Do dziś nie mogę sobie uprzytomnić, kto i kiedy powiedział już coś podobnego…
Czyżby zawodziła mnie pamięć? Zaraz, co to ja miałem…
Kim ja jestem Jak się nazywamy Siedzę tu i piszę, a za chwilę zerwie się za oknem wichura, trzeba zamknąć okno… O, już wieje! Dlaczego nie wstałem, żeby zamknąć okno Zaraz wiatr stłucze szybę…
Ilia Warszawski — Wycieczka do Pennfield
— Lepiej chyba będzie, jeżeli napiję się jeszcze koniaku — powiedział Lynn Cragg.
Podająca herbatę pokojówka spojrzała wymownie na Mepha.
Meph wzruszył ramionami.
— Czemu tak dużo pijesz, Lynn? W twojej sytuacji… — W mojej sytuacji, drogi Ezra, szklanka mniej czy więcej już nie gra roli. Wczoraj badał mnie Winthrow.
— Teraz już poradzimy sobie sami, Mary — powiedział Meph. — Proszę nam zostawić keks i koniak.
Poczekał, aż pokojówka wyszła.
— Cóż więc powiedział ci Winthrow?
— Wszystko, co lekarz mówi choremu w podobnych przypadkach. Nalać ci? — Cragg sięgnął po butelkę.
— Tylko trochę — powiedział Meph.
Przez kilka minut milcząc obracał szklankę w palcach. — Wiesz przecież, Lynn, że najtrudniej znaleźć słowa pocieszenia. Zresztą nie zawsze są one potrzebne, szczególnie takim ludziom jak ty. Mimo to chciałbym, abyś mnie dobrze zrozumiał. Przecież w podobnych przypadkach jest jeszcze zawsze nadzieja…
— Daj spokój, Ezra — przerwał mu Cragg. — Nie rozumiem, czemu przyjaciele zwykle staraj ą się do cierpień fizycznych dodać jeszcze tortury nadziei.
— Dobrze, nie będziemy już o tym mówić.
— Wiesz przecież, Ezra — powiedział Cragg — że życie mnie nie pieściło. Ale jeśli bym mógł przeżyć raz jeszcze jedną, jedyną chwilę z przeszłości…
— Masz na myśli tę historię?… Cragg potakująco skinął głową.
— Nigdy mi o tym nie mówiłeś, Lynn. Wszystko, co wiem…
— Ja sam starałem się o tym zapomnieć. Niestety, nie potrafimy rozkazywać swojej pamięci.
— Zdaje się, że to się wydarzyło w górach?
— Tak, w Pennfield. Dokładnie czterdzieści lat temu. Jutro przypada czterdziestolecie mojego ślubu i mojego wdowieństwa. — Wypił duży łyk. — Właściwie byłem żonaty zaledwie pięć minut.
— I myślisz, że gdyby ci się udało powtórzyć te pięć minut?…
— Muszę się przyznać, że myślę o tym bez przerwy. Prześladuje mnie myśl, że wtedy… Mówiąc po prostu nie zachowałem się wtedy najlepiej. Były możliwości, których nie wykorzystałem.
— Zawsze się tak wydaje — powiedział Meph.
— Możliwe. Ale to był chyba wyjątkowy wypadek. Od chwili, gdy Ingrid straciła równowagę, było zupełnie jasne, że poleci w przepaść. Dostatecznie dobrze jeździłem na nartach i mógłbym…
— Brednie! — obruszył się Meph. — To wszystko wymyśliłeś już potem. Takie już są właściwości psychiki ludzkiej, Nie jesteśmy w stanie…
— Nie masz racji, Ezra. Po prostu wtedy na moment owładnęło mną jakieś odrętwienie. Dziwne, fatalistyczne przeczucie nieuniknionej katastrofy. Teraz byłbym gotów sprzedać duszę diabłu, tylko za przywrócenie tej chwili. Tak dokładnie wyobrażam sobie. co należało wówczas zrobić!..
Meph podszedł do kominka i stanął plecami do ognia. — Bardzo mi przykro, Lynn — powiedział po długiej pauzie. — Według wszystkich zasad gry powinienem cię teraz zaprowadzić do swego laboratorium, posadzić w maszynę czasu i wyprawić w przeszłość. Niestety, tak bywa tylko w opowiadaniach fantastycznych. Strumień czasu jest nieodwracalny, ale nawet gdyby sam diabeł przeniósł cię w przeszłość, to wszystkie wydarzenia w nowym układzie czasowym byłyby ściśle uwarunkowane przez maj ącą dopiero nastąpić przyszłość. Pętli czasu nie można przedstawić inaczej jak tylko jako pętlę. Mam nadzieję, że mnie zrozumiałeś?
— Zrozumiałem — uśmiechnął się niewesoło Cragg. Niedawno przeczytałem opowiadanie. Była tam mowa o człowieku, który wyprawił się w daleką przeszłość, rozdeptał tam motyla i ten drobiazg wywołał w teraźniejszości zmianę ustroju politycznego, ortografii i czegoś tam jeszcze. Czy to właśnie miałeś na myśli?
— Mniej więcej, chociaż fantaści są skłonni do przesady. Związki skutków i przyczyn mogą być bardzo różnie lokalizowane w czasie i przestrzeni. Trudno wyobrazić sobie następstwa śmierci Napoleona w niemowlęctwie, ale gdyby moja lub twoja praprzodkini wybrała sobie innego małżonka, świat, w którym żyjemy, doprawdy zmieniłby się bardzo mało.
— Dziękuję bardzo! — powiedział Cragg. — I to już wszystko, co mógł mi zakomunikować filozof i najwybitniejszy fizyk Donomagu Ezra Meph?
Meph rozłożył ręce:
— Przeceniasz możliwości nauki Lynn, szczególnie jeżeli chodzi o zagadnienia związane z czasem. Im więcej myślimy o jego naturze, tym bardziej nasze poglądy stają się zagmatwane i sprzeczne. Przecież nawet teoria względności…
— W porządku — powiedział Cragg, opróżniając szklankę — widzę, że rzeczywiście lepiej jest mieć do czynienia z Szatanem niż z uczonymi. Nie będę ci się już naprzykrzał.
— Odprowadzę cię — powiedział Meph.
— Nie warto. W ciągu dwudziestu lat zdołałem tak poznać drogę, że te dziesięć kroków mogę przejść z zamkniętymi oczami. Dobranoc!
— Dobranoc! — odpowiedział Meph.
Cragg nie mógł długo trafić kluczem w otwór zamka. Chwiał się mocno na nogach. W domu bez przerwy dzwonił telefon.
Otworzywszy w końcu drzwi, podszedł po ciemku do aparatu.
— Słucham! — Halo Lynn! Mówi Meph. Wszystko w porządku?
— W porządku.
— Kładź się spać. Już dwunasta.
— Odpowiednia pora do sprzedawania duszy diabłu!
— Dobrze, dobrze, tylko nie sprzedaj zbyt tanio — Meph położył słuchawkę.
— Jestem do pańskich usług, doktorze Cragg!
Lynn włączył stojącą lampę. W fotelu, obok szafy z książkami, siedział nieznajomy mężczyzna w czerwonym garniturze przylegaj ącym do szczupłej figury i w czarnym płaszczu zarzuconym na ramiona.
— Do usług — powtórzył nieznajomy.
— Pan wybaczy — powiedział zmieszany Cragg — ale wydaje mi się…
— Że wyzwoliwszy się z jednego schematu literackiego wpadł pan w drugi? Prawda? — uśmiechnął się nieznajomy. — Niestety, poza tymi dwoma schematami problem podróży w czasie jest nierozwiązalny. Albo maszyna czasu, albo… ja. Czym więc mogę służyć?
Cragg usiadł na fotelu i potarł czoło.
— Niech pan się nie obawia, nie jestem zjawą.
— Tak, ale…
— Ach to?! — poklepał ręką eleganckie, lakierowane kopyto, wystające z nogawki spodni. — Niech. pan na to nie zwraca uwagi. Moda rodem z dawno minionego czasu. Znacznie wygodniejsze i bardziej eleganckie niż buciki.
Cragg odruchowo rzucił okiem na płaszcz, okrywaj ący plecy nieznajomego.
— Znowu to samo! — zachmurzył się gość i podniósłszy się z fotela zrzucił płaszcz. — Cóż, pytanie zupełnie na miejscu, jeżeli weźmiemy pod uwagę wszelkie brednie, które księża w ciągu wieków o nas wygadywali. Zdaję sobie sprawę, drogi doktorze, z całej wulgarności i niewłaściwości podobnego rodzaju doświadczeń, ale jeżelibym… To znaczy, że jeżeliby pan…
Słowem, jeżeli takie doświadczenie byłoby dopuszczalne z punktu widzenia przyzwoitości, to na własne oczy mógłby się pan przekonać, że nie ma nawet śladu ogona. Wszystko to jest wierutne kłamstwo! Zapewniam pana.
— Kim pan jest? — zapytał Cragg.
— Takim samym człowiekiem jak i pan — powiedział gość, znowu narzucaj ąc płaszcz i siadając na poprzednim miejscu. — Czy zdarzało się panu słyszeć o cykliczności rozwoju wszelkich przejawów życia?