Выбрать главу

Angielszczyzna Clytassamine była dość słaba, więc robiliśmy nikłe postępy, ale ich narady były coraz dłuższe i coraz poważniejsze. W końcu dziewczyna oświadczyła:

— Oni… chcą… żeby pan nauczył się języka. Łatwiej… rozmawiać.

— O, to zajmie sporo czasu — odparłem, ponieważ żadne z ich słów, które usłyszałem, z niczym mi się nie kojarzyło. — Nie. Mało, thlana.

Spojrzałem zdumiony.

— Ćwierć dnia — wyjaśniła.

Clytassamine dała mi najpierw coś do zjedzenia; pudełeczko czegoś, co przypominało cukierki — smaczne, ale niesłodkie.

— Teraz… spać — powiedziała wskazując zimną, nieprzytulną bryłę.

Położyłem się i stwierdziłem, że nie jest ani zimna, ani twarda. Leżąc zastanawiałem się, czy to już koniec i czy za chwilę obudzę się w moim własnym łóżku, ze starym bólem w miejscach, gdzie powinienem mieć nogi. Ale to zastanawianie się nie trwało długo. Coś musiało być w tym jedzeniu…

Obudziłem się w tym samym miejscu. Nade mną wisiał rodzaj baldachimu z różowawego metalu, którego przedtem nie było. Przypominało to… nie, nie będę się silił na żadne opisy. Mówiąc szczerze, rozumiałem może jeden procent z tego, co mnie otaczało, więc po co? Za dużo w tym wszystkim było rzeczy obcych mi zupełnie. Bo i cóż by na przykład starożytny Egipcjanin mógł powiedzieć o telefonie, nawet gdyby go zobaczył? Co by starożytnemu Rzymianinowi czy Grekowi przyszło z samolotu odrzutowego albo z radia? Ale we źmy sprawy prostsze: człowiek, który po raz pierwszy zobaczył tabliczkę czekolady, mógłby pomyśleć, że służy ona do zelowania butów, zapalania ognia, budowania domów. W żadnym wypadku nie podejrzewałby, że ta twarda, brązowa, prostokątna płytka nadaje się da jedzenia. A gdyby to przypadkiem odkrył, próbowałby z pewnością jeść również powiedzmy mydło — podobne w konsystencji, ale za to znacznie atrakcyjniejsze w kolorze. Tak samo było ze mną. Człowiek wzrasta z jakimś skreślonym zasobem pojęć odpowiadających aktualnemu stanowi wiedzy. Patrzysz na maszynę i niemal podświadomie mówisz sobie: „Aha, ona jest parowa albo na ropę, albo elektryczna”. I sprawa jest załatwiona. Ale tu wszystko było mi z gruntu obce. Nie miałem od czego zacząć. Nie wiedziałem, czy mnie za chwilę coś nie uszczypnie albo nie sparzy. Bałem się jak dziecko albo człowiek prymitywny. Oczywiście próbowałem się domyślać różnych rzeczy, ale nigdy nie wyszedłem poza sferę domysłów. Przypuszczałem na przykład, że baldachim musiał być częścią opartej na zasadzie hipnozy maszyny do uczenia, nad którą podobno ludzkość pracuje. Zacząłem bowiem rozumieć, co ci ludzie do mnie mówią, oczywiście częściowo, jakkolwiek dlaczego ani jak — nie umiałem powiedzieć. W jakiś sposób nauczyłem się rozumieć ich język, ale w dalszym ciągu nie rozumiałem pewnych pojęć… Znałem po prostu to, co potrafiłem przetłumaczyć. Stało się dla mnie na przykład jasne, że słowo thlana, którego używała Clytassamine, oznacza miarę czasu: godzina i dwanaście minut, a dwadzieściathlanato z kolei jeden dzień; wiedziałem też, żedoolto elektryczność, ale już słowolaythalnie mówiło mi nic. Przypuszczałem jedynie, że,oznacza ono nie znany mi zupełnie rodzaj energii i że po I prostu jego odpowiednik w moim j ęzyku nie istnieje.

Ta okoliczność niewątpliwie potęgowała we mnie wrażenie snu. Pustość pewnych słów, które mnożyły się jak nieme — klawisze w fortepianie taniego lokalu rozrywkowego, peszyła mnie coraz bardziej. Wkrótce maja rozterka musiała sta ć się dla Mnich na tyle oczywista, że przestali mnie wypytywać i kazali Clytassamine zabrać mnie stamtąd i jaskoś się mną zająć. Po intensywnym wysiłku umysłowym, jakiego wymagały ode mnie próby zrozumienia tych ludzi, odczułem niemal fizyczną ulgę, kiedy usiadłem koło dziewczyny, i odetchnąłem z rozkoszą, gdy nasze krzesło uniosło nas znów w otwartą przestrzeń.

Zanim cokolwiek zdołałem pojąć z otaczającego mnie świata, ze zdumieniem stwierdziłem, jak wielką zdolność psychicznego przystosowywania się posiada Clytassamine. To przecież musi być straszne — stwierdzić nagle, że ktoś, kogo się znało tak dobrze; stał się nagle kimś obcym kimś z reakcjami być może zupełnie nieprzewidzianymi. Mimo to jednak nie przejawiała najmniejszego niepokoju i tylko od czasu do czasu myliła się nazywając mnie Hymorellem.

Zrozumiałem, dlaczego człowiek odzyskujący przytomność pyta przede wszystkim „Gdzie ja jestem?” I ja byłem tego niezmiernie ciekaw. Wydawało mi się, że bez tej wiadomości nie potrafię normalnie myśleć. Nie było się o co zaczepić. Kiedy znaleźliśmy się znów w zielonym pomieszczeniu, zacząłem zadawać pytania. Clytassamine spojrzała na mnie z powątpiewaniem.

— Powinieneś odpocząć i nie denerwować się. Potrzebny ci jest relaks. Już my,się tobą zajmiemy. Gdybym próbowała ci cokolwiek wyjaśnić, wprawiłabym cię tylko w jeszcze większe oszołomienie.

— Nie sądzę, żeby to było możliwe — odparłem. — Osiągnąłem stan, w którym nie mogę już dłużej udawać, że to sen. Muszę się w tym jakoś połapać, bo inaczej zwariuje. Przyjrzała mi się z bliska i skinęła głową.

— Dobrze. Ale od czego mam zacząć? Co jest według ciebie najpilniejsze?

— Chcę wiedzieć,przede wszystkim, gdzie jestem, kim jestem i jak do tego wszystkiego doszło.

— Kim jesteś, to przecież wiesz. Powiedziałeś mi, że jesteś Terry Molton.

— Ale to — klepnąłem się po lewym udzie to nie jest Terry Molton.

— Chwilowo jest. — To było kiedyś ciało Hymorella, ale teraz wszystko, co stanowiło o jego indywidualności umysł, osobowość, charakter — są twoje, tym samym jest to ciało Terryego.

— A Hymorell? — spytałem.

— Hymorell przeniósł się do ciała, które kiedyś było twoje.

— O, to zrobił kiepski interes — powiedziałem. — Zastanowiłem się przez moment, po czym dodałem: — Ale ta cała historia nie ma najmniejszego sensu. Usposobienie ludzkie się zmienia. Co do tego nie mam wątpliwości. Nie jestem już na przykład tym samym człowiekiem, którym byłem, zanim zostałem ranny. Zmiany fizyczne pociągają za sobą zmiany w psychice. Osobowość w znacznym stopniu zależy od pracy gruczołów. Kalectwo i narkotyki nie pozostały bez wpływu na mnie. Gdyby te zmiany postępowały w dalszym ciągu, stałbym się kimś zupełnie innym.

— Kto ci to wszystko powiedział? — zapytała.

— To są rzeczy naukowo stwierdzone, a poza tym zdrowy rozs ądek na to wskazuje.

— To wasza nauka nie uznaje żadnego czynnika stałego? Musi istnieć jakiś stały czynnik, który mógłby podlegać zmianom, a jeżeli istnieje, to czy przypadkiem nie jest on właśnie przyczyną, a nie skutkiem?

— Według mnie to jest po prostu sprawa równowagi, utrzymania pewnych sił w stanie równowagi.

— Widzę z tego, że nic nie rozumiesz — oświadczyła.

— Cyżby?

Na razie postanowiłem dać temu spokój. — Gdzie my właściwie jesteśmy?

— Ten budynek nazywa się Cathalu.

— Nie o to mi chodzi. Gdzie się to wszystko znajduje? Na Ziemi? Wygląda na to, że tak — ale nie mam pojęcia gdzie.

— Oczywiście, że jesteśmy na Ziemi. A gdzież indziej moglibyśmy być? Tylko że w innym s a l a n y — odparła. Spojrzałem na nią zdziwiony. Znów jedno z tych pustych słów. S a l a n y nie znaczyło dla mnie nic.

— Chcesz przez to powiedzieć, że jesteśmy w innym… zacząłem i urwałem zdezorientowany. W jej języku nie istniał odpowiednik „czasu”, a przynajmniej nie w tym sensie, który miałem na myśli.