— Zdarzało się. Rozwój wzdłuż spirali.
— Niechaj będzie wzdłuż spirali — zgodził się gość — to nie zmienia istoty rzeczy. Tak więc, pan i ja znajdujemy się na różnych gałęziach tej spirali. Jestem przedstawicielem cywilizacji, która poprzedzała waszą. To, co osiągnęła nasza nauka — nieśmiertelność poszczególnych ludzi, umiejętność kierowania czasem, jakieś triki z transformacj ą wszystko to w sposób nieunikniony wywoływało, w ciemnych umysłach ludzi waszego cyklu, zabobonne przekonanie o istnieniu jakiejś siły nieczystej. Dlatego też niewielu zachowanych do dziś przedstawicieli naszej ery woli nie afiszować się ze swoim istnieniem.
— Głupstwo! — powiedział Cragg.
— To niemożliwe!
— A gdyby na moim miejscu zjawił się przybysz z Kosmosu — spytał gość — czy uwierzyłby pan w realność tych odwiedzin?
— Nie wiem, może bym i uwierzył. Jak pan zapewne wie, moj ą specjalnością jest filologia a nie kosmogonia. Przybysz z Kosmosu nie usiłowałby jednak kupić mojej duszy.
— Tfu! — na twarzy nieznajomego pojawił się wyraz wstrętu. — Czyżby pan wierzył w te bajeczki?! Ja — straszak wszystkich duchownych — miałbym zajmować się podobnymi mistyfikacjami i powtarzać ich kłamstwa?
— Czemu więc pan się tu znalazł? — spytał Cragg.
— Czysto naukowe zainteresowanie. Zajmuję się zagadnieniem przenoszenia w czasie i bez zgody obiektu.
— To prawda?! — Cragg poderwał się o mało nie przewracając fotela. — Czy pan mógłby mnie przenieść czterdzieści lat wstecz?
Nieznajomy wzruszył ramionami.
— Dlaczego nie? Co prawda z pewnymi ograniczeniami. Determinizm związków skutkowo— przyczynowych…
— Już to dzisiaj słyszałem — przerwał mu Cragg.
— Wiem — uśmiechnął się gość. — Tak więc jest pan gotów?
— Jestem gotów!
— Doskonale! — Zdjął zegarek z ręki. — Dokładnie czterdzieści lat?
Cragg skinął głową.
— Proszę bardzo! — przesunął wskazówki i zapiął pasek na ręce Lynna. — W chwili, gdy pan zechce zacząć transformacj ę, proszę nacisnąć ten sztyfcik.
Cragg spojrzał na tarczę pokrytą niezrozumiałymi znakami.
— Co to jest?
— Nie wiem, czy potrafię panu dobrze to wytłumaczyć zawahał się nieznajomy. — Człowiekowi zabobonnemu powiedziałbym, że to jest czarodziejski zegarek. Fizykowi powiedziałbym, że to jest generator pola ujemnych prawdopodobieństw. Ten termin byłby chyba najbliższy prawdy, chociaż nie o to przecież chodzi. Ważne jest, że mechanizm, który pan ma na ręku, jest środkiem umożliwiającym przeniesienie w przeszłość. Mam nadzieję, że to pana zadowoli.
— Tak — niezbyt pewnym głosem odpowiedział Cragg. — Zanim pana opuszczę — powiedział gość — muszę uprzedzić o istnieniu trzech dosyć zasadniczych okoliczności. Po pierwsze, przy całym moim szacunku dla arcydzieł literatury, nie mogę pominąć szeregu bardzo poważnych niedokładności, których dopuścił się pan Goethe. Faust, uzyskawszy,z moją pomocą młodość, w żaden sposób nie mógł zachować życiowego doświadczenia starca, o czym zresztą świadczy jego bezsensowne zachowanie się podczas całej tej historii. W wyniku naszego doświadczenia odmłodzony o czterdzieści lat, jednocześnie utraci pan całą wiedzę nabytą w tym czasie. Jeżeli mimo to chce pan coś zatrzymać w pamięci, proszę o tym myśleć w chwili transformacji.
Cragg kiwnął głową.
— Po drugie — kontynuował gość — wie pan chyba, że ciało fizyczne nie może jednocześnie znajdować się w różnych miejscach. Dlatego też proszę przystąpić do transformacji w tym punkcie przestrzeni, w którym znajdował się pan czterdzieści lat temu. W przeciwnym razie nie odpowiadam za skutki. Pan mnie zrozumiał?
Cragg kiwnął głową.
— I wreszcie — jeszcze coś o związkach przyczyn i skutków. W starej sytuacji może pan zachować się inaczej, niż zachował się pan pierwotnie. Jednak nie można przewidzieć, do czego to doprowadzi. Możliwe tu są eee… różne warianty, określane przez stopień przestrzenno-czasowego zasięgu tychże związków. Zresztą już pan to wie. Mam więc zaszczyt… — Skłonił się nisko. — Ach, Diabli nadali! Zdaje się, że trochę panu nabrudziłem kopytami! Ale to chyba niewielki mankament…
— Drobiazg! — powiedział Cragg.
— Usilnie proszę o wybaczenie. Zaraz znikam. Obawiam się, że będzie pan zmuszony przewietrzyć potem pokój. Paliwo siarkowe. Niestety, współczesna chemia nie dysponuje żadnym innym środkiem dokonywania transformacji. Życzę powodzenia!
Cragg poczekał, aż rozwieje się obłoczek żółtego dymu, i podszedł do telefonu.
— Postój taksówek? Proszę przyjechać na ulicę Grenaud numer trzy. Co? Nie, za miasto. Muszę szybko dostać się do Pennfield.
— Wjeżdżamy do Pennfield — powiedział szofer. Cragg otworzył oczy.
To było inne Pennfield. Jasno oświetlone okna wielopiętrowych domów migały po obu stronach ulicy.
— Do hotelu?
— Tak. Dobrze pan zna miasto?
Szofer popatrzył na niego ze zdziwieniem.
— Oczywiście! Już od wielu lat wożę tu narciarzy. Ze wszystkich ośrodków zimowych…
— Może pan pamięta, tu na górze mieszkał duchowny… Maleńki domek na samym szczycie.
— Umarł — powiedział kierowca. — Pięć lat temu. Teraz jest inny ksiądz, mieszka w mieście, obok kościoła. Zdarzało mi się,przywozić pasażerów i do niego… W różnych sprawach — dodał po chwili milczenia.
— Chciałbym przejechać się po mieście — powiedział Cragg.
— Dlaczego nie? — zgodził się szofer.
Cragg patrzył w okno. Nie, to zdecydowanie było inne Pennfield.
— Wystarczy, niech pan zawiezie mnie do hotelu. Obok przemknął stary budynek ratusza. Zegar na wieży wskazywał drugą godzinę.
Cragg poznał to miejsce. Tuż obok, na prawo, powinien być hotel.
— Jesteśmy na miejscu — powiedział szofer, zatrzymuj ąc samochód.
— To nie ten hotel.
— Innego tu nie ma.
— Dawniej był — powiedział Cragg patrząc na budynek. — Był drewniany, a potem na jego miejscu zbudowali ten.
— Jest pan o tym przekonany? Szofer wzruszył ramionami.
— Czemu miałbym panu głowę zawracać?
— W porządku — powiedział Cragg. — Może pan wracać, ja tu zostanę.
Wyszedł na chodnik.
— Przyjemnej jazdy — powiedział szofer chowaj ąc pieniądze do kieszeni. — Teraz jest świetny śnieg. Jeżeli pan potrzebuje dobrych nart, to radzę…
Cragg zrobił gest oznaczaj ący, że nie potrzebuje żadnych rad i zatrzasnął drzwiczki.
… W pustym hallu za kontuarem drzemała recepcjonistka.
— Chcę pokój na pierwszym piętrze z oknami na plac powiedział Cragg.
— Pan na długo do nas?
— Nie wiem. Może… — zawahał się Cragg. — Może na kilka dni.
— Pojeździć na nartach? — Jakie to ma znaczenie?
Recepcjonistka uśmiechnęła się.
— Absolutnie żadnego. Proszę wypełnić druczek. — Podała mu kartkę, na której Cragg napisał swoje nazwisko i adres.
— To wszystko?
— Wszystko. Proszę za mną, pokażę panu pokój. Gdzie pańskie rzeczy?
— Przyślą jutro.
Weszli na pierwsze piętro. Recepcjonistka zdjęła z tablicy klucz i otworzyła drzwi.
— To ten.
Cragg podszedł do okna. Budynek ratusza był widoczny bardziej na lewo niż powinien.
— Ten pokój mi nie odpowiada. A co jest obok?
— Numer obok jest wolny, ale jeszcze nie posprzątany. Goście wyjechali dopiero wieczorem.