnych odstępach mniej więcej trzydziestu sekund…

Potykając się odszedł w głąb areny. Zaraz się jednak przekonał, że to też na nic. Kamienie dolatywały także i tutaj, tyle że w dłuższych odstępach, jak gdyby potrzeba było więcej czasu na nakręcenie zagadkowego mechanizmu katapulty.

Powlókł się znów pod barierę. Padał kilka razy i z najwyższym trudem przesuwał nogi. Czuł, że jest u kresu wytrzymałości. Nie śmiał się jednak zatrzymać, dopóki nie uda mu się unieruchomić katapulty. Jeżeli zaśnie, nigdy się już nie obudzi.

Jeden z pocisków katapulty podsunął mu zaczątek pomysłu, Pocisk ten uderzył w stos kamieni, które Carson zgromadził przy barierze jako amunicj ę — i wzniecił iskry.

Iskry. Ogień. Człowiek pierwotny rozniecał ogień krzesząc iskry, a jeśli użyć tych suchych, gąbczastych pędów w charakterze hubki…

Na szczęście miał w pobliżu i krzak tej odmiany. Nałamał gałęzi, położył je przy stosie zamieni, potem zaczął cierpliwie uderzać kamieniem o kamień, aż wreszcie iskra padła na gąbczaste pędy. Zajęły się ogniem tak szybko, że osmaliły Carsonowi brwi i spaliły się na popiół w ciągu paru sekund.

Ale Carson wiedział już teraz, do czego dąży, po kilku minutach rozniecił małe ognisko, płonące pod osłoną górki piasku, którą usypał, gdy przed godziną czy dwiema kopał dół. Rozpalił je za pomocą niby-hubki, a dorzucaj ąc pędy innych krzaków, palące się wolniej, utrzymywał równy płomień.

Mocne cienkie witki, przypominające drut, nie paliły się łatwo, dzięki temu mógł sporządzać i rzucać bomby zapalające. Bombę taką stanowiła po prostu wiązka suchych patyków z małym kamieniem w środku, żeby dodać jej wagi, zakończona pętlą z witki, żeby można było ją rozkołysać i rzucić.

Carson przygotował cały tuzin tych bomb, zanim zapalił i rzucił pierwszą. Chybiła celu, ale Kulisty rozpoczął szybki odwrót, ciągnąc za sobą katapultę. Carson miał jednak następne pociski w pogotowiu i rzucał je błyskawicznie, jeden po drugim. Czwarty utkwił w ramie katapulty i zrobił swoje. Kulisty rozpaczliwie usiłował zagasić szerzący się ogień, Posypując go piaskiem, lecz jego szponiaste macki mogły nabrać co najwyżej łyżkę piasku naraz, toteż wszystkie te usiłowania spełzły na niczym. Katapulta płonęła.

Kulisty potoczył się na bezpieczną odległość od ognia i znów skupił uwagę na Carsonie. Carson znów poczuł falę nienawiści i towarzyszące jej mdłości. Ale tym razem odczuł je słabiej: albo Kulisty zaczynał tracić siły, albo też Carson wyrobił już w sobie odporność na jego — psychiczne ataki.

Zagrał Kulistemu na nosie, a następnie zmusił go do ucieczki, ciskaj ąc w niego kamieniem. Kulisty wycofał się w głąb swojej połowy areny i zaczął znów łamać gałęzie. Przypuszczalnie chciał zrobić nową katapultę.

Carson sprawdził — po raz setny — że bariera wciąż działa, gdy wtem spostrzegł, że siedzi przy niej na piasku. Ogarnęła go naraz słabość tak wielka, że nie mógł ustać na nogach.

Ból w nodze pulsował ustawicznie, pragnienie stawało się coraz dokuczliwsze. Ale wszystko to bladło wobec skrajnego fizycznego wyczerpania, które owładnęło całym jego ciałem.

No i to gorąco!

Takie właśnie musi być piekło, pomyślał. Piekło, w które wierzyli starożytni. Zmagał się ze snem, zarazem jednak rozumiał, że czuwanie jest bezcelowe, on bowiem nic na razie nie może zrobić. Nie może nic zrobić, dopóki bariera pozostaje nieprzebyta, a Kulisty tkwi poza zasięgiem pocisków.

Ale przecież musi istnieć jakieś wyjście. Usiłował przypomnieć sobie wszystko, co czytał w podręcznikach archeologii o metodach walki, stosowanych w zamierzchłych czasach przed odkryciem metali i mas plastycznych. Najpierw były pociski kamienne, pomyślał. No cóż, to przecież już ma.

Jedynym ulepszeniem tego sposobu walki byłaby katapulta, taka, jaką zbudował Kulisty. Ale Carson nie zdołałby nigdy zbudować takiej machiny, mając do dyspozycji tylko pędy tutejszych krzewów — ani jednego patyka, który by miał więcej niż pół metra długości. Owszem, potrafiłby obmyślić podobny mechanizm, ale nie miał już sił na taką pracę, która musiałaby potrwać kilka dni.

Kilka dni? A przecież Kulisty zbudował machinę. Czyżby tkwili tu już od kilku dni? Naraz przypomniał sobie, że

Kulisty ma dużo macek, może więc wykonać taką pracę znacznie prędzej od niego.

Poza tym katapulta nie rozstrzygnie o wyniku walki. Trzeba wymyślić coś skuteczniejszego.

Łuk i strzały? Nie. Carson próbował kiedyś łucznictwa i wiedział, że nie ma w tym kierunku najmniejszych zdolności. Nie radził sobie nawet z nowoczesnym sportowym łukiem, gwarantuj ącym dokładność, a cóż dopiero, gdyby miał niezdarny, powiązany z kawałków łuk, jaki by sobie tutaj mógł zmajstrować. Nie strzeliłby chyba nawet na taką odległość, na jaką rzucał kamieniem, a już z pewnością strzeliłby mniej celnie.

Włócznia? Owszem, włócznię potrafiłby zrobić. Byłaby wprawdzie bezużyteczna jako broń do rzucania na odległość, ale mogłaby się przydać w walce wręcz, jeżeli do takiej walki w ogóle dojdzie.

W dodatku będzie miał przynajmniej coś do roboty. Jak się zajmie pracą, może przestanie mu się mącić w głowie, bo teraz musiał się chwilami dobrze skupić, zanim zdołał sobie przypomnieć, dlaczego tu jest, dlaczego musi zabić Kulistego.

Na szczęście był wciąż przy jednym ze stosów kamieni. Zaczął je przebierać, aż trafił wreszcie na kamień z grubsza biorąc w kształcie grotu. Za pomocą mniejszego kamienia począł go szlifować, wycinając po bakach ostre zazębienia, żeby grot, jeżeli w czymś utkwi, nie dał się łatwo wyciągnąć.

Coś niby harpun? To jest myśl! Harpun lepszy jest może od włóczni, przynajmniej w tym obłędnym turnieju. Jeżeli będzie miał taki harpun na linie i zahaczy nim Kulistego, może uda się przyciągnąć go do bariery, a wtedy kamienne ostrze noża przejdzie przez barierę, choćby nawet ręce nie przeszły.

Drzewce trudniej było zrobić niż głowicę. W końcu jednak rozszczepiając i łącząc ze sobą najgrubsze pędy czterech krzaków, a potem okręcając złącza mocnymi, licz cienkimi witkami, sporządził drzewce długości około półtora metra i zamocował kamienną głowicę w rowku, wyżłobionym na końcu drzewca.

Niezgrabne to było, ale mocne.

Teraz lina. Z cienkich, giętkich witek splótł sześć metrów liny. Była lekka i nie sprawiała wrażenia mocnej, ale Carson wiedział, że utrzyma ona bez trudu ciężar jego ciała. Przywiązał jeden koniec do drzewca harpunu, drugim zaś obwiązał w przegubie kiść lewej ręki. Jeżeli teraz rzuci harpunem przez barierę i chybi, będzie mógł w każdym razie wciągnąć go z powrotem.

Ale kiedy zawiązał ostatni węzeł i nie pozostało mu już nic więcej do roboty, wszystko — gorąco, zmęczenie, ból w nodze i piekielne pragnienie — stało się naraz stokroć gorsze niż przedtem.

Próbował wstać, żeby zobaczyć, co teraz robi Kulisty, ale poczuł, że nie może się podnieść. Przy trzeciej próbie dźwignął się na klęczki, ale zaraz znów upadł.

— Muszę się przespać — pomyślał. — Gdyby teraz doszło do starcia, byłbym bezbronny. Dobrze, że on nie wie o tym, bo mógłby przytoczyć się tui mnie zabić. Muszę odzyskać choć trochę sił.

Wolno, zaciskając zęby z bólu, poczołgał się w głąb areny. Dziesięć metrów, dwadzieścia…