Wstrząs i uderzenie czegoś ciężkiego o piasek tuż przy nim wyrwało go z niesamowitego, okropnego snu, przywołując do jeszcze bardziej niesamowitej i okropnej rzeczywistości. Otworzył oczy i znów ujrzał błękitną poświatę nad błękitnym piaskiem.
Jak długo spał? Minutę? Cały dzień?
Następny kamień upadł jeszcze bliżej… Carson wsparł się na rękach i usiadł. Obejrzał się i zobaczył Kulistego w odległości dwudziestu metrów.
Gdy Carson usiadł, tamten natychmiast potoczył się i nie zatrzymał, aż znalazł się w jak największej od niego odległości.
Carson zdał sobie teraz sprawę, że musiał za wcześnie zasnąć, będąc jeszcze w zasięgu rzutów Kulistego. Tamten widząc, że przeciwnik leży bez ruchu, ośmielił się zbliżyć do bariery i rozpocząć bombardowanie. Całe szczęście, że się nie zorientował, jaki Carson jest słaby, bo byłby został i nadal ciskał kamieniami.
Jak długo Carson spał? Chyba niedługo, bo czuł się tak ceno jak przedtem. Nie był wcale wypoczęty, ani też nie odczuwał większego pragnienia. Przypuszczalnie spał zaledwie kilka minut.
Zaczął się znów czołgać, tym razem zmuszaj ąc się do ruchu, aż wreszcie tylko metr dzielił go od szaroniebieskiej, wklęsłej ściany areny.
I wtedy wszystko znikło mu sprzed oczu…
Kiedy się obudził, nic się wokół niego nie zmieniło, ale tym razem wiedział, że spał przez długi czas.
Przede wszystkim poczuł okropną suchość w spieczonych ustach. Język miał obrzmiały.
Coś jest niedobrze, pomyślał, wracając stopniowo do pełnej świadomości. Był mniej zmęczony, poczucie całkowitego wyczerpania minęło. Sen go pokrzepił.
Ale ten ból, przeszywający ból. Carson spróbował się poruszyć i wtedy dopiero zrozumiał, że siedliskiem bólu jest noga.
Uniósł się nieco, żeby obejrzeć nogę. Była potwornie spuchnięta pod kolanem, obrzęk sięgał aż do połowy uda. Witki, których użył do przywiązania tamponu z liści, wrzynały się teraz głęboko w obrzmiałe ciało.
O tym, żeby wsadzić nóż pod wrzynające się wiązadła, nie mogło być mowy. Na szczęście końcowy węzeł znajdował się na kości goleniowej, z przodu, tam gdzie witki nie wpijały się tak głęboko. Po kilku próbach, przy których Carsonowi robiło się słabo z bólu, udało mu się ten węzeł rozwiązać.
Jedno spojrzenie pod tampon z liści wystarczyło, aby stwierdzić najgorsze. Infekcja i daleko posunięte zakażenie krwi.
Bez leków, bez materiałów opatrunkowych, bez wody nic nie może na to poradzić.
Nic absolutnie. Będzie tylko mógł umrzeć, kiedy zakażenie ogarnie cały organizm.
Zrozumiał, że sprawa jest beznadziejna, że przegrał.
A wraz z nim cała ludzkość. Kiedy tu umrze, tam, we wszechświecie, który zna, wszyscy jego przyjaciele, wszyscy ludzie umrą również. A Ziemia i skolonizowane planety staną się domeną ohydnych kulistych istot, kreatur ze złego snu, potworów bez jakiejkolwiek cechy ludzkiej, które dla przyjemności obrywają łapki jaszczurkom.
Ta właśnie myśl sprawiła, że z odwagą rozpaczy, niemal oślepiony bólem, zaczął się czołgać znów w kierunku bariery. Teraz nie czołgał się już na czworakach, lecz podciągał się tylko na ramionach.
Jedna szansa na milion, że kiedy dotrze do bariery, może będzie miał jeszcze dość siły, aby choć raz rzucić harpunem i zabić Kulistego, jeżeli ten — również jedna szansa na milion — zbliży się do bariery. Albo jeżeli bariery teraz już nie ma.
Trwało to chyba lata całe, zanim tam dotarł.
Bariera nie znikła. Była nieprzebyta tak samo jak wtedy, kiedy pierwszy raz jej dotknął.
A Kulistego nie było przy barierze. Wspierając się na łokciach Carson zobaczył go w głębi przeciwległej części areny; zajęty był kleceniem drewnianej konstrukcji, będącej nie ukończonym jeszcze duplikatem katapulty, którą Carson zniszczył.
Kolisty poruszał się teraz znacznie wolniej. Bez wątpienia on również tracił już siły.
Ale Carson nie sądził, aby katapulta była jeszcze Kulistemu potrzebna. On, Carson, umrze, zanim tamten ją skończy.
Gdyby udało mu się teraz, dopóki jeszcze żyje, zwabić Kulistego do bariery… Zaczął machać ręką i próbował krzyknąć, ale spierzchnięte gardło nie wydało żadnego dźwięku. Albo gdyby udało mu się przedostać przez barierę…
Musiał chyba na chwilę stracić świadomość, bo spostrzegł naraz, że w bezsilnej wściekłości wali pięściami w barierę.
Wysiłkiem woli pohamował swoje ruchy. Zamknął oczy, staraj ąc się uspokoić.
— Halo — odezwał się głos.
Był to cichutki, cieniutki głosik. Brzmiał jak…
Carson otworzył oczy i spojrzał. Tak, to była jaszczurka. — Wynoś się — chciał powiedzieć Carson. — Wynoś się. To nieprawda, że tu jesteś albo może jesteś, ale to nieprawda, że mówisz. Znów mi się coś roi.
Ale nie mógł wyrzec ani słowa — gardło i język zbyt miał wyschnięte. Zamknął znów oczy.
— Boli — powiedział głosik. — Zabij. Boli, zabij. Chodź. Carson znów otworzył oczy. Błękitna dziesięcionoga jaszczurka wciąż stała przed nim. Odbiegła kawałek wzdłuż bariery, wróciła, odbiegła znowu, wróciła.
— Boli — powtórzyła. — Zabij. Chodź. Najwyraźniej chciała, żeby Carson podążył za nią. Zamknął znów oczy. Głosik nie ustawał. Wciąż te same pozbawione sensu trzy słowa. Za każdym razem, gdy Carson otwierał oczy, jaszczurka odbiegała i wracała.
Carson j ęknął. Nie będzie miał spokoju, dopóki nie usłucha tego nieznośnego stworzonka.
Poczołgał się za jaszczurką. Inny dźwięk, wysoki cienki krzyk, dobiegł jego uszu i stawał się coraz głośniejszy.
Coś leżało na piasku wijąc się, krzycząc. Coś małego, błękitnego, co przypominało jaszczurkę, a zarazem…
Wtem zobaczył, co to jest — jaszczurka, której łapki poobrywał Kulisty, tak dawno temu. Ale nie była martwa ożyła i teraz wiła się i krzyczała w męce.
— Boli — powtórzyła znów pierwsza jaszczurka. — Boli. Zabij. Zabij.
Carson zrozumiał. Wyjął zza pasa krzemienny nóż i zabił udręczone stworzenie. Żywa jaszczurka uciekła szybko. Carson zwrócił się twarzą do bariery. Oparł o nią ręce i głowę i patrzał na Kulistego, który daleko w głębi budował drugą katapultę.
— Mógłbym się tam doczołgać — myślał — gdybym tylko przedostał się przez barierę. Gdybym się przedostał przez barierę, mógłbym jeszcze wygrać. Widać, że on także jest już słaby. Mógłbym…
Ogarnął go nowy atak beznadziejnej rozpaczy. Ból brał górę nad wolą, torując drogę pragnieniu śmierci. Carson zazdrościł jaszczurce, którą przed chwilą zabił. Ona nie żyje już i nie cierpi. On wciąż jeszcze musi żyć. Upłynie wiele godzin, nim go zabije zakażenie krwi.
Gdyby tak przebić się tym nożem…
Wiedział, że tego nie zrobi. Dopóki żyje, istnieje ta szansa, jedna na milion…
Wparł się dłońmi w barierę i spojrzał przypadkiem na swoje ramiona — zrobiły się chude i kościste. A więc znajduje się tu od dawna, skoro tak wychudł.
Jak. długo to jeszcze potrwa, zanim umrze? Ile jeszcze gorąca, pragnienia i bólu może znieść ludzkie ciało?
Przez krótką chwilę był znów bliski histerii, potem jednak zstąpił na niego głęboki spokój i naraz olśniła go zdumiewająca myśl.
Ta jaszczurka, którą przed chwilą zabił… Jaszczurka przebyła barierę, kiedy jeszcze żyła. Była po stronie Kulistego, Kulisty oberwał jej łapki, potem z pogardą rzucił j ą w kierunku Carsona, a ona przeleciała przez barierę. Carson sądził, że to dlatego, że jaszczurka jest martwa.
Ale nie była martwa, była nieprzytomna.